Skargi kobiece
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Skargi kobiece |
Podtytuł | Małżeństwo w niebezpieczeństwie |
Pochodzenie | Życie tygodnik Rok II (wybór) |
Wydawca | Ludwik Szczepański |
Data wyd. | 1898 |
Druk | Drukarnia Narodowa F. K. Pobudkiewicza |
Miejsce wyd. | Kraków |
Tłumacz | anonimowy |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały wybór |
Indeks stron |
Na co „kobieta nowa“ uskarża się w spółczesnem małżeństwie? O, na wiele rzeczy! Zapytajcie się jeno Angielek: one dają nam dzisiaj przykład otwartości. Anglia posiada w obecnej chwili całą literaturę, w której przyszłość małżeństwa omawiana jest ze śmiałością niespodziewaną i z każdego punktu widzenia: z punktu ekonomii, etyki, socyologii — a nawet fizyologii. Książki te, oddające zapatrywania mniejszości czy też pewnej grupy, rozchodzą się w niesłychanej ilości egzemplarzy i przez to samo interesują wysoce większość. Otóż literatura powyższa stanowi razem jeden wielki namiętny akt oskarżenia przeciw małżeństwu. Ewa nowożytna nie chce małżeństwa żadną miarą: uważa je za instytucyę wstrętną, nienawistną, pogardy godną, domaga się jej zniesienia, i przepowiada jej upadek.
Jest w czem dalibóg wybierać, bo półki księgarskie uginają się poprostu pod ciężarem tych gwałtownych filipik, których gorycz nasuwa wiele smutnych myśli o tajnych a palących ranach życia domowego w Anglii. Zatrzymam się tedy tylko przy jednej z najnowszych książek, ponieważ w niej wyłuszczone są nader jasno i dokładnie skargi autora (którym jest Mona Caird) i pewnej grupy przeciw instytucyi nie dającej się już obronić w ich oczach.
Zarzucają tedy małżeństwu, iż uświęca zależność ich płci. Skarżą się, iż opiera się ono w gruncie rzeczy na tych samych ideach jak w czasach zamierzchłych i barbarzyńskich, kiedyto mężczyzna kupował sobie kobietę. Twierdzą, iż praca wieków zdołała tylko zamaskować i niby upiększyć rzeczywistość — nic ponadto. Otacza się ją większym zasobem form i ceremonii, ale zasada pozostała ta sama: mąż jest zawsze panem i władcą, żona jest zawsze jego własnością, a — w licznych wypadkach — jego rzeczą. Z tego stanu rzeczy wynikają cierpienia i dolegliwości, które jakkolwiek pozostają ukryte przed okiem ogółu, niemniej nękają i miażdżą nieszczęsne ofiary.
Mona Caird stawia jako przykład jedną ze swoich znajomych, kobietę ze sfery drobnego mieszczaństwa, która w życiu nie doznała nigdy nic nadzwyczajnego, a która by bez trudu odrazu wszystko wyznała, gdyby ją o to pytano. Nie jest to tedy zatem ani „rewolucyonistka“, ani jękliwa płaczka. Znosi swoją dolę cierpliwie i z godnością. Tylko wolałaby już sto razy nie żyć dłużej na świecie. Życie, jakie wiedzie, wydaje się jej rzemiosłem galernika, a winę tego składa na to małżeństwo, jak je pojmuje i ustanawia kodeks praw i obyczaj. Oto jej historya: jest ona nader prosta a kto wie, czy nie obudzi wspomnień u niejednej czytelniczki?
Wyszła za mąż przed dwunastu laty za kupca, wcale niezłego chłopca. Interesy ich szły pomyślnie, dzięki żonie, która lepiej się na nich rozumiała od męża i która wzięła na się sporą część trudów, trosk i kłopotów. Ze swoją ruchliwością i zręcznością byłaby ona pobierała ładną pensyę, gdyby była zwykłą płatną buchalterką czy dyrektorką firmy. Naturalnie, jako żona właściciela nie otrzymywała nic. Nie miała nigdy, i nie będzie miała ani jednego grosza dla siebie, którym by mogła swobodnie rozporządzać; we wszystkich kwestyach pieniężnych zawisła od woli małżonka. Ta zależność „ekonomiczna“ daje się jej dotkliwie we znaki. Myśli, że ponieważ wiele pracowała i ponieważ ma prawo, skromną fortunę, jakiej się dorobili w ciągu lat, uważać za swoje dzieło, byłoby też rzeczą słuszną, gdyby na to zwrócono uwagę i żeby nie była tak ze wszystkiem zależną materyalnie. Spokój jej zyskałby na tem, powaga jej w rodzinie urosła.
Napróżno przedstawilibyśmy jej, iż to znaczy tyle co przewrót w małżeństwie, którego cel i zadanie polega przecież na zespoleniu ściśle i nierozerwalnie interesów obojga małżonków. Odpowie nam ona na to, a raczej Mona Caird odpowie nam za nią, iż właśnie chodzi o przewrót w małżeństwie; iż jest niesprawiedliwością i okrucieństwem skazywać jedną połowę ludzkości na taką drobiazgową zawisłość od widzimisię drugiej połowy; iż „kobieta przyszłości“ nie chce tego cierpieć dłużej i iż jest zdecydowana wywalczyć niezależność ekonomiczną płci swojej.
Domaga się zupełnej swobody, tak iżby mogła zdaniu swemu nadać walor w kwestyach finansowych, które ją dotyczą. Ta mała mieszczanka pani Mony Caird bardzo boleśnie uczuła, że ona, która tak rozumie się na interesach, nie miała prawa powiedzieć „nie pozwalam“, gdy niedołęga jej małżonek na szwank narażał firmę przez swoją nieopatrzność. Specyalnie ma na sercu żal, iż nie mogła zapobiec sprzedaży papierów w chwili, kiedy zdrowy rozum nakazywał je zachować. Prawo perswazyi, jedyne, które jej kodeks pozostawił, straciło moc — i okazało się niedostatecznem po licznych próbach. I tutaj, według Mony Caird, należy działać nie oglądając się na skutki; tem gorzej, a raczej tem lepiej, jeźli dawne małżeństwo dozna niejednego wstrząśnienia; każdy cios, jaki odbiera, stanowi krok naprzód ku wyższemu Ideałowi, na który oczy wszystkich winny być zwrócone: „mąż i żona przyszłości nie będą myśleć o zależności ni jednej ni drugiej strony, podobnie jak o niej nie myślałoby dwoje przyjaciół przed rozpoczęciem wspólnego życia.
Jest to kamień probierczy.
W miłości trzeba szanować indywidualność i wolność przynajmniej tak samo jak w przyjaźni. To jest podstawą istotną małżeństwa: miłość może dodać do tego to, co się jej podoba, ale obejść się bez tego żadną miarą nie można: inaczej małżeństwo takie nie może być trwałe i na trwałość nawet nie zasługuje. Stosunek ludzki godny tej nazwy nie może się opierać na wzajemnej pogardzie wolności osobistej“.
Nowożytnej kobiecie nie wystarcza legalne zniszczenie przeszłości; przeszłość musi być zniszczona także moralnie przez zniszczenie pojęć, które „przemoc męska w brutalności swego egoizmu narzuciła naiwności kobiecej w interesie swoich rozkoszy“. Tutaj znowu trafimy w sedno, jeżeli weźmiemy za przykład kobietę Mony Caird.
W dwunastoletniem pożyciu małżeńskiem miała sześcioro dzieci, a to ciągłe macierzyństwo zniszczyło jej zdrowie. Zestarzała się przed czasem; jest zużyta, wyniszczona, zgnębiona fizycznie i moralnie, boi się nowej ciąży — ale co do tej sprawy nie ma głosu. Mężowie ułożyli się raz na zawsze, że żona nie będzie miała głosu co do przedmiotu, którego nie można tu rozwijać ze względu na jego delikatność — a to właśnie oburza mnóstwo Angielek. Nie chcą być niewolnicami i służyć swojem ciałem; nie chcą być narzędziami rozkoszy, to zbyt upokarzające: „Zanim kobieta staje się żoną i matką, powiada Jean Paul, jest przedewszystkiem istotą ludzką“. Powieści i pamflety, artykuły dziennikarskie pełne są tych okrzyków grozy i rozpaczy, pełne tych samych narzekań na ojców i matki, którzy nie oświecili córek swoich, którzy nie wytłomaczyli im „znaczenia małżeństwa“.
W razie przybycia wielu dzieci kobieta niszczy się zupełnie. Podziwialiśmy we Francyi wielkie rodziny angielskie. Zazdrościliśmy tej rasie, która zachowała dość siły na zniesienie takiej płodności bez zmęczenia. Zdaje się, że myliliśmy się. Znużenie w końcu nadeszło, a matki licznych rodzin są prawie zupełnie wyczerpane, podobnie jak kobieta Mony Caird. Błagają litości dla swych ciał udręczonych, dla młodości swej zwiędłej, dla „istoty ludzkiej“, która w nich jest, która chce się rozwijać, i która poświęca się w imię funkcyi kobiecych. „Ileż to tysięcy kobiet jest takich, dla których rodzenie dzieci jest nieznośnym ciężarem, które z tego powodu oddają się dzikiej rozpaczy, i które chętnie poniosłyby śmierć, byle tylko uciec od tej rozpaczy!“
A gdzieindziej: „Zawisłość jest przekleństwem naszych małżeństw, naszych ognisk domowych i naszych dzieci — naszych dzieci urodzonych z kobiet, które nie są wolne, które nie mają na tyle wolności, żeby odmówić. Gdyby to było możliwem, to ciekawem, chociaż bardzo przykrem prawdopodobnie, byłoby zbadanie, jaki jest stosunek ilościowy dzieci, które przychodzą na świat z wolą matek... z wolą zupełną, wyrażoną bez względu na ustępstwa należne obowiązkom lub obawie, że doznaje się uczuć zakazanych“.
Właścicielka sklepiku z sześciorgiem dzieci myślała o otruciu się i uczyni to, jeżeli po raz siódmy zajdzie w ciążę. Mąż jej śmieje się z jej narzekań: czyż niema wielu innych kobiet w takiem położeniu? Mimo to piękne rozumowanie czuje się nieszczęśliwą. Ma wrażenie, jak gdyby znajdowała się pod duszącym ciężarem i ogół kobiet podziela jej los, gdyż ten ciężar — to stare małżeństwo.
Niepodobna czytać bez wzruszenia i smutku tych skarg bolesnych. Los kobiet dzisiejszych nie jest tak ciężki, jak przed dwoma, trzema stuleciami. Przeciwnie, poprawił się bardzo. Zwyczaje modyfikują dodatnio prawo, znoszą w życiu realnem tę zależność ustaloną paragrafami i dlatego też w orgii krzyku ziemskiego słyszymy jeden więcej głos nędzy ludzkiej. Płeć dotąd upośledzona wychodzi ze stanu biernego milczenia, i spostrzega, że nie jest bardziej zadowolona z życia, niż tamta.
Mniej doświadczona, nieoswojona z działalnością do tego z natury niecierpliwa, skłonna do illuzyi, kobieta wyobraża sobie, że nic niema łatwiejszego od zmiany życia, wierzy w potęgę wszechwładną pióra.
To jest błąd, za który może gorżko odpokutować. „Kobieta przyszłości“ sądzi, że urzeczywistnieniu idealnego społeczeństwa, które, ma zadość uczynić jej życzeniom, stoi na przeszkodzie tylko zła wola mężczyzny. — Niestety, mamy więcej zapor, z istoty samej rzeczy wynikłych. Kobieta byłaby zgubioną, gdyby otrzymała to, czego pragnie. Abstrahuję zupełnie od kwestyi moralnej, bo moralność podlega zmianie. Zajmują mnie tylko interesy kobiet i nie mogę bez przerażenia patrzyć na drogę, na którą chcą wstąpić kobiety.
Spostrzegam u jej końca przepaść, którąbym i innym chciała okazać.