Skradzione perły/1
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Skradzione perły |
Wydawca | Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o. |
Data wyd. | 3.8.1939 |
Druk | drukarnia własna, Łódź |
Miejsce wyd. | Łódź |
Tłumacz | Anonimowy |
Tytuł orygin. | Tytuł cyklu: Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
Marholm, sekretarz głównego inspektora policji Scotland Yardu, siedział samotnie w gabinecie swego szefa.
Nachylony nad aktami, pokrywał białe kartki papieru równym, kaligraficznym pismem. Od wielu lat proponowano mu maszynę do pisania, lecz Marholm za każdym rażeni odrzucał tego rodzaju oferty z oburzeniem. Kierowały nim trzy poważne względy: po pierwsze pisał ręcznie o wiele ładniej, niż mogłaby to uczynić maszyna, po wtóre nawet maszyna nie zdołałaby go prześcignąć w szybkości, a po trzecie był już za stary aby się uczyć... Gdy chciano mu w drodze urzędowej narzucić ten zbędny, zdaniem jego, przedmiot, oświadczył uroczyście, że zrezygnuje ze swego stanowiska.
Marholm przystępował do pisania z niezwykłym nabożeństwem. Sprawdzał, czy przysłany mu papier jest zawsze tej samej marki, kontrolował jego grubość i gatunek, wybierał starannie pióra... Podobnie, jak maszyny do pisania traktował również komiczny, zdaniem jego, wynalazek wiecznego pióra.
Ukończywszy przygotowania, siadał wygodnie przy biurku, trzymając przed sobą w lewej ręce bibułę, w prawej zaś pióro z nowiutką stalówką. Nie wiele brakowałoby, a uparty sekretarz inspektora Jamesa Baxtera jeszcze dziś używałby pióra gęsiego... Nie uznawał on bowiem masowej produkcji i zawsze przyznawał wyższość dobrze zaostrzonemu gęsiemu pióru nad kawałkiem metalu.
Minął kwadrans, a Marholm wciąż siedział w tej samej pozycji, pochylony nad raportami, sprawozdaniami i prośbami... Nagle drzwi się otwarły i do gabinetu wkroczył szef Scotland Yardu, James Baxter.
— Dzień dobry, — rzekł.
Nie trudno było poznać, że był w nieszczególnym humorze.
— Wiecznie jestem zmęczony — ciągnął dalej. — Źle spałem... Przeklęte rzemiosło!
— Czy już złapany? — zapytał Marholm spoglądając na swego szefa przez nasunięte na czubek nosa okulary.
— Kogo macie na myśli? — zapytał inspektor kwaśno.
— Kogóż by, jak nie Billa Cifera, który ograbił kasę Banku Włościańskiego?...
— Nie, jeszcze go nie schwytaliśmy, Marholm. Śmiem wątpić, czy go w ogóle dostaniemy w nasze ręce... Jestem po prostu wściekły!... Przeklęty przypadek sprawił, że przestępstwa dokonano w najruchliwszej dzielnicy miasta... Wszystkie gazety znów zaczną się rozpisywać na mój temat... „Inspektor Baxter nie potrafi odnaleźć sprawców... Inspektor Baxter nie umie walczyć skutecznie z przestępcami!“ Zupełnie, jak gdyby w innych krajach nie popełniano przestępstw! Jest to robota moich wrogów, którzy chcą mnie wygryźć z mego stanowiska!
Baxter uderzył pięścią w stół tak silnie, że potężnych rozmiarów kałamarz z bronzu począł podskakiwać w górę, grożąc w każdej chwili potopem atramentu... Kałamarz ten otrzymał Baxter od swych podwładnych w dniu 25-letniego jubileuszu.
Inspektor zdjął obszytą złotymi galonami kurtkę i powiesił na wieszaku. Włożył wytartą na łokciach marynarkę i z poważną miną zasiadł za biurkiem... Zamiast jednak zabrać się do roboty, począł wyglądać przez okno na ulicę... Myśl jego zaprzątnięta była sprawą ostatniej kradzieży i odnalezieniem Billa Cifera, który w chwili obecnej znajdował się już prawdopodobnie w drodze do Ameryki.
Baxter otworzył szufladę i wyjął z niej pudełko cygar. Koło kałamarza stał na biurku niezwykły przyrządzik. Była to maszynka, przypominająca zupełnie dokładnie gilotynę, a służąca do ścinania czubków od cygar. Baxter nacisnął na dźwignię: czubek cygara odskoczył daleko i padł na biurko Marholma.
— Zdaje mu się, że ścina głowę Rafflesowi! — mruknął do siebie sekretarz.
Inspektor zapalił i zaciągnął się wonnym dymem. Splótł swe wypielęgnowane, białe ręce na zaokrąglonym brzuszku i zapytał:
— Co nowego, Marholm?
— Prawie nic, szefie — odparł sekretarz.
Ani jeden muskuł nie drgnął na jego twarzy
— Tym lepiej — ucieszył się inspektor.
— Jak już mówiliśmy, mamy niezałatwioną sprawę Billa Cifera...
— Nie warto o tym myśleć dłużej — przerwał mu Baxter. — Kto raz uciekł, tego policja nie złapie już w swe ręce. Możemy spokojnie zamknąć dochodzenie w tej sprawie i odłożyć je do archiwum. Ile on zwędził?
— Około stu czterdziestu tysięcy funtów sterlingów.
— A to odwaga! — odparł inspektor.
W głosie jego wyczuwało się nutę podziwu.
— Chciałem powiedzieć — poprawił się — że nie uciekł z pustymi rękami...
— To prawda...
— Wczoraj w nocy miałem bardzo ważna konferencję z wysokimi urzędnikami Ministerstwa Sprawiedliwości... Posiedzenie przeciągnęło się do późna w noc... Jestem dziś ogromnie wyczerpany... Ogromnie...
Marholm wiedział, co ma myśleć o nocnych konferencjach swego szefa. Zabierał się właśnie do zanurzenia pióra w atramencie, gdy ozwał się nagle telefon.
Baxter chwycił machinalnie za słuchawkę... Szef Scotland Yardu nie lubił, aby mu od rana zawracano głowę telefonami... Podczas jednak rozmowy twarz jego rozjaśniała się stopniowo. Marholm zrozumiał, że Baxter rozmawia z przedstawicielką płci pięknej:
— Zapewniam panią, że wszystko jest w porządku... — ciągnął inspektor słodkim głosem. — Jeśli chce się pani o tym sama przekonać, proszę mnie odwiedzić pomiędzy godziną pierwszą a drugą, kiedy nie ma mego sekre... Hm! — chciałem powiedzieć, że wówczas będziemy mogli spokojnie porozmawiać... Ależ droga pani... Wszelkie podziękowania są zbyteczne... Chętnie wyświadczyłem pani tę niewielką przysługę. Sznur pereł znajduje się w bezpiecznym miejscu... Ależ nie ma o czym mówić... Żadnego wynagrodzenia od pani nie przyjmę... Piękna kobieta wie najlepiej, jak może wynagrodzić mężczyznę!... Co takiego? Jak to miło z pani strony... Czy nie będę natrętny, jeśli zaproszę panią na dziś wieczór?... Po przedstawieniu, oczywiście,..
Głos Baxtera przeszedł w tak cichy szept, że nawet Marholm nie mógł dosłyszeć dalszego ciągu rozmowy.
W chwilę potem słuchawka spoczęła na widełkach telefonu, a Baxter rozparł się w fotelu.
Marholm znał dokładnie całą tę historię i Baxter zbytecznie zadawał sobie tyle trudu, aby uchronić się przed ciekawością swego sekretarza.
Było bowiem publiczną tajemnicą, że inspektor Baxter miał słabość do kobiet... Ostatnio skłonności te koncentrowały się na pewnej aktorce rewiowej ze „Scala-Theater“, Gwiazda owa pobierała niesłychanie wysoką gażę i słynęła ze swej biżuterii. O wartości tej biżuterii mógł najlepiej sądzić sam Baxter: Kilka dni temu aktorka wręczyła mu wspaniały sznur pereł z prośbą, aby zechciał przechować go przez jeden miesiąc w bezpiecznym miejscu. Inspektor Baxter, którego wówczas łączyły z Elwirą Monescu więzy dość zażyłej przyjaźni, spełnił bez wahania tę prośbę.
Marholm pokiwał ze zdumieniem głowa... Co prawda, kasa żelazna w gabinecie inspektora wydała mu się miejscem całkiem pewnym, lecz nie uważał za właściwe, aby wysoki urzędnik policji zajmował się tego rodzaju sprawami.
Ale inspektor Baxter, jak to już powiedzieliśmy, miał nieprzezwyciężoną słabość do płci pięknej... Nie potrafił oprzeć się prośbie, czarującej i powabnej kobiety.
Marholm był obecny przy tym, jak piękna Elwira wręczyła jego szefowi cenny naszyjnik... Baxter wpadł w zachwyt na widok cudnych pereł, zdobył się na pełne galanterii porównanie do białych ząbków właścicielki i włożył własnoręcznie małe etui do kasy żelaznej.
— Tutaj pani perły są równie bezpieczne, jak w skarbcu Banku Angielskiego — rzekł, gładząc ręką drzwiczki żelaznej kasy. — Zechce mi pani dać swój adres?... Może mi być potrzebny... Musimy być z sobą w stałym kontakcie.
Baxter po rozmowie telefonicznej z piękną Elwirą jeszcze się nie ocknął. Jego niebieskie oczy błądziły po suficie z wyrazem błogości. Cały pokój wypełnił się dymem z wonnego cygara.
Marholm znał swego szefa. Wiedział, że zapadł on w stan, z którego nieprędko będzie go można wyrwać. Cieszyła go perspektywa zjedzenia obiadu w mieście, nie wątpił bowiem ani przez chwilę, że Baxter wyśle go pod jakimś pozorem pomiędzy godziną pierwszą a drugą. Minął kwadrans, a Baxter nie zdradzał najmniejszej ochoty zajęcia się codziennymi raportami.. Nagle znów rozległ się dzwonek telefonu.
Baxter niechętnie podniósł słuchawkę... Marholm spostrzegł, że wyraz jego twarzy uległ gwałtownej zmianie:
— Jak brzmi nazwisko? — zapytał surowo. — Proszę poczekać, zaraz zanotujemy... Nathan Goldfish... Exceter-Lane 19 — przepraszam: 17... Bardzo pięknie. Hm... Mówi pan, że opróżnili cały sklep? Okropne! Ani śladu włamywaczy? Co takiego? Że ja muszę przybyć osobiście?... Ale dlaczego tak panu na tym zależy?... Dobrze, dobrze, mogę to sobie łatwo wyobrazić... Zaraz się zajmiemy tą sprawą. Na ile mówi pan? Na siedemset tysięcy funtów sterlingów?... Wielkie nieba!... To niesłychane! Telefon odcięty? Więc skąd pan telefonuje?.. Ach tak, z najbliższego urzędu pocztowego.. Ma pan szczęście, że się pan w porę do mnie zgłosił, panie Goldfish... Wprawdzie mam stąd do pana dość daleko, ale trudno... Zjawię się u pana osobiście..
Drżącą ręką odłożył mikrofon i spojrzał na Marholma niemal z przerażeniem.
— Czy słyszeliście coś podobnego?
— O ile zdołałem zrozumieć, chodzi o napad bandycki na magazyn Goldfisha?
— Czy znacie to nazwisko?
— Oczywiście, nawet bardzo dobrze. Jest to jeden z największych jubilerów londyńskich. Nie ma jeszcze roku, jakeśmy go ostrzegali aby się miał na baczności przed włamywaczami.
Baxter wstał, wyjął z szafy obszytą złotymi galonami kurtkę, zapiął się na wszystkie guziki i rzucił przelotne spojrzenie do lustra.
— Wychodzę — rzekł do Marholma. — Wezmę z sobą któregoś z brygadierów... Zastąpi mnie chwilowo inspektor Brain. Do widzenia!
Po jego wyjściu Marholm pochylił się znów nad swą robotą. Nie minęło pięć minut, gdy znów ozwał się telefon.
— Hallo? — zapytał podnosząc słuchawkę.
— Tu Baxter... Czy to wy, Marholm?
— We własnej osobie, szefie.
— Zostawcie robotę i przyjeżdżajcie tu natychmiast... Poczekajcie, zaraz przeczytam wam adres... Będę w magazynie Goldfisha na Exeter Lane... Tylko szybko!... Weźcie taksówkę!
Sekretarz mruknął coś niezrozumiale pod nosem i odłożył słuchawkę.
— Co też mu strzeliło do głowy? Nic tylko pędź człowieku i pędź!
Włożył stare, wytarte palto, wiszące na wieszaku i nasunął na oczy szarą cyklistówkę. Zamknął biurko wraz z wszystkimi papierami i wyszedł z gabinetu. Po drodze zamierzał zawiadomić inspektora Braina o tym co się stało i o spadających na niego obowiązkach.
Zamknął za sobą drzwi. Obszerny gabinet szefa Scotland Yardu tchnął pustką...
Promienie słońca igrały wesoło na metalowej powierzchni żelaznej kasy, w której spoczywały kosztowności Elwiry Monescu.