<<< Dane tekstu >>>
Autor Anonimowy
Tytuł Skarb na dnie morza
Pochodzenie
Przygody Zagadkowego Człowieka
Nr 73
Wydawca Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o.
Data wyd. 30.5.1939
Druk drukarnia własna, Łódź
Miejsce wyd. Łódź
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Skradziona broszka

— Nie udała mi się moja podróż „dla przyjemności“, mój chłopcze, — rzekł Harry Dickson wchodząc następnego ranka do swego mieszkania w Londynie. Tom spojrzał ze zdumieniem na swego mistrza.
— Czy zaszło coś nowego? — spytał.
— Nowego? Ależ nie, to wciąż ta sama sprawa. Kolia była niemal... prawdziwa, była tylko „mała różnica“ w cenie. Ta kolia, którą mi przysłano warta była 3 tys. marek, a prawdziwa — około ćwierć miliona. Drobna różnica, prawda?
Harry Dickson wybuchnął śmiechem na widok zmieszanej miny swego ucznia. Gdy Tom dowiedział się o przebiegu całej sprawy, rzekł z zakłopotaniem:
— Obawiam się, że podczas pańskiej nieobecności popełniłem głupstwo, ale proszę nie sądzić mnie zbyt surowo, miałem najlepsze zamiary. Inspektor Gordon pytał mnie telegraficznie, jak się przedstawia ta sprawa; odpowiedziałem mu, że perły odnalazły się i że pan wyjechał do Berlina, aby je oddać właścicielce. Mr. Gordon zapytał mnie czy może wobec tego zwolnić Guya Tarlie i ja w pańskim imieniu dałem mu na to pozwolenie. Tak więc od wczorajszego popołudnia Tarlie znajduje się na wolności.
— Do licha, jeszcze i to! — zawołał Harry Dickson. Przemierzał pokój nerwowym krokiem. Naraz zatrzymał się i rzekł:
— Właściwie nie jest tak źle, że Tarlie jest na wolności. Możliwe, że będzie się starał jednak porozumieć z owym tajemniczym „menażerem“. Twoim pierwszym obowiązkiem, Tomie, będzie odszukanie Tarliego i śledzenie jego kroków. Ja zaś udaję się na poszukiwanie Franciszka Loblier.
Jednak wbrew przewidywaniom, coraz nowe trudności zaczęły piętrzyć się przed detektywem.
Przez cztery dni Tom przeszukiwał cały Londyn, aby wpaść na ślad Tarliego, ale daremnie. Wreszcie musiał zaniechać poszukiwań. Harry Dicksonowi powiodło się lepiej, ale w końcu i on znalazł się przed nową zagadką. Po trzech dniach usilnych poszukiwań odnalazł wreszcie mieszkanie Belga. Człowiek ten musiał być doprawdy oryginałem, gdyż pomimo swych znacznych dochodów mieszkał w mansardzie, w południowej dzielnicy nad Tamizą.
Drzwi jego mieszkania były zamknięte. Detektyw zszedł do dozorcy aby dowiedzieć się czegoś o tym lokatorze. Dozorca roześmiał się:
— Jeżeli pan chce go znaleźć, musi pan czatować na niego kilka miesięcy; wraca on do domu mniej więcej cztery razy na rok. Nie widziałem go już od dziesięciu tygodni. Niech pan jednak spróbuje. Najlepiej będzie wsunąć swój bilet wizytowy pod drzwi...
— Uczynię to, — rzekł Harry Dickson, lecz w duchu postanowił zastosować inne środki.
Opuścił dom i powrócił po upływie godziny, przy czym udało mu się wejść na piętro, nie będąc przez nikogo widzianym... Było dla niego drobnostką wejść do mieszkania przy pomocy wytrycha.
Mieszkanie było ubogie. W kącie pokoju stało łóżko, obok zaś piec. Na stoliczku pod oknem znajdowały się narzędzia do obrabiania pereł i diamentów. Wszystko pokryte było grubą warstwą kurzu.
Harry Dickson poddał całe mieszkanie szczegółowym oględzinom. W szafie znalazł znaczne sumy pieniędzy, niedbale porzucone między narzędziami. Zamierzał już opuścić pokój, gdy nagle spostrzegł na drzwiach małą kartkę, na której napisanych było kilka słów; przeczytał je i zaklął głucho. Treść kartki była następująca: „Wrócę 21-go sierpnia. Loblier“.
21 sierpnia to znaczy za cztery tygodnie. Dickson opuścił dom, zniechęcony. Wszystkie jego poczynania w następnych tygodniach również nie przyniosły żadnego rezultatu. Nie zdołał odnaleźć ani „barona“, ani tajemniczego „menażera“, ani Franciszka Loblier. Nadszedł wreszcie dzień 21 sierpnia.
Tom strzegł domu Belga dniem i nocą. Jedynie przez kilka godzin nocnych zastępował go inny wywiadowca. Pewnego ranka Harry Dickson, czytając gazetę, zaczął zdradzać niezwykłe wzruszenie. Dzienniki londyńskie przynosiły bowiem następującą wiadomość:
„Nocy ubiegłej dokonano niezwykłej kradzieży w Hotelu „King Edward“. Od czterech tygodni zajmuje tam apartament na trzecim piętrze sławna artystka dramatyczna francuska, Antonia Perault. Posiada ona niezwykle bogatą kolekcję klejnotów, które nosi na sobie w czasie swych występów. Szczególnie wartościowym okazem w jej zbiorze jest broszka, którą artystka otrzymała po występie w Petersburgu od cara. Artystka powróciła wczoraj wieczorem, jak zwykle około jedenastej do hotelu, zamierzając udać się na spoczynek. Odłożyła swoje klejnoty do kasetki, znajdującej się w gotowalni. Następnie przeszła do swego buduaru, aby wypić filiżankę kawy. Pokojówka jej miała tego dnia wolny wieczór. Po pewnym czasie M-me Perault weszła raz jeszcze do przyleglego pokoju, aby zamknąć klejnoty: Wtedy właśnie z przerażeniem spostrzegła zniknięcie kosztownej broszki. Przeszukała natychmiast cały pokój, ale broszka nie znalazła się.
Artystka kategorycznie twierdzi, że odłożyła ją na właściwe miejsce. Kradzież ta owiana jest tajemnicą, gdyż wejście do gotowalni prowadzi jedynie przez buduar artystki, a M-me Perault gotowa jest przysiąc, że przez ten cały czas nikt nie wchodził do pokoju. Gdzież więc znajdują się złodzieje?“
— Istotnie, gdzie oni są? — zawołał Harry Dick son — Ale oni trzej, „baron“, „menażer“ i Loblier mogą odpowiedzieć mi na to pytanie. Na razie jednak poprzestanę na złożeniu wizyty artystce.
Po kilku chwilach detektyw był już w drodze do hotelu, w którym mieszkała.
— Ach, przybywa pan właśnie w chwili najbardziej odpowiedniej! — zawołała Francuzka na powitanie. — Przypuszczam, że przybywa pan w związku z kradzieżą, której padłam ofiarą.
— Istotnie, madame. Czy zechce pani pokazać mi pokój, w którym popełniono kradzież?
— Chętnie, mr. Dickson.
W milczeniu detektyw towarzyszył artystce do małej gotowalni przylegającej do buduaru.
— Na tym stoliczku stała kasetka z biżuterią.
Detektyw przede wszystkim podszedł do okna i otworzył je. Na ulicy przesuwały się tłumy przechodniów i ciągnęły sznury pojazdów.
— Czy ulica jest także ożywiona wieczorem? — zapytał.
— Jeszcze więcej, mr. Dickson, — odparła Francuzka. — Hotel jest jasno oświetlony, a lampy uliczne płoną do rana.
— Czy może mi pani powiedzieć, kto zajmuje mieszkanie o piętro niżej?
— Nie, — odpowiedziała, zdumiona.
Harry Dickson zamknął okno.
— Zechce pani zawezwać pokojówkę. M-me Perault. — powiedział.
Artystka oddaliła się na kilka chwil i Harry Dickson zaczął błądzić wzrokiem po pokoju. W końcu spojrzenie jego zatrzymało się na małym stoliczku do biżuterii. Nakryty był on matą chińską serwetą.
Harry Dickson nachylił się i podniósł z serwetki mały przedmiot. Uważnie obejrzał go, potrząsając głową ze zdumieniem. Wyjął notes i włożył swą zdobycz między kartki. Po chwili artystka wróciła w towarzystwie pokojowej.
— Gdzie spędziła pani wczorajszy wieczór ze swym narzeczonym? — spytał obcesowo.
Dziewczyna zadrżała i opuściła wzrok.
— Nie wiedziałam, że jesteś zaręczona, Betty! — rzekła M-me Perault zdziwiona.
— Tak... jestem... od czterech tygodni, — wyjąkała dziewczyna.
— Ale dlaczego ukrywała to przede mną?
— On tego wymagał... — podsunął Harry Dickson. — A teraz, Betty, opowiedz nam wszystko, czego on się od ciebie dowiadywał. Możesz nam to powiedzieć, gdyż widziałaś go wczoraj wieczorem ostatni raz. On już do ciebie nie wróci, ma inną narzeczoną.
Rumieniec pokrył policzki dziewczyny, a oczy jej rozbłysły gniewem. Podstęp udał się, gdyż po upływie dziesięciu minut detektyw wiedział już, że znów „piękny Guy“ brał udział w tej aferze. Przebiegły łotr potrafił doprowadzić do tego, że dziewczyna opowiadała mu wszystko o swej pracy, nawet o tym, gdzie jej pani odkładała klejnoty oraz o jakich godzinach wychodziła i wracała do domu.
Dziwne było, że zjawiał się zwykle wtedy, gdy artystka powracała z teatru.
— A więc dlatego musiała pani co wieczór otwierać okno! — rzekł Harry Dickson.
— I to także pan wie? — zawołała dziewczyna. — Musiałam to zrobić, gdyż inaczej nie słyszałabym jego gwizdu, którym mnie wzywał.
— Teraz wiem już wszystko, czego chciałem się dowiedzieć, madame, — oświadczył detektyw. — Sądzę, że za kilka dni będą mógł przynieść pani dobre nowiny. Jeszcze jedno pytanie: czy pani hoduje ptaki?
Zdumiona aktorka potrząsnęła przecząco głową.
— A więc żegnam panią, madame.
Zanim opuścił hotel, Harry Dickson zszedł o piętro niżej i zapukał do apartamentu, położonego pod mieszkaniem Francuzki. Nikt mu nie otworzył. Rozejrzał się badawczo wokoło, po czym wsunął wytrych do zamka.
Po chwili znalazł się w pokoju i zamknął za sobą drzwi. Pokój sprawiał wrażenie niezamieszkałego, gdyż na łóżku nie było pościeli. Detektyw, po namyśle doszedł jednak do wniosku, że lokator musiał opuścić to mieszkanie nie dawniej, niż przed kilku godzinami. Nagle schylił się, przyjrzał się uważnie podłodze, po czym podniósł z niej znów jakiś maleńki przedmiot.
— Znowu pióro, — szepnął, wkładając zdobycz do notesu.
Za piecem znalazł skrawek zgniecionego papieru. Był to urywek listu, kilka ostatnich słów: „Następnie pojadę do Monte Carlo i jeżeli tam też będzie wszystko w porządku, zatelegrafuję natychmiast. M. W.“
Dłuższy czas Harry Dickson oglądał kartkę, wreszcie schował ją starannie i zamierzał odejść, gdy wtem drzwi otworzyły się i weszła pokojowa, niosąc czystą pościel i ręczniki. Krzyknęła lekko, gdy detektyw ujął ją za rękę.
— Nie uczynię ci nic złego, — rzekł spokojnie, — ale muszę dowiedzieć się pewnych szczegółów, o ostatnim mieszkańcu tego pokoju. A tu jest banknot dla ciebie
Na widok książęcego napiwku, twarz dziewczyny rozjaśniła się.
— Ten Amerykanin, to był dziwny człowiek, — rzekła. — Prawie cały swój czas poświęcał ptakom. Przepadał za nimi, mówił do nich, jak do ludzi. Nie rozumiałam jednak jego słów, gdyż mówił w obcym języku. A ptaki odpowiadały mu! Nie widziałam też nigdy, aby ktoś do niego przychodził z wizytą, zawsze był sam.
— Czy miał ze sobą duży bagaż, jak przed długą podróżą?
— Nie miał go wcale, — zaśmiała się dziewczyna, — miał tylko ptaki. Musiał mieć chyba jeszcze inne mieszkanie w Londynie, bo któżby podróżował bez kufrów?
— Możliwe, że masz rację, — rzekł detektyw z uśmiechem. — Jak się nazywał?
— Mr. Blank z New Yorku.
Następne dni upłynęły detektywowi w gorączkowym podnieceniu. Chociaż był już 22 sierpnia, Loblier nie pojawił się. To go niepokoiło. Czy nie stało mu się nic złego? Ten Francois Loblier posiadał przecież klucz do tej zagadki, a jego zniknięcie nastręczało nowe trudności. Jednak o świcie trzeciego dnia Harry Dickson przeżył ciekawą przygodę.
Po kilku godzinach spoczynku Tom Wills wychodził właśnie z domu, aby udać się na swój posterunek, gdy wtem posłaniec przyniósł paczkę.
— Czy to jakaś nowa kolia? — roześmiał się, gdy mistrz zdejmował opakowanie z przesyłki.
— Nie, tym razem broszka, mój chłopcze, — zawołał detektyw, pokazując zdumionemu uczniowi broszkę, skradzioną aktorce. — Jest ona fałszywa, widzę tu monogram Belga, tak, jak w kolii. Ten człowiek niezmiennie znaczy swymi inicjałami każda swą pracę. Złodzieje wiedzą więc, że jestem na ich tropie i przypuszczają, że teraz spiesznie odniosę aktorce jej klejnot. Artystka nie pozna fałszu, gdyż Loblier jest mistrzem w swym zawodzie. Podobnie, jak w kolii, wmontowali oni zapięcie z prawdziwej broszki. Jestem przekonany, że m-me Perault oświadczyłaby z całą pewnością, że jest to właśnie skradziony klejnot. Ale w jaki sposób Francois Loblier wykonaj tak doskonalą imitację, jeżeli broszka zniknęła przed trzema dniami, a tego rodzaju praca wymaga najmniej trzech tygodni?
Naraz oczy jego zabłysły:
— Znalazłem rozwiązanie zagadki: Belg nie powracał do domu przez cztery tygodnie, gdyż dopiero wczoraj wykończył tę imitację. Myślę, że dziś zjawi się. Z broszką zaś postąpię bardzo dyplomatycznie: zapakuję ją starannie i poślę pocztą w taki sposób, w jaki sam ją dostałem, nie podając nadawcy. Wiadomość o odzyskaniu przez artystkę skradzionego klejnotu, szybko rozniesie się po mieście i przestępcy przestaną zachowywać środki ostrożności. Ja zaś będę się starał usilnie odnaleźć autentyczny klejnot.
— Sądzi pan więc, że Loblier wróci dzisiaj? — zapytał Tom.
— Jestem tego pewien. Wykonał on swą pracę w innym miejscu, możliwe, że w mieszkaniu Amerykanina, hodowcy ptaków i dziś wróci do swej mansardy.
Wieczorne dzienniki przyniosły sensacyjną wiadomość, że artystka odzyskała swą broszkę w równie tajemniczy sposób, w jaki ją utraciła.
Harry Dickson zacierał dłonie. Przewidywał następny bieg wydarzeń z prawdziwym optymizmem.
Późnym wieczorem przybiegł zadyszany Tom i oznajmił, że Loblier wrócił do swego mieszkania. Detektyw spiesznie przygotował się do wyjścia i wraz z uczniem udał się do Belga, tak długo przez nich oczekiwanego.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: anonimowy.