<<< Dane tekstu >>>
Autor Anonimowy
Tytuł Skarb na dnie morza
Pochodzenie
Przygody Zagadkowego Człowieka
Nr 73
Wydawca Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o.
Data wyd. 30.5.1939
Druk drukarnia własna, Łódź
Miejsce wyd. Łódź
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Nowe zagadki

Harry Dickson zastał „barona“ w doskonałym humorze; zrozumiał, że łotr wie dobrze, iż jego sprawa nie jest zła.
— Czy nie byłoby lepiej przyznać się od razu do wszystkiego? — spytał go Harry Dickson.
— Pańskie pytanie dziwi mnie — odpowiedział baron z ironicznym uśmiechem. — Nie wiem, doprawdy, do czego mam się przyznać. Sumienie mam tak czyste, jak niemowlę i nie rozumiem tylko, dlaczego mnie tu przytrzymują.
— Czyżby? Jest pan niewinny? No, no! — rzekł Harry Dickson. — A gdybym panu powiedział, że znalazłem kolię w pańskiej walizce?
— Kolia? Kolia była w walizce? — zawołał baron, zdziwiony i przerażony.
— Oczywiście, przyjacielu. — uśmiechnął się detektyw.
Podstęp udał się. Dickson wiedział teraz, że Guy uczestniczył w kradzieży i że walizka nie należała do niego, gdyż w przeciwnym razie wiedziałby, że kolii w niej nie było. Opryszek jednak spostrzegł, że powiedział za dużo i na dalsze pytania odpowiadał półsłówkami.
— Jeżeli nie chce mi pan powiedzieć reszty, nie pozostaje mi nic innego, jak zwrócić się do „menażera“, — rzekł wreszcie detektyw.
— Do licha! „Menażer“ też został ujęty? — zawołał Guy przerażony...
— Oczywiście i nawet już się przyznał. — rzekł Harry Dickson napozór obojętnie. — Wiem już więc, że właściwie on jest głównym winowajcą, a pan odegrał tylko rolę drugorzędną. Pytam więc pana, aby dowiedzieć się, czy on mówi prawdę.
— Powiedział prawdę! — zawołał „baron“. — Ja właściwie nie brałem bezpośredniego udziału w kradzieży. Jak „menażer“ to załatwił — jest dla mnie zagadką. Do mnie należało jedynie flirtować z fräulein Emmą, młodą pokojówką hrabiny i rozmawiać z nią wieczorem po przedstawieniu. Tylko tyle czyniłem, nic więcej. Jeżeli menażer mówił coś więcej, to kłamał. Nie mam pojęcia, w jaki sposób kradzież została dokonana. Walizka także nie należała do mnie; gdyby mi pan powiedział, że zawierała milion banknotów jednofuntowych, musiałbym panu uwierzyć.
— A czy nie znał pan przedtem „menażera“?
Baron nagle stał się nieufny.
— Niech pan zapyta „menażera“ — odparł.
I nie odpowiedział już na żadne pytanie detektywa.
Harry Dickson wyszedł z urzędu. Wiedział teraz, że perły były w posiadaniu „menażera“ i że walizka do niego należała. Służyła ona tylko do naprowadzenia Harry Dicksona na fałszywy ślad.
— Należy teraz znaleźć owego „menażera“. — pomyślał detektyw, idąc w stronę domu. O kilka kroków przed bramą zatrzymał się nagle.
Jakiś mężczyzna wyszedł właśnie z domu i szybkim krokiem skierował się do dorożki, stojącej w pewnym oddaleniu. Nosił on walizkę identyczną, jak ta, którą zabrano „baronowi“ i która powinna teraz znajdować się w salonie u Dicksona.
Czyżby Tom oddał ją? Harry Dickson szybko odrzucił te myśl, było to prawie niemożliwe.
— Ten człowiek spieszy się bardzo. — pomyślał detektyw, przyśpieszając także kroku, aby dojść do dorożki przed nieznajomym. Lecz ten zaledwie spostrzegł, że jest śledzony, rzucił się biegiem w stronę dorożki, wołając coś do woźnicy. Wóz ruszył.
Ścigany roześmiał się głośno. Odwrócił się i detektyw spostrzegł jego nienawistny wzrok. Twarz nie wydawała mu się obca, lecz nie mógł sobie przypomnieć gdzie ją widział.
Niemal równocześnie dopadli do dorożki. Nieznajomy jednak zdołał uprzedzić detektywa, błyskawicznie wrzucił walizkę do dorożki, a sam wskoczył na kozioł. Ale już detektyw dogonił go i wyciągnął dłoń, aby uchwycić drzwiczki pojazdu.
Rozległ się strzał i kula gwizdnęła detektywowi koło ucha. Jednocześnie woźnica wymierzył detektywowi z całej siły cios batem.
Harry Dickson zachwiał się. Obaj mężczyźni wybuchnęli śmiechem i dorożka szybko ruszyła naprzód. Detektyw nie dał jednak za wygraną. Choć głowa bolała go, pobiegł co sił za dorożką. Minął go jakiś wolny pojazd. Szybko dał znak woźnicy, krzyknął mu kilka słów i zaczął się szalony pościg.
Ścigani mknęli szalonym pędem przez ulice, omijając główne arterie. Wreszcie w jakiejś ciasnej bocznej uliczce wóz zwolnił biegu. Ku swemu wielkiemu zdziwieniu Harry Dickson ujrzał, że dorożkarz zeskoczył ze swego miejsca i wbiegł do jakiegoś domu, podczas, gdy wóz jechał szybko dalej. Nie było ani chwili do stracenia.
— Jedź za tamtą dorożką! — rozkazał detektyw swemu woźnicy. — Jeżeli będziesz mógł mi powiedzieć, dokąd pojechała, dostaniesz dziesięć funtów. Jestem Harry Dickson z Bakerstreet.
Niemal jak akrobata, wyskoczył detektyw z dorożki i wbiegł do tego samego domu. Przenikliwym wzrokiem ogarnął jego fasadę i skonstatował, że dom wygląda na zupełnie niezamieszkały. Ujął rewolwer i otworzył drzwi. Znalazł się w ciemnym korytarzu. Drzwi do ogrodu były otwarte. W ścianie zauważył dwoje drzwi, lecz pokoje za nimi były zupełnie puste.
Naraz coś zwróciło jego uwagę. Pochylił się i spostrzegł, że było to kółeczko od klapy w podłodze. Wszystko w korytarzu pokryte było grubą warstwą kurzu, jedynie to kółeczko było lśniące. Zrozumiał, że tędy zbieg uciekał. Pociągnął kółko i podniósł klapę.
Zapalił swą latarkę elektryczną i zszedł po kamiennych schodach. Oglądał uważnie ściany piwnicy i dostrzegł wreszcie drzwiczki w ścianie. Otworzył je i ujrzał, że ściany następnej piwnicy są nawpół zwalone.
Musiał zaniechać pościgu. Wiedział, że takie podziemia tworzą nieraz najbardziej kapryśne labirynty i rzeczą niemożliwą jest znalezienie tam kogoś, kto będzie chciał się ukryć.
Doszedł do najbliższej stacji kolejki podziemnej i wrócił szybko do domu.
— Mam nadzieję, że Tomowi nic się nie stało, — mówił do siebie.
Po upływie dziesięciu minut stał przed swymi drzwiami.
— Zły znak. — pomyślał, gdy Mrs. Bonnet nie otworzyła mu na jego ostry dzwonek. Wyjął klucz i otworzył sobie drzwi. Poczuł słaby zapach siarki. Gdy otworzył drzwi od salonu, z ust jego wydarło się przekleństwo.
Tom leżał na ziemi, ręce i nogi miał związane. Twarz jego była sina, zimny pot perlił się na skroniach. W usta miał wciśnięty knebel.
Detektyw śpiesznie rozwiązał swego ucznia.
— Prędko, mistrzu! Tam... na szafie!... — wyjąkał Tom.
Harry Dickson drgnął.
— Ach, bandyci! Zapłacą mi za to! — syknął.
Na szafie leżał mały kwadratowy przedmiot; zwisał z niego knot, przesycony siarką, który palił się i spłonął już niemal całkowicie.
Detektyw odciął sznurek i zgasił go dokładnie w palcach, po czym powrócił do Toma i uwolnił go z więzów. Następnie wyszedł z pokoju, aby poszukać gospodyni, Mrs. Bonnet. Znalazł ją w kuchni również związaną, z zakneblowanymi ustami. Uwolnił ją z więzów i nakazał przygotować posiłek, gdyż za pół godziny musiał wyjść z domu.
— A teraz powiedz mi, Tomie, co się stało — rzekł.
— Nie mam wiele do powiedzenia, mistrzu, odparł Tom. — Zdawało mi się, że to nasza gospodyni wróciła, gdy nagle poczułem, że z tylu obejmuje mnie para silnych ramion. Rzucono mnie na podłogę i otrzymałem mocny cios w głowę. Straciłem przytomność, a gdy przyszedłem do siebie, zrozumiałem szatański plan napastników: chcieli wysadzić dom w powietrze. Czekałem na pański powrót. To były straszne chwile, mistrzu! — zakończył Tom z drżeniem. — Czyniłem rozpaczliwe wysiłki, aby się uwolnić z więzów, ale daremnie. W końcu poddałem się losowi i zamknąłem oczy. Przyszedł pan w samą porę. Sądzę, że brakowało jeszcze pięć minut do katastrofy.
Harry Dickson tymczasem oglądał uważnie maszynę piekielną. Nagle wybuchnął głośnym śmiechem. Tom spojrzał na niego zdumiony.
— Tomie, tym razem chciano nas po prostu przestraszyć! Czy wiesz, co zawiera „bomba“? Kawałek naoliwionej ściereczki! Gdyby bomba zapaliła się... brrr... zapach byłby obrzydliwy! To dowodzi. że przestępcy nie są zupełnie pozbawieni ludzkich uczuć, chociaż człowiek o mniej zdrowych nerwach nie zniósłby tak łatwo tego żartu. A teraz przesłuchajmy naszą poczciwą Bonnet!
Śmiejąc się, detektyw otworzył drzwi i zawołał gospodynię.
— Ten mężczyzna zadzwonił i naturalnie pani go wpuściła, nieprawda, Mrs. Bonnet?
— Tak, Mr. Dickson, uczyniłam to, był przecież taki uprzejmy!
— I, zaledwie wszedł, zakrył pani usta ręką i zaciągnął panią do kuchni, po czym związał panią i posadził na krześle, — mówił detektyw.
— Och, Mr. Dickson, to było straszne! Strach mnie po prostu sparaliżował!
— Niech się pani pocieszy, Mrs Bonnet, Tom miał gorszą przygodę, przez całą godzinę widział śmierć przed oczami! Miejmy nadzieję, że takie rzeczy nie powtórzą się więcej! Czy zauważyłeś, Tomie, że tajemniczy gość zabrał z sobą walizkę?
Uczeń spojrzał w kąt pokoju.
— Słusznie. To ciekawe. Co on chciał z nią zrobić?
— Hm... a jeżeli jednak nie była ona zupełnie pusta? — powiedział Dickson w zamyśleniu.
— Mówi pan zagadkami, mistrzu, — rzekł Tom zdziwiony. — Jesteśmy przecież obaj przekonani, że zawierała jedynie stare gazety!
— Nie tak zupełnie, drogi chłopcze. Zauważyłeś chyba, że oglądałem walizkę ze wszystkich stron. A teraz, gdy zabrano ją w tak dziwny sposób, podejrzenia moje umacniają się. Od początku przypuszczałem, że jest tam jakaś tajemna skrytka. Byłoby to przecież nieroztropne, wejść do domu Harry Dicksona po bezwartościowy przedmiot. Sądzę, że czekano tylko na to, abym wyszedł z domu i wykorzystano moją nieobecność, aby zabrać walizkę.
— To było odważne przedsięwzięcie, — zaopiniował Tom.
— Ale to nie wesołe, że byliśmy już tak blisko celu, a teraz znów błądzimy po omacku w ciemnościach, — rzekł detektyw. Opowiedział uczniowi z kolei swoją przygodę i dodał: — Mam nadzieję, że mój woźnica jechał dalej ich śladami. W każdym razie wszystko wskazuje na to, że przestępcy nie są nowicjuszami. Będziemy mieli ciężką z nimi walkę.
Po upływie pół godziny Tom Wills w przebraniu opuścił dom, aby wmieszać się w podziemny świat przestępczy, gdzie musiano przecież znać „menażera“.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: anonimowy.