<<< Dane tekstu >>>
Autor Kurt Matull, Matthias Blank
Tytuł Skradzione perły
Wydawca Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o.
Data wyd. 3.8.1939
Druk drukarnia własna, Łódź
Miejsce wyd. Łódź
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Tytuł cyklu:
Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


U Goldfisha

Inspektor Baxter rozsiadł się wygodnie w aucie policyjnym, prowadzonym przez agenta. Obok niego siedział posiwiały w służbie brygadier Cuxton, słynący jako specjalista od włamań.
Jechali w milczeniu przeszło godzinę. Baxter był w ponurym humorze.
— I wszystko dlatego, że ten przeklęty Goldfish lekceważy sobie rady policji... — rzekł Baxter. — Ot, do czego prowadzi ludzka nieostrożność!
— Dziwią mnie pańskie słowa, szefie — rzekł Cuxton — przecież Goldfish ma specjalnego nocnego dozorcę. Wystawy chronione są przez stalowe żaluzje... Nie mówię już o całym systemie sygnałów alarmowych i o psie, któremu daleko do łagodności!
— Nie powinien w takim razie zostawiać na noc klejnotów w sklepie — rzekł Baxter, rozmyślając wciąż nad niedoszłym do skutku spotkaniem z piękną Elwirą.
— Tego rodzaju praktyka możliwa jest w małych sklepikach, inspektorze, ale nie w magazynie tej miary, co zakład Goldfisha — odparł Cuxton, — samo próżnienie witryn musiałoby trwać kilka godzin... Proszę pomyśleć, że codzień trzeba byłoby powtarzać tę samą operację.
Baxter mruknął coś, co mogłoby równie dobrze być poczytane za wyraz zgody, jak i zaprzeczenia... Zamilkł i pogrążył się w myślach, z których ocknął się dopiero wówczas, gdy auto wjechało na ulicę Exceter Lane.
Była to szeroka piękna ulica. Po obu jej stronach widniały wytwornie urządzone sklepy.
Szofer zwolnił, aby odczytać numery domów. Wreszcie auto zatrzymało się. Baxter wychylił głowę przez okno i zawołał w stronę kierowcy:
— Jedziemy dalej, chłopcze! Przecież od razu widać, że to nie tutaj. Na ulicy stałby przecież tłum ciekawych.
Szofer wysiadł z auta i rzekł:
— Nie wiem, czy to tu, ale w każdym razie jest to numer siedemnasty, o czym sam pan może się przekonać.
— Jakże to możliwe, u licha?
Baxter wysiadł również z auta. Na twarzy jego ukazał się wyraz zdumienia. Nad wystawą sklepową ujrzał wypisane nazwisko Nathana Goldfisha. Sama wystawa lśniła się od kosztowności, godnych królewskiego skarbca.
Baxter stał nieruchomo, jak ktoś ogłuszony nagłym ciosem.
— Coś mi to nie wygląda na włamanie — rzekł Cuxton spokojnie. — Czy nie pomylił się pan, inspektorze, przy odbieraniu telefonicznego meldunku?
Baxter zwrócił powoli swą pobladłą twarz w stronę brygadiera.
— Czy mnie oczy nie mylą? Czy naprawdę nazwisko Nathana Goldfisha widnieje na szyldzie?;
— Oczywiście, inspektorze...
— Czy to jest Exceter Lane?
— Nie ulega kwestii...
— Numer 17?
— Z całą pewnością.
— Czy zna pan innego Goldfisha?...
— Znam jeszcze dwóch, inspektorze. Jeden z nich jest szewcem, drugi sprzedaje słodycze w kinie.
Baxter rzucił mu pełne wściekłości spojrzenie i skierował się w stronę sklepu jubilerskiego.
Aby wejść do środka, inspektor musiał przebyć kryształowe drzwi. Na jego spotkanie wybiegł wytwornie odziany zarządzający... Na widok munduru Baxtera cofnął się.
— Czy to sklep pana Goldfisha? — zapytał Baxter urzędowym tonem.
— Tak jest — odparł młodzieniec.
— Czy tej nocy dokonano tu włamania?
— Tutaj?... Nie, dzięki Bogu.
— Dlaczego w takim razie pański szef wzywał mnie telefonicznie?
— Szef? Kiedy to miało miejsce?
— Przed godziną.
— Zupełnie wykluczone, szanowny panie... Mój patron bawi obecnie w Paryżu. Wczoraj rano odleciał aeroplanem z lotniska w Croydon.
Baxter zbladł nieznacznie i rzucił rozpaczliwe spojrzenie na Cuxtona, którego twarz czerwona była jak cegła.
— Co to wszystko znaczy, Cuxton? — zapytał.
— Coś się za tym kryje, inspektorze. Sądzę, że to coś bardzo poważnego.
Baxter stał nieruchomo. Oczy jego spoglądały przed siebie z dziwnie szklanym wyrazem... Na czole pojawiły się grube krople potu. Oddychał z trudem.
— Czy jest pan pewien, że nie dokonano tu włamania?
— Niechże się pan sam o tym przekona, inspektorze — odparł zarządzający, który począł się lekko niepokoić tą sprawą.
— I nikt do mnie nie telefonował?...
— Nie... Przed godzina zaledwie otworzyliśmy magazyn.
— A pan Goldfish?
— Powtarzam, że wyjechał w pilnych sprawach do Paryża... Dziś wieczorem, albo najpóźniej jutro rano ma powrócić...
— I nikt nie przeciął połączenia telefonicznego?
— Możemy się zaraz o tym przekonać — zaśmiał się wesoło zarządzający.
Wbiegł szybko do pokoju, położonego za sklepem. Baxter słyszał jego szybkie kroki. Nagle rozległ się pełen zdumienia okrzyk, po czym młody człowiek ukazał się na progu. Twarz jego była prawie tak blada, jak twarz Baxtera.
— Nic nie rozumiem... — zawołał z przerażeniem. — Przecięto widocznie druty! Nie mogę otrzymać połączenia...
Baxter skinął na brygadiera. Weszli do sąsiedniego pokoju i zbliżyli się do aparatu. Brygadier ujął za słuchawkę, ale telefon milczał, jak zaklęty... Poczęto szukać miejsca, w którym drut został przecięty. Znaleziono je wreszcie, ukryte starannie pod grubą portierą.
Cuxton chwycił poprzecinane druty.
— Mógłby pan z równym powodzeniem telefonować poprzez sznury od portiery — rzekł.
— Niewczesne żarty — skarcił go ostro Baxter. — Nie widzę powodu do wesołości. Coś się tu kryje niewyraźnego.
— Ktoś zakpił sobie z pana, mister Baxter — rzekł sprzedawca.
— Tak pan sądzi? — syknął ironicznie inspektor. — A cóż znaczy przecięty drut telefoniczny? Czy to również są kpiny?
— Może uczyniono to w tym celu, aby nie mógł pan telefonicznie sprawdzić tej wiadomości — odparł zagadnięty. — Wówczas wszystko wydałoby się niezwłocznie.
Baxter spojrzał groźnie na sprzedawcę, wyjął z kieszeni kolorową chustkę, otarł czoło i rzekł:
— To jest coś więcej, niż zwykły żart... Chodźcie, Cuxton! Chwilowo nie mamy tu nic do roboty. Musimy czym prędzej wracać do głównej kwatery. Bardzo mi przykro, że panu przeszkodziłem w pracy, — dodał kłaniając się sprzedawcy. — Czy można w pobliżu znaleźć miejsce, skąd pozwolą mi zatelefonować?
— Naprzeciwko jest sklep z papierosami... Ale i w tym domu jest dużo innych sklepów z telefonami. Jeśliby pan zechciał udać się ze mną...
— Uprzejmie dziękuję, ale wolę pójść naprzeciw... Może nawet lepiej będzie zatelefonować z innego miejsca... Czy jest tu gdzieś jakieś biuro pocztowe lub budka telefoniczna? — Nie chciałbym mieć świadków mojej rozmowy.
— Jak pan chce, inspektorze — odparł sprzedawca.
O tej porze znajdowało się w sklepie kilka osób.
Przed wystawionymi za szkłem broszami i pierścieniami stało już parę kobiet i kilku mężczyzn. Baxter musiał torować sobie między nimi drogę, kierując się w stronę obrotowych drzwi. Gdy drzwi te wyrzuciły go wreszcie na chodnik, szef Scotland Yardu spostrzegł ze zdumieniem swego wiernego sekretarza Marholma, wchodzącego do sklepu. Baxter krzyknął głośno ze zdumienia.
Marholm ucieszył się wyraźnie na jego widok i w chwilę potem stał już obok niego. Twarz Baxtera z bladej stała się purpurowa. Żyły na jego czole nabrzmiały jak postronki.
— Co cię tu sprowadza, Marholm? — zawołał głośno. — Czy cię umyślnie posłano po mnie?
Na twarzy Marholma pojawił się wyraz zdumienia.
— Nikt mnie nie przysłał — rzekł — pan sam po mnie telefonował, inspektorze... Kazał mi pan natychmiast udać się do sklepu jubilerskiego Nathana Goldfisha?
Pod Baxterem ugięły się nogi.
— To jakiś koszmar — mruknął. — Nic podobnego! Kiedy otrzymałeś ten telefon?
— W dziesięć minut po pańskim wyjściu... Jestem na pańskie rozkazy, inspektorze.
— Co za rozkazy, ośle jeden? — wrzasnął Baxter, nie posiadając się ze złości. — Najchętniej wysłałbym cię do wszystkich diabłów! Wyszedłeś i zostawiłeś gabinet bez opieki?
— Ależ nie... Przecież polecił mi pan wezwać jednego z podinspektorów? — bronił się Marholm.
— Czyżby? I o tym więc nawet pomyślałem? Im dalej, tym lepiej... Czy spełniliście przynajmniej mój rozkaz?
— Zawsze dokładnie spełniam wszystkie pańskie instrukcje, inspektorze — odparł Marholm. — Wychodząc, zawiadomiłem inspektora Braina, żeby natychmiast udał się do pańskiego biura.
— Sprawdziłeś, czy wykonał rozkaz?
— Nie zdążyłem... Polecił mi pan przecież wyjść jak najprędzej.
— Pięknie... A czy nie pomyśleliście zupełnie o pewnej sprawie, Marholm?
— Jakiej sprawie? — zapytał Marholm zdumiony.
— O sprawie pewnych kosztowności, które ukryte zostały w kasie żelaznej?
Z kolei Marholm poczuł się zaniepokojony.
— Kasa żelazna.... Sznur pereł... — począł powtarzać, biegając w kółko. Zatrzymał się nagle i zawołał:
— Telefon!... Trzeba natychmiast zatelefonować do głównej kwatery!
— Niestety... Druty zostały poprzecinane.
— Chodźmy do urzędu pocztowego! Szybko, inspektorze... Kolana drżą pode mną.
— Ciesz się, że to tylko kolana — mruknął Baxter.
Zamierzali właśnie przejść na drugą stronę ulicy, gdy Baxter zatrzymał się nagle:
— Nie, Marholm — rzekł — lepiej będzie nie telefonować. — To będzie niecelowe. Zresztą jeżeli coś złego się stało, lepiej zachować tę sprawę w tajemnicy... Liczę na twoją przyjaźń!
— Pst, inspektorze — szepnął Marholm. — Lepiej nie mówić o tym głośno... Może pan ma rację. Jeśli coś się stało, zawsze zdążymy się o tym dowiedzieć. Jedźmy do Scotland Yardu.
Wsiedli do auta policyjnego, które czekało pod sklepem. Baxter kazał szoferowi jechać pełnym gazem do głównej kwatery. Przed dziedzińcem Scotland Yardu, Baxter wyskoczył i pędem biegł po ciemnych schodach na górę... Wbiegł do gabinetu. Przez chwilę zatrzymał się na progu, po czym spojrzał z lękiem w stronę żelaznej kasy. Z ust jego padł okrzyk przerażenia:
Drzwi żelaznej kasy stały otworem.
Inspektor zbliżył się do niej drżącym krokiem. Kasa była pusta.
— Skradziono je... Perły Elwiry Monescu zostały skradzione!


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Matthias Blank, Kurt Matull i tłumacza: anonimowy.