Siesta (Lemański, 1922)

<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Lemański
Tytuł Siesta
Pochodzenie Prawo mężczyzny
Wydawca F. Gadomski
Data wyd. 1922
Druk T. Jankowski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


SIESTA



Przez wzgląd na ustaloną swoją dobrą renomę i swój podeszły wiek, Sokrates, cierpiący na podagrę buldog, został wpuszczony do mieszkania i spał przed kominkiem. Kiedy od głowien prysnęła iskra, pies zrywał się i spoglądał podejrzliwie na ogień. Tego rodzaju rzeczy zgoła nie powinny być dozwalane, jakkolwiek z drugiej strony zadzierać z ogniem byłoby sprawą beznadziejną. Sokrates przyglądał mu się jakiś czas ze smutkiem i uznał, że najwłaściwiej będzie w danym wypadku położyć się znów i zamknąć oczy.
Już prawie usypiał, gdy jakiś pieszczotliwy głos kobiecy na górze jął wołać:
— Koteczku, nie uciekaj że! Chodź, Milutku, dostaniesz mleczka.
I piękny kot perski zbiegł szybko po schodach, z taką miną, jakby mu się udało od kogoś wymknąć. — Gdy byt już na dole, zatrzymał się. obejrzał wokoło i zgrabnym ruchem podszedł do ognia.
Sokrates zajmował swojem cielskiem cały przedkominek i już właśnie pochrapywał. Kot grzecznie dotknął go łapką. Pies ocknął się i odraził zrobił mu miejsce.
— Daruj mi — rzekł: — Ledwiem zmrużył powieki. Rzadko mi się to zdarza w dzień, ale mnie ten ogień rozebrał. Co słychać?
— Śmiertelne nudy — rzekł Milutek — potężnie ziewając. Pięć panien, i każda chce mieć mnie w swoich fałdach; każda chce mnie podrapać za uchem i posłuchać, jak mruczę; każdą chce mnie złapać i pocałować. Umknąłem, a teraz wołają za mną, że jest mleko.
Milutek błysnął okiem pogardliwie.
— Czy jesteś aby pewien, że niema tam mleka?
— Niema nigdy, na całym świecie niema nigdy mleka o trzeciej po południu. Gdyby tak z godzinę później, to możeby warto było temu wierzyć. Choć zresztą wszystkie te ceckania takie strasznie nudne. Czy nie znajdujesz tego?
Kot tak mówił, choć czuł, że pies tego nie znajduje.
— Ja stosunkowo nie mogę się na ich nadmiar uskarżać — wyrzekł Sokrates melancholijnie. Mój pan woła na mnie, o ile chce mi coś rozkazać.
— A jeżeli tego nie zrobisz?
— To się nie zdarza. Przed dwoma laty było coś takiego, z powodu, żem pogryzł pewnego psa owczarskiego. Pan wówczas wziął mnie za nos, potrząsnął mną i odepchnął mnie precz.
— Dlaczegożeś go nie ukąsił? Przecież ta równie łatwo mogłeś zrobić z nim, jak z psem owczarskim?
Sokrates zmienił przedmiot rozmowy.
— Pan był zadowolony, gdym dostał pierwszą nagrodę na wystawie psiej. A gdym potem zachorował, to prawie, że doszło do pieszczot. Czasami chciałbym znowu chorować. Ale naogół, to pan niezbyt się mną zajmuje, chyba, gdy mi daje jaki rozkaz.
— Najgorsi — to obcy — rzekł kot, przechwalając się. — Gdy mnie ujrzą, zaraz krzyczą: „Ach, jakiż piękny!“ i chcą się obchodząc ze mną, jakbyśmy się znali całe życie. Czyż to nie nuda?
— Ja tam na to się nie skarżę. A doprawdy, chciałbym. Podczas wystawy mówiono o mnie pochlebnie, ale bez dotykania mnie i w sposób ogólnikowy. Zdaje się, że szkodzi mi mój wygląd. Czy nie?
Kot zlekka się zakłopotał, co psu odpowiedzieć.
— Musimy być sądzeni — rzekł — według naszego wyglądu. Ja sam z początku miałem pewne ku tobie uprzedzenie. Masz powierzchowność, że tak powiem, zbyt zdecydowaną.
— To piętno właściwe mojej rasie — rzekł Sokrates. — Pominąwszy wypadek z owczarkiem, któryby może coś mógł mi zarzucić, to charakter mój jest najlepszy w świecie. A nawet dzieci (z któremi tak bym się umiał bawić) uciekają ode mnie, krzycząc i zwracając się z przyjaźniami do foksterjerów, choć te gryzą je. Któregoś dnia wyglądałem z bramy, gdy właśnie prejeżdżała cyklistka. Spojrzy na mnie, a wtem zdarzyło mi się szczeknąć zupełnie nieumyślnie. Potknęła się o ławkę przydrożną i spadła. Coś podobnie niemiłego, zdarza mi się często, gdy próbuję zawrzeć przyjaźń z kobietą, albo i mężczyzną nawet. Proboszcz naprzykład. Wie doskonale, żebym go nie ruszył, a czegoś się boi zawsze. Póki jestem w pokoju, zwraca się do mnie, co pewien, równe odmierzony czas, mówiąc: „Dobry, dobry pies“. Zupełnie, jak na kazaniu. A gdy podchodzę ku niemu, wtedy on wstaje i jest taki biedny, ze swoją skłopotaną miną. Ja wiem, że niech tylko się oddalę, on wzdycha z ulgą. Jest mi nad wyraz przykro, że muszę mieć te towarzyskie skłonności, gdy mój wygląd mówi przeciw mnie. Chyba się zgodzisz, że to mój wygląd tak działa?
— Ależ, to doskonale — rzekł kot — Nie przyciągasz ludzi tak, jak ja, a nie musisz za to znosić różnych poniżających karesów.
— Rzecz cała w tem — rzekł Sokrates sentencjonalnie, — że potrzeba nam tego, czego nam brak. Kto do siebie ludzi ciągnie, ten o nich nie dba. Kto chce być przyciągającym, nie jest nim. To nieznośna rzecz, ale cóż, nie umiem na to nic poradzić.
Tu Sokratesowi zdawało się rzeczą właściwą zacząć drzemać znów; po chwili zerwał się, widać poruszony myślą o możliwem sprawieniu lania jakiemu nowemu psu owczarskiemu i zasnął ponownie.
A kot również zaczął usypiać leciutko. Wtem zbudził go szczęk filiżanek tam na górze. Wstał, przeciągnął się i pokroczył na schody. Może go tam znowu będą nudzili, ale cóż? — tam jest mleko.

Sokrates spał, mając na obliczu najbardziej krwiożerczy swój wyraz[1].






  1. Z Little entertainments Barry Paire‘a.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jan Lemański.