Skarb na dnie morza/4
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Skarb na dnie morza |
Pochodzenie | Przygody Zagadkowego Człowieka
Nr 73 |
Wydawca | Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o. |
Data wyd. | 30.5.1939 |
Druk | drukarnia własna, Łódź |
Miejsce wyd. | Łódź |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
Następnego ranka Harry Dickson rozpoczął przygotowania do podróży. Poszukiwania Toma nie dały rezultatu. Woźnica również nie zjawił się i Harry Dickson zaczął żałować, że powierzył mu taką misję, w obawie, czy nie stało mu się coś złego. Wydawał właśnie ostatnie dyspozycje uczniowi, gdy zadzwoniono do drzwi. Wszedł mężczyzna z ręką na temblaku. Był to woźnica, oczekiwany z taką niecierpliwością.
— Widzę, że zraniono pana, — rzekł Dickson.
— Istotnie, Mr. Dickson. To nie było łatwe i przyznaję, że nie chciałbym tego przeżyć jeszcze raz.
— Czy osiągnął pan przynajmniej jakieś rezultaty?
— Niestety, nie. — odpowiedział woźnica i opowiedział swą przygodę:
— Jechałem za tym drabem piekielnie szybko, gdy nagle zwolnił on bieg i ujrzałem, jak z poprzecznej uliczki wybiegł jakiś opryszek i jednym skokiem zajął miejsce obok tamtego. Szybko, jak wicher, ścigałem ich i byłbym ścigał dalej, gdyby nie to, że w pewnej chwili jeden z nich dał do mnie kilka strzałów. Chyba dopiero za kilka tygodni będę mógł zacząć znów pracować.
— Bandyci, — mruknął Harry Dickson.
— To nie byli ludzie, używający półśrodków, — ciągnął dalej woźnica. — Gdy ten drugi usiadł, skierowali się na wschód, aż do pustego placu, gdzie nie ma już domów i tam właśnie strzelili do mnie. Opatrzono mnie na najbliższym punkcie Czerwonego Krzyża. Zapamiętałem jednak numer dorożki i wczoraj wieczorem udałem się do urzędu policyjnego, aby dowiedzieć się kto jest jej właścicielem. W towarzystwie policjanta poszedłem później odszukać go. Człowiek ten był w rozpaczy, gdyż skradziono mu pojazd z przed domu w biały dzień. Byłbym przyszedł tu wczoraj jeszcze, ale ból dolegał mi zbyt mocno.
— Bardzo mi przykro z powodu tego zdarzenia — rzekł Harry Dickson ze współczuciem, — postaram się wynagrodzić pana. Na jaką sumę ocenia pan swoje straty?
— Około pięciu funtów.
— Oto dziesięć, — rzekł Harry Dickson, podając mu banknoty.
Woźnica wyszedł.
W tej chwili weszła Mrs. Bonnet.
— Przyniesiono paczkę dla Mr. Dicksona, — oznajmiła.
Detektyw obejrzał dokładnie paczkę zzewnątrz, ostrożnie zaczął odwiązywać sznurek i papier. Wreszcie został mu w ręku przedmiot wielkości pięści, dobrze opakowany w gazety. Tom zbliżył się, patrząc ciekawie. Nie mniejsze było zainteresowanie detektywa.
— Kolia!! — krzyknęli obaj ze zdumieniem, gdy ostatni papier opadł. Skradziony klejnot leżał teraz na dłoni detektywa. Pomyłka była wykluczona, gdyż Harry Dickson posiadał fotografię i dokładne opisy kolii.
Mimo to wziął szkło powiększające i obejrzał uważnie każdą perłę oraz zamek, po czym spojrzał z zadowoleniem na ucznia.
— Zaczynam wierzyć, że mam jeszcze przyjaciół na świecie, — zawołał. — Nigdy jeszcze nie oddano mi nic tak łatwo!
Nie pozostaje mi nic innego, jak wsiąść do pociągu, a potem pojechać pierwszym statkiem do Niemiec i zainkasować 10 tysięcy marek nagrody!
Tom podzielał radość mistrza.
— Może pan nawet potem odbyć podróż dla własnej przyjemności, mistrzu, — rzekł.
— Masz słuszność, — powiedział Harry Dickson. — Pilnuj dobrze naszego domu i przysyłaj mi codziennie sprawozdania. Ale teraz pakujmy walizy.
Po upływie pół godziny wsiadł do pociągu i tegoż wieczora odpłynął statkiem do Hamburga. Następnego dnia o świcie wyruszył do Berlina.
Hrabina von Waldberg była to czarująca starsza dama. Przyjęła detektywa niezwykle uprzejmie w swojej letniej rezydencji. Przypadkowo był u niej właśnie jubiler i rozmawiali o tajemniczym zaginięciu kolii.
— Była pani łaskawa powierzyć mi swą sprawę, madame, — rzekł detektyw, — oto kolia!
Hrabina i jubiler wydali okrzyk zdumienia, gdy detektyw z uśmiechem położył klejnot na stole.
— Czyż to możliwe? — zawołała hrabina i drżącymi dłońmi ujęła kolię. — W jaki sposób dokonał pan tego tak szybko?
Z kolei jubiler wziął klejnot, zbliżył go do oczu i wyjął z kieszeni szkło powiększające. Harry Dickson spoglądał na niego z napięciem.
— Proszę się nie przerażać, pani hrabino, ani pan, Mr. Dickson, ale kolia nie jest prawdziwa.
Zapanowało milczenie. Pierwsza odezwała się hrabina:
— Jakże to możliwe, panie Bragenz? Kto mógł by wykonać imitację? Chyba pan się myli!
— Nie pani hrabino, — odparł stanowczo jubiler, potrząsając głową. — Wiem nawet, kto to wykonał: ten sam artysta, który wykonał imitację, znajdującą się w pani posiadaniu. Poznaję jego robotę. Ponadto, Franciszek Loblier, gdyż tak brzmi jego nazwisko, wyrył tu swe imię maleńkimi literkami. Proszę się przekonać naocznie, Mr. Dickson, — zakończył, podając detektywowi kolię i lupę.
Harry Dickson ujął oba przedmioty i przekonał się, że istotnie jubiler ma słuszność. Hrabina przyniosła swoją imitację klejnotu, którą z kolei również poddano szczegółowym oględzinom. Oba naśladownictwa były identyczne i nawet maleńkie litery umieszczone były w tym samym miejscu.
— Zanim wyciągniemy jakiś wniosek z tego dziwnego odkrycia może zechce mi pan opowiedzieć wszystko, co pan wie o Franciszku Loblier i w jakich okolicznościach została sporządzona imitacja — zwrócił się do Bragensa Harry Dickson.
— Chętnie — odparł zapytany i rozpoczął swe wyjaśnienia: — Przed czterema laty hrabina kupiła u mnie tę kolię; zazwyczaj sporządza się imitacje takich klejnotów. Imitacje te nosi się w okolicznościach mniej uroczystych. Gdy pani hrabina von Waldberg, kupując u mnie kolię, zamówiła także imitację, przyznaję, że znalazłem się w kłopocie, gdyż nie chciałem powierzyć tej pracy żadnemu z moich ludzi. Wiedziałem jednak, że niejaki Francois Loblier jest specjalistą w tej dziedzinie i przypadkowo znalazłem jego adres. Napisałem do niego. Zgodził się wykonać duplikat. W oznaczonym dniu przybył i sporządził arcydzieło, które jedynie fachowiec mógłby odróżnić od oryginału. Po upływie czterech tygodni, po zakończeniu tej pracy, podjął swoje wynagrodzenie i wyjechał do Niemiec. Zdaje mi się, że wyjechał do Belgii ale teraz mieszka prawdopodobnie w Londynie.
Harry Dickson słuchał uważnie wyjaśnień jubilera. Gdy ten skończył, zapytał go:
— Czy sądzi pan, że ten człowiek zdolny byłby do podstępu? Chodzi mi o to, czy zamiast jednej imitacji nie zrobił dwóch, aby posłużyć się tą drugą dla celów przestępczych?
— Jest to zupełnie wykluczone, — uśmiechnął się jubiler. — Ja sam osobiście czuwałem nad jego pracą i nigdy nie zauważyłem nic podejrzanego.
Loblier wywarł na mnie bardzo dodatnie wrażenie. W pamięci jego jednak musiały pozostać pewne szczegóły wykonania klejnotu, było także kilka fotografii, jest więc możliwe, że drugą imitacje wykonano później.
— Doskonale, to już jest coś — zauważył Dickson, — sądzę, że nie będzie trudno odnaleźć Lobliera w Londynie. Jeżeli istotnie ma on taki talent, musi być przecież znany wśród jubilerów londyńskich. Jaka jest wartość tej imitacji?
— Około 3 tys. marek.
Trzy zagadnienia nurtowały teraz umysł detektywa: Czy kolia znajdowała się w skrytce walizki, tak tajemniczo skradzionej mu z domu? Czy wykonawca imitacji wiedział, że współdziała w przestępstwie? W jakim celu przysłano mu imitacje klejnotu?
Harry Dickson przypuszczał, że złodzieje pragnęli oszukać go, aby móc potem spieniężyć swobodnie skradziony klejnot. I podstęp byłby się udał, gdyby jubiler nie wyrył na kolii swego nazwiska. Ten ostatni fakt świadczył o niewinności Franciszka Loblier. Prawdopodobnie polecono mu wykonanie drugiej imitacji, podając jakieś zmyślone powody. Lecz jednocześnie nasunęły się Dicksonowi inne wątpliwości. Jeżeli złoczyńcy mieli zamiar oszukać hrabinę, jego i wszystkich innych, podając fałszywą kolię za prawdziwą, to dlaczego nie uskutecznili tej zamiany już w czasie kradzieży? Po długim namyśle detektyw znalazł wyjaśnienie. Raz jeszcze wziął kolię i obejrzał ją z uwagą.
— Czy mechanizm zameczka w kolii miał jakąś cechę szczególną?
— Tak, mr. Dickson, — odparła hrabina. — Był trochę skrzywiony i zamykał się z trudem.
— A więc zechce pani zobaczyć, czy ten zamek nie pochodzi z autentycznego klejnotu, — rzekł Harry Dickson.
Hrabina obejrzała zamek i oświadczyła, że istotnie jest on prawdziwy.
— Rozwiązanie tej zagadki jest wobec tego łatwe, — rzekł teraz Harry Dickson z uśmiechem. — Aby mieć pewność, że nas oszukają, złodzieje wyjęli zamek z prawdziwej kolii i przymocowali go do tej imitacji. I dlatego właśnie nie zamienili klejnotów w chwili kradzieży.
— Pańskie zdolności do dedukcji są zdumiewające! — zawołała hrabina. — Ma pan rację. Każde inne wytłumaczenie byłoby niemożliwe.
— Czy kradzież miała miejsce w tym pokoju? — rzucił pytanie detektyw.
— Nie, mr. Dickson, o piętro wyżej. Zechce pan łaskawie pójść ze mną, pokaże panu.
Harry Dickson wstał i przeszedł wraz z hrabiną przez buduar, aby udać się do gotowalni.
— Na tvm małym stoliczku leżał futerał z kolią. — rzekła hrabina. Podeszła do małej szafki i wyjęła szufladkę.
— A klejnoty, które leżą teraz w szufladzie, czy były tam także w owym dniu?
— Oczywiście: mają one wszystkie razem taką wartość, jak kolia.
— A więc wróciła pani z teatru i osobiście odłożyła kolię go szufladki — rzekł detektyw w zamyśleniu. — Następnie przez te drzwi weszła pani do buduaru i wezwała pokojówkę. Pozostawała ona przez kilka chwil w pani buduarze, po czym wyszła i pani przypomniała sobie, że nie zamknęła szufladki w szafie. Wróciła więc pani do gotowalni i ku swemu zdumieniu spostrzegła zniknięcie kolii. Pokojówka, wezwana natychmiast, z płaczem zapewniała o swej niewinności. Pani sama także przyznaje, że w tym czasie nie mogła ona wejść do tego pokoju, gdyż jedyne do niego wejście prowadzi przez pokój pani. Znajdujemy się więc wobec nierozwiązalnej zagadki.
Pokojówka przyznała się, że flirtowała z pewnym młodym mężczyzną, który od dnia przestępstwa zniknął, ale zaprzecza stanowczo, aby uczestniczyła w kradzieży.
— Wszystko to prawda, mr. Dickson. — powiedziała hrabina.
— Czy okno było przez cały czas otwarte?
— Tak, co wieczór przed położeniem się do łóżka, otwieram okno na pół godziny.
Harry Dickson otworzył okno i wychylił się. Było to drugie piętro. Przed domem rozpościerał się ogród. Obejrzał uważnie mury, lecz nie zauważył nic podejrzanego.
— Jestem również przekonany, że pokojówka nie jest winna. Była tylko nieświadomym narzędziem w rękach przestępców. Sprawa ta interesuje mnie coraz bardziej. Myślę że powinienem jak najprędzej wrócić do Londynu, gdyż tam znajdę chyba rozwiązanie zagadnienia i kolię.
Zadał jeszcze kilka pytań, po czym pożegnał hrabinę. Po trzygodzinnym zaledwie pobycie w Berlinie, wyruszył w drogę powrotną.