<<< Dane tekstu >>>
Autor Edmund de Amicis
Tytuł Serce
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1938
Druk Drukarnia „Antiqua” St. Szulc i S-ka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Maria Konopnicka
Tytuł orygin. Cuore
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Zastępca.
4. środa.

Miał słuszność mój ojciec! Nauczyciel był w złym humorze, bo był niezdrów. Od trzech dni przychodzi za niego do naszej klasy zastępca, ten mały, bez wąsów, co to jeszcze sam mógłby za uczniaka uchodzić.
Brzydka się rzecz u nas zdarzyła dziś z rana. Już pierwszego i drugiego dnia hałasowała klasa że strach, bo zastępca jest bardzo łagodny; ciągle tylko mówi: — Cicho, Cicho, Cicho, proszę!
Naturalnie, że to na nic!
Ale co dziś, to już było nie do wytrzymania. Taki hałas, taki wrzask, że jednego słowa z lekcji usłyszeć nie można było, a zastępca ciągle tylko wołał: — Cicho! — i — cicho! — aż ochrypł!
Dyrektor, jak to on często chodzi po korytarzach, dwa razy zatrzymał się we drzwiach naszej klasy i patrzał. Wtedy robiło się cicho! Ale jak tylko zniknął z oczu, natychmiast robił się jarmark, że uszy puchły. Próżno Garrone i Derossi uciszali kolegów odwracając się, dając im znaki, żeby byli cicho, że to wstyd tak się zachowywać w szkole. Żaden nie dbał. Jeden tylko Stardi siedział spokojnie, jak zawsze, podparty obu łokciami i z głową na pięściach myśląc zapewne o swoim sławnym księgozbiorze; a także Garoffi, ten od albumu marek i z nosem puszczyka, też siedział cicho, zajęty rozpisywaniem biletów po dwa grosze sztuka, bo właśnie puszczał na loterię swój kałamarz kieszonkowy.
Inni świstali i wybuchali śmiechem, tłukli piórnikami o ławki i rzucali na siebie kulkami z pożutego papieru mając za procę gumowe paski od spodni. Zastępca wyciągał to jednego, to drugiego z ławki, trząsł nimi i jednego do kąta postawił. Ale i to się na nic nie zdało. Tak już nie wiedząc co robić, znów prosić zaczął:
— I czemu wy to robicie? Dlaczego? Czy chcecie koniecznie, żebym się gniewał na was?
I uderzywszy w stół ręką krzyczał zarazem wściekłym i płaczliwym głosem:
— Ciszej! Ciszej! Ciszej!
Przykro było go słuchać.
Ale hałas wzmógł się jeszcze.
Franti rzucił w niego papierową strzałą, inni zaczęli miauczeć jak koty, tamci się za łby darli; zrobił się zamęt nie do opisania, kiedy wtem wszedł pedel i rzekł:
— Panie nauczycielu, pan dyrektor do siebie prosi.
Zastępca podniósł się i wyszedł z pośpiechem, czyniąc gest rozpaczy. A wtedy zrobiło się w klasie prawdziwe piekło.
Naraz Garrone skoczył ze srogą twarzą i ścisnąwszy pięście, wołając głosem zduszonym z gniewu:
— Dość tego! Bydlęta! Rozpuściliście się dlatego, że dobry. Żeby was po łbach walił, tobyście się mu jak psy łasili! Kupa nikczemników, nie chłopcy! Pierwszego, który nie usłucha; będę czekał przy wyjściu i zęby mu połamię, choćby jego rodzony ojciec na to patrzał!
Zamilkli wszyscy.
Ach, jakże pięknie wyglądał Garrone z tymi oczyma rzucającymi iskry i płomienie. Jak młody lew rozżarty. Spojrzałem na największych krzykaczy: wszyscy mieli głowy spuszczone. Kiedy zastępca wrócił z zaczerwionymi oczyma, było cicho tak, że żaden nie zipnął.
Osłupiał zrazu. Ale widząc, że Garrone stoi jeszcze na ławce zaczerwieniony i drżący, zrozumiał i rzekł głosem tak wzruszonym, jak gdyby mówił do brata:
— Dziękuję ci, Garrone!

· · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Edmondo De Amicis i tłumacza: Maria Konopnicka.