Siedem grzechów głównych (Sue, 1929)/Tom V/Zazdrość/Rozdział XXXIX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Siedem grzechów głównych
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Sept pêchés capitaux
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom V
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 


XXXIX.

Wszedłszy do pokoju Marji, doktór Dufour znalazł ją w łóżku; Małgorzata siedziała przy niej.
Marja, dniem pierwej jeszcze tak czerstwa, tak piękna, była teraz blada i smutna; paląca gorączka zarumieniła jej lica, a nawpół przymknięte oczy świeciły nadzwyczajnym blaskiem z pod jej ociężałych powiek: od czasu do czasu odzywał się słaby, suchy i ostry kaszel z jej pięknych piersi, do których młoda niewiasta czasami przyciskała rękę, jakgdyby chciała przytłumić jakąś ciężką i mocną boleść.
Gdy ujrzała doktora, pani Bastien rzekła do służącej:
— Zostaw nas, Małgorzato.
— Jakże się pani teraz czuje? — zapytał ją doktór po wyjściu służącej.
— Ten kaszel spali, rozerwie mi piersi, mój kochany doktorze; sen mój jakieś przykre przerywały marzenia. Był to zapewne skutek gorączki... ale... dajmy już temu pokój — dodała Marja głosem anielskiej uległości. — Chciałabym pana zapytać o radę w sprawie bardzo ważnej, mój dobry doktorze, a muszę się pośpieszyć... gdyż dwa czy trzy razy od czasu mojego ocknienia czułam się bliską omdlenia.
— Nie powinna pani zważać na to bynajmniej, pochodzi to z osłabienia, które zwykle następuje po silnej gorączce.
— Chciałam pomówić najprzód z panem... z panem samym... zatem pana David‘a i mego syna poproszę do siebie... gdyż, zdaje mi się, że następnie będziemy się musieli wszyscy naradzić.
— Mów pani.
— Wiadomo panu... że wczoraj wieczorem... przyjechał mój mąż.
— Wiem o tem — rzekł doktór, nie mogąc ukryć wstrętu, jakiego doświadczył na wspomnienie tego człowieka.
— Miałam z nim długą... i przykrą rozmowę — mówiła z wysiłkiem chora — mój mąż...
— Pani mąż — przerwał doktór, nie mogąc już powściągnąć oburzenia — pani mąż postąpił niegodnie...
Chora spojrzała ze zdumieniem:
— Skąd pan... — zaczęła mówić i zamilkła.
— Wiem wszystko.
— Nie, nie wszystko — przerwała — nie wie pan zapewne, że mąż mój żąda rozwodu, że chce mi zabrać syna i oddać go swemu przyjacielowi Bridou... — nie mogła mówić dalej, z płaczem przypadła do poduszki.
Poczciwy doktór oniemiał, usłyszawszy tę nowinę. Pocieszać. Jakaż mogła być pociecha dla tej matki, która całe życie, wszystkie myśli swoje poświęcała synowi, a którą teraz chciano pozbawić domu, syna — wszystkiego.
Głuche milczenie, przerywane tylko łkaniami młodej matki, zapanowało w pokoju.
Nagle rozległo się ostrożne pukanie. Doktór wyszedł, a po chwili wrócił zmieniony, poważny. Usiadł przy łóżku chorej i zaczął mówić cicho, jakby do siebie samego tylko.
— Niezbadane są wyroki Boże! Święta sprawiedliwość! Słuszna kara! A przecież — tak! Bóg nie mógł dozwolić, aby ten nieszczęśnik dręczył żonę, niszczył przyszłość syna... Tak, to tak! Niezbadane! I któż mógłby pomyśleć...
Tu pani Bastien uniosła zroszoną łzami twarz z poduszek.
— Co pan mówi? Nie rozumiem...
Doktór ujął dłonie młodej matki z ojcowską serdecznością i mówił łagodnie:
— Straszna to wiadomość. Ale pani tak cierpi, myśląc o grożącej rozłące z synem, że chyba lepiej odrazu powiedzieć pani — nikt już nie będzie pani dręczył, tyranizował, obrażał świętych uczuć...
Pani Bastien patrzyła i słuchała, nie rozumiejąc.
— Już nie zabiorą pani syna — mówił dalej doktór — będzie go pani wychowywać dalej...
— Ależ — przerwała — mój mąż wróci wieczorem i...
— Mąż pani już nie wróci — rzucił z powagą doktór.
— Mąż? Nie wróci? Czemu?
— Nie żyje — odparł krótko doktór. — Bóg nie chciał, aby ten człowiek przeprowadził swe ohydne plany. Dzisiaj w nocy, gdy wyjeżdżał, był, jak pani najlepiej wie — podkreślił doktór, patrząc znacząco na nieszczęśliwą — pijany. Pojechał drogą, zadaną obecnie wodą, woda uniosła konie i bryczkę. Pan Bastien dostał się pomiędzy młyńskie koła i tak marnie życie zakończył. Ciała pana Bridou nie znaleziono — woda je uniosła.
Wdowa słuchała tego opowiadania smutnie, a gdy doktór zamilkł, szepnęła:
— Nieszczęsny! Okropna to śmierć.
Doktór spojrzał na nią z rozrzewnieniem.
— Trzeba być tak, jak pani szlachetną, aby znaleźć w sercu politowanie dla swego kata.
— Cicho — przerwała pani Bastien — on już przed Sądem Boga, nie nam, żywym sądzić o jego czynach!
Następnego dnia odbył się pogrzeb pana Bastien, którego całkowicie zniekształcone zwłoki złożono na pobliskim cmentarzu.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.