Skradzione perły/całość
<<< Dane tekstu >>> | ||
Autor | ||
Tytuł | Skradzione perły | |
Pochodzenie | Tygodnik Przygód Sensacyjnych Lord ListerNr 91 Tajemniczy Nieznajomy
| |
Wydawca | Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o. | |
Data wyd. | 3.8.1939 | |
Druk | drukarnia własna, Łódź | |
Miejsce wyd. | Łódź | |
Tłumacz | Anonimowy | |
Tytuł orygin. | Tytuł cyklu:
Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte | |
Źródło | Skany na Commons | |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI | |
| ||
Indeks stron |
TYGODNIK PRZYGÓD SENSACYJNYCH.
Nr. 91. Dnia 3 sierpnia 1939 roku. Cena 10 gr.
SKRADZIONE PERŁY
SPIS TREŚCI
1. 2.
|
Marholm, sekretarz głównego inspektora policji Scotland Yardu, siedział samotnie w gabinecie swego szefa.
Nachylony nad aktami, pokrywał białe kartki papieru równym, kaligraficznym pismem. Od wielu lat proponowano mu maszynę do pisania, lecz Marholm za każdym rażeni odrzucał tego rodzaju oferty z oburzeniem. Kierowały nim trzy poważne względy: po pierwsze pisał ręcznie o wiele ładniej, niż mogłaby to uczynić maszyna, po wtóre nawet maszyna nie zdołałaby go prześcignąć w szybkości, a po trzecie był już za stary aby się uczyć... Gdy chciano mu w drodze urzędowej narzucić ten zbędny, zdaniem jego, przedmiot, oświadczył uroczyście, że zrezygnuje ze swego stanowiska.
Marholm przystępował do pisania z niezwykłym nabożeństwem. Sprawdzał, czy przysłany mu papier jest zawsze tej samej marki, kontrolował jego grubość i gatunek, wybierał starannie pióra... Podobnie, jak maszyny do pisania traktował również komiczny, zdaniem jego, wynalazek wiecznego pióra.
Ukończywszy przygotowania, siadał wygodnie przy biurku, trzymając przed sobą w lewej ręce bibułę, w prawej zaś pióro z nowiutką stalówką. Nie wiele brakowałoby, a uparty sekretarz inspektora Jamesa Baxtera jeszcze dziś używałby pióra gęsiego... Nie uznawał on bowiem masowej produkcji i zawsze przyznawał wyższość dobrze zaostrzonemu gęsiemu pióru nad kawałkiem metalu.
Minął kwadrans, a Marholm wciąż siedział w tej samej pozycji, pochylony nad raportami, sprawozdaniami i prośbami... Nagle drzwi się otwarły i do gabinetu wkroczył szef Scotland Yardu, James Baxter.
— Dzień dobry, — rzekł.
Nie trudno było poznać, że był w nieszczególnym humorze.
— Wiecznie jestem zmęczony — ciągnął dalej. — Źle spałem... Przeklęte rzemiosło!
— Czy już złapany? — zapytał Marholm spoglądając na swego szefa przez nasunięte na czubek nosa okulary.
— Kogo macie na myśli? — zapytał inspektor kwaśno.
— Kogóż by, jak nie Billa Cifera, który ograbił kasę Banku Włościańskiego?...
— Nie, jeszcze go nie schwytaliśmy, Marholm. Śmiem wątpić, czy go w ogóle dostaniemy w nasze ręce... Jestem po prostu wściekły!... Przeklęty przypadek sprawił, że przestępstwa dokonano w najruchliwszej dzielnicy miasta... Wszystkie gazety znów zaczną się rozpisywać na mój temat... „Inspektor Baxter nie potrafi odnaleźć sprawców... Inspektor Baxter nie umie walczyć skutecznie z przestępcami!“ Zupełnie, jak gdyby w innych krajach nie popełniano przestępstw! Jest to robota moich wrogów, którzy chcą mnie wygryźć z mego stanowiska!
Baxter uderzył pięścią w stół tak silnie, że potężnych rozmiarów kałamarz z bronzu począł podskakiwać w górę, grożąc w każdej chwili potopem atramentu... Kałamarz ten otrzymał Baxter od swych podwładnych w dniu 25-letniego jubileuszu.
Inspektor zdjął obszytą złotymi galonami kurtkę i powiesił na wieszaku. Włożył wytartą na łokciach marynarkę i z poważną miną zasiadł za biurkiem... Zamiast jednak zabrać się do roboty, począł wyglądać przez okno na ulicę... Myśl jego zaprzątnięta była sprawą ostatniej kradzieży i odnalezieniem Billa Cifera, który w chwili obecnej znajdował się już prawdopodobnie w drodze do Ameryki.
Baxter otworzył szufladę i wyjął z niej pudełko cygar. Koło kałamarza stał na biurku niezwykły przyrządzik. Była to maszynka, przypominająca zupełnie dokładnie gilotynę, a służąca do ścinania czubków od cygar. Baxter nacisnął na dźwignię: czubek cygara odskoczył daleko i padł na biurko Marholma.
— Zdaje mu się, że ścina głowę Rafflesowi! — mruknął do siebie sekretarz.
Inspektor zapalił i zaciągnął się wonnym dymem. Splótł swe wypielęgnowane, białe ręce na zaokrąglonym brzuszku i zapytał:
— Co nowego, Marholm?
— Prawie nic, szefie — odparł sekretarz.
Ani jeden muskuł nie drgnął na jego twarzy
— Tym lepiej — ucieszył się inspektor.
— Jak już mówiliśmy, mamy niezałatwioną sprawę Billa Cifera...
— Nie warto o tym myśleć dłużej — przerwał mu Baxter. — Kto raz uciekł, tego policja nie złapie już w swe ręce. Możemy spokojnie zamknąć dochodzenie w tej sprawie i odłożyć je do archiwum. Ile on zwędził?
— Około stu czterdziestu tysięcy funtów sterlingów.
— A to odwaga! — odparł inspektor.
W głosie jego wyczuwało się nutę podziwu.
— Chciałem powiedzieć — poprawił się — że nie uciekł z pustymi rękami...
— To prawda...
— Wczoraj w nocy miałem bardzo ważna konferencję z wysokimi urzędnikami Ministerstwa Sprawiedliwości... Posiedzenie przeciągnęło się do późna w noc... Jestem dziś ogromnie wyczerpany... Ogromnie...
Marholm wiedział, co ma myśleć o nocnych konferencjach swego szefa. Zabierał się właśnie do zanurzenia pióra w atramencie, gdy ozwał się nagle telefon.
Baxter chwycił machinalnie za słuchawkę... Szef Scotland Yardu nie lubił, aby mu od rana zawracano głowę telefonami... Podczas jednak rozmowy twarz jego rozjaśniała się stopniowo. Marholm zrozumiał, że Baxter rozmawia z przedstawicielką płci pięknej:
— Zapewniam panią, że wszystko jest w porządku... — ciągnął inspektor słodkim głosem. — Jeśli chce się pani o tym sama przekonać, proszę mnie odwiedzić pomiędzy godziną pierwszą a drugą, kiedy nie ma mego sekre... Hm! — chciałem powiedzieć, że wówczas będziemy mogli spokojnie porozmawiać... Ależ droga pani... Wszelkie podziękowania są zbyteczne... Chętnie wyświadczyłem pani tę niewielką przysługę. Sznur pereł znajduje się w bezpiecznym miejscu... Ależ nie ma o czym mówić... Żadnego wynagrodzenia od pani nie przyjmę... Piękna kobieta wie najlepiej, jak może wynagrodzić mężczyznę!... Co takiego? Jak to miło z pani strony... Czy nie będę natrętny, jeśli zaproszę panią na dziś wieczór?... Po przedstawieniu, oczywiście,..
Głos Baxtera przeszedł w tak cichy szept, że nawet Marholm nie mógł dosłyszeć dalszego ciągu rozmowy.
W chwilę potem słuchawka spoczęła na widełkach telefonu, a Baxter rozparł się w fotelu.
Marholm znał dokładnie całą tę historię i Baxter zbytecznie zadawał sobie tyle trudu, aby uchronić się przed ciekawością swego sekretarza.
Było bowiem publiczną tajemnicą, że inspektor Baxter miał słabość do kobiet... Ostatnio skłonności te koncentrowały się na pewnej aktorce rewiowej ze „Scala-Theater“, Gwiazda owa pobierała niesłychanie wysoką gażę i słynęła ze swej biżuterii. O wartości tej biżuterii mógł najlepiej sądzić sam Baxter: Kilka dni temu aktorka wręczyła mu wspaniały sznur pereł z prośbą, aby zechciał przechować go przez jeden miesiąc w bezpiecznym miejscu. Inspektor Baxter, którego wówczas łączyły z Elwirą Monescu więzy dość zażyłej przyjaźni, spełnił bez wahania tę prośbę.
Marholm pokiwał ze zdumieniem głowa... Co prawda, kasa żelazna w gabinecie inspektora wydała mu się miejscem całkiem pewnym, lecz nie uważał za właściwe, aby wysoki urzędnik policji zajmował się tego rodzaju sprawami.
Ale inspektor Baxter, jak to już powiedzieliśmy, miał nieprzezwyciężoną słabość do płci pięknej... Nie potrafił oprzeć się prośbie, czarującej i powabnej kobiety.
Marholm był obecny przy tym, jak piękna Elwira wręczyła jego szefowi cenny naszyjnik... Baxter wpadł w zachwyt na widok cudnych pereł, zdobył się na pełne galanterii porównanie do białych ząbków właścicielki i włożył własnoręcznie małe etui do kasy żelaznej.
— Tutaj pani perły są równie bezpieczne, jak w skarbcu Banku Angielskiego — rzekł, gładząc ręką drzwiczki żelaznej kasy. — Zechce mi pani dać swój adres?... Może mi być potrzebny... Musimy być z sobą w stałym kontakcie.
Baxter po rozmowie telefonicznej z piękną Elwirą jeszcze się nie ocknął. Jego niebieskie oczy błądziły po suficie z wyrazem błogości. Cały pokój wypełnił się dymem z wonnego cygara.
Marholm znał swego szefa. Wiedział, że zapadł on w stan, z którego nieprędko będzie go można wyrwać. Cieszyła go perspektywa zjedzenia obiadu w mieście, nie wątpił bowiem ani przez chwilę, że Baxter wyśle go pod jakimś pozorem pomiędzy godziną pierwszą a drugą. Minął kwadrans, a Baxter nie zdradzał najmniejszej ochoty zajęcia się codziennymi raportami.. Nagle znów rozległ się dzwonek telefonu.
Baxter niechętnie podniósł słuchawkę... Marholm spostrzegł, że wyraz jego twarzy uległ gwałtownej zmianie:
— Jak brzmi nazwisko? — zapytał surowo. — Proszę poczekać, zaraz zanotujemy... Nathan Goldfish... Exceter-Lane 19 — przepraszam: 17... Bardzo pięknie. Hm... Mówi pan, że opróżnili cały sklep? Okropne! Ani śladu włamywaczy? Co takiego? Że ja muszę przybyć osobiście?... Ale dlaczego tak panu na tym zależy?... Dobrze, dobrze, mogę to sobie łatwo wyobrazić... Zaraz się zajmiemy tą sprawą. Na ile mówi pan? Na siedemset tysięcy funtów sterlingów?... Wielkie nieba!... To niesłychane! Telefon odcięty? Więc skąd pan telefonuje?.. Ach tak, z najbliższego urzędu pocztowego.. Ma pan szczęście, że się pan w porę do mnie zgłosił, panie Goldfish... Wprawdzie mam stąd do pana dość daleko, ale trudno... Zjawię się u pana osobiście..
Drżącą ręką odłożył mikrofon i spojrzał na Marholma niemal z przerażeniem.
— Czy słyszeliście coś podobnego?
— O ile zdołałem zrozumieć, chodzi o napad bandycki na magazyn Goldfisha?
— Czy znacie to nazwisko?
— Oczywiście, nawet bardzo dobrze. Jest to jeden z największych jubilerów londyńskich. Nie ma jeszcze roku, jakeśmy go ostrzegali aby się miał na baczności przed włamywaczami.
Baxter wstał, wyjął z szafy obszytą złotymi galonami kurtkę, zapiął się na wszystkie guziki i rzucił przelotne spojrzenie do lustra.
— Wychodzę — rzekł do Marholma. — Wezmę z sobą któregoś z brygadierów... Zastąpi mnie chwilowo inspektor Brain. Do widzenia!
Po jego wyjściu Marholm pochylił się znów nad swą robotą. Nie minęło pięć minut, gdy znów ozwał się telefon.
— Hallo? — zapytał podnosząc słuchawkę.
— Tu Baxter... Czy to wy, Marholm?
— We własnej osobie, szefie.
— Zostawcie robotę i przyjeżdżajcie tu natychmiast... Poczekajcie, zaraz przeczytam wam adres... Będę w magazynie Goldfisha na Exeter Lane... Tylko szybko!... Weźcie taksówkę!
Sekretarz mruknął coś niezrozumiale pod nosem i odłożył słuchawkę.
— Co też mu strzeliło do głowy? Nic tylko pędź człowieku i pędź!
Włożył stare, wytarte palto, wiszące na wieszaku i nasunął na oczy szarą cyklistówkę. Zamknął biurko wraz z wszystkimi papierami i wyszedł z gabinetu. Po drodze zamierzał zawiadomić inspektora Braina o tym co się stało i o spadających na niego obowiązkach.
Zamknął za sobą drzwi. Obszerny gabinet szefa Scotland Yardu tchnął pustką...
Promienie słońca igrały wesoło na metalowej powierzchni żelaznej kasy, w której spoczywały kosztowności Elwiry Monescu.
Inspektor Baxter rozsiadł się wygodnie w aucie policyjnym, prowadzonym przez agenta. Obok niego siedział posiwiały w służbie brygadier Cuxton, słynący jako specjalista od włamań.
Jechali w milczeniu przeszło godzinę. Baxter był w ponurym humorze.
— I wszystko dlatego, że ten przeklęty Goldfish lekceważy sobie rady policji... — rzekł Baxter. — Ot, do czego prowadzi ludzka nieostrożność!
— Dziwią mnie pańskie słowa, szefie — rzekł Cuxton — przecież Goldfish ma specjalnego nocnego dozorcę. Wystawy chronione są przez stalowe żaluzje... Nie mówię już o całym systemie sygnałów alarmowych i o psie, któremu daleko do łagodności!
— Nie powinien w takim razie zostawiać na noc klejnotów w sklepie — rzekł Baxter, rozmyślając wciąż nad niedoszłym do skutku spotkaniem z piękną Elwirą.
— Tego rodzaju praktyka możliwa jest w małych sklepikach, inspektorze, ale nie w magazynie tej miary, co zakład Goldfisha — odparł Cuxton, — samo próżnienie witryn musiałoby trwać kilka godzin... Proszę pomyśleć, że codzień trzeba byłoby powtarzać tę samą operację.
Baxter mruknął coś, co mogłoby równie dobrze być poczytane za wyraz zgody, jak i zaprzeczenia... Zamilkł i pogrążył się w myślach, z których ocknął się dopiero wówczas, gdy auto wjechało na ulicę Exceter Lane.
Była to szeroka piękna ulica. Po obu jej stronach widniały wytwornie urządzone sklepy.
Szofer zwolnił, aby odczytać numery domów. Wreszcie auto zatrzymało się. Baxter wychylił głowę przez okno i zawołał w stronę kierowcy:
— Jedziemy dalej, chłopcze! Przecież od razu widać, że to nie tutaj. Na ulicy stałby przecież tłum ciekawych.
Szofer wysiadł z auta i rzekł:
— Nie wiem, czy to tu, ale w każdym razie jest to numer siedemnasty, o czym sam pan może się przekonać.
— Jakże to możliwe, u licha?
Baxter wysiadł również z auta. Na twarzy jego ukazał się wyraz zdumienia. Nad wystawą sklepową ujrzał wypisane nazwisko Nathana Goldfisha. Sama wystawa lśniła się od kosztowności, godnych królewskiego skarbca.
Baxter stał nieruchomo, jak ktoś ogłuszony nagłym ciosem.
— Coś mi to nie wygląda na włamanie — rzekł Cuxton spokojnie. — Czy nie pomylił się pan, inspektorze, przy odbieraniu telefonicznego meldunku?
Baxter zwrócił powoli swą pobladłą twarz w stronę brygadiera.
— Czy mnie oczy nie mylą? Czy naprawdę nazwisko Nathana Goldfisha widnieje na szyldzie?;
— Oczywiście, inspektorze...
— Czy to jest Exceter Lane?
— Nie ulega kwestii...
— Numer 17?
— Z całą pewnością.
— Czy zna pan innego Goldfisha?...
— Znam jeszcze dwóch, inspektorze. Jeden z nich jest szewcem, drugi sprzedaje słodycze w kinie.
Baxter rzucił mu pełne wściekłości spojrzenie i skierował się w stronę sklepu jubilerskiego.
Aby wejść do środka, inspektor musiał przebyć kryształowe drzwi. Na jego spotkanie wybiegł wytwornie odziany zarządzający... Na widok munduru Baxtera cofnął się.
— Czy to sklep pana Goldfisha? — zapytał Baxter urzędowym tonem.
— Tak jest — odparł młodzieniec.
— Czy tej nocy dokonano tu włamania?
— Tutaj?... Nie, dzięki Bogu.
— Dlaczego w takim razie pański szef wzywał mnie telefonicznie?
— Szef? Kiedy to miało miejsce?
— Przed godziną.
— Zupełnie wykluczone, szanowny panie... Mój patron bawi obecnie w Paryżu. Wczoraj rano odleciał aeroplanem z lotniska w Croydon.
Baxter zbladł nieznacznie i rzucił rozpaczliwe spojrzenie na Cuxtona, którego twarz czerwona była jak cegła.
— Co to wszystko znaczy, Cuxton? — zapytał.
— Coś się za tym kryje, inspektorze. Sądzę, że to coś bardzo poważnego.
Baxter stał nieruchomo. Oczy jego spoglądały przed siebie z dziwnie szklanym wyrazem... Na czole pojawiły się grube krople potu. Oddychał z trudem.
— Czy jest pan pewien, że nie dokonano tu włamania?
— Niechże się pan sam o tym przekona, inspektorze — odparł zarządzający, który począł się lekko niepokoić tą sprawą.
— I nikt do mnie nie telefonował?...
— Nie... Przed godzina zaledwie otworzyliśmy magazyn.
— A pan Goldfish?
— Powtarzam, że wyjechał w pilnych sprawach do Paryża... Dziś wieczorem, albo najpóźniej jutro rano ma powrócić...
— I nikt nie przeciął połączenia telefonicznego?
— Możemy się zaraz o tym przekonać — zaśmiał się wesoło zarządzający.
Wbiegł szybko do pokoju, położonego za sklepem. Baxter słyszał jego szybkie kroki. Nagle rozległ się pełen zdumienia okrzyk, po czym młody człowiek ukazał się na progu. Twarz jego była prawie tak blada, jak twarz Baxtera.
— Nic nie rozumiem... — zawołał z przerażeniem. — Przecięto widocznie druty! Nie mogę otrzymać połączenia...
Baxter skinął na brygadiera. Weszli do sąsiedniego pokoju i zbliżyli się do aparatu. Brygadier ujął za słuchawkę, ale telefon milczał, jak zaklęty... Poczęto szukać miejsca, w którym drut został przecięty. Znaleziono je wreszcie, ukryte starannie pod grubą portierą.
Cuxton chwycił poprzecinane druty.
— Mógłby pan z równym powodzeniem telefonować poprzez sznury od portiery — rzekł.
— Niewczesne żarty — skarcił go ostro Baxter. — Nie widzę powodu do wesołości. Coś się tu kryje niewyraźnego.
— Ktoś zakpił sobie z pana, mister Baxter — rzekł sprzedawca.
— Tak pan sądzi? — syknął ironicznie inspektor. — A cóż znaczy przecięty drut telefoniczny? Czy to również są kpiny?
— Może uczyniono to w tym celu, aby nie mógł pan telefonicznie sprawdzić tej wiadomości — odparł zagadnięty. — Wówczas wszystko wydałoby się niezwłocznie.
Baxter spojrzał groźnie na sprzedawcę, wyjął z kieszeni kolorową chustkę, otarł czoło i rzekł:
— To jest coś więcej, niż zwykły żart... Chodźcie, Cuxton! Chwilowo nie mamy tu nic do roboty. Musimy czym prędzej wracać do głównej kwatery. Bardzo mi przykro, że panu przeszkodziłem w pracy, — dodał kłaniając się sprzedawcy. — Czy można w pobliżu znaleźć miejsce, skąd pozwolą mi zatelefonować?
— Naprzeciwko jest sklep z papierosami... Ale i w tym domu jest dużo innych sklepów z telefonami. Jeśliby pan zechciał udać się ze mną...
— Uprzejmie dziękuję, ale wolę pójść naprzeciw... Może nawet lepiej będzie zatelefonować z innego miejsca... Czy jest tu gdzieś jakieś biuro pocztowe lub budka telefoniczna? — Nie chciałbym mieć świadków mojej rozmowy.
— Jak pan chce, inspektorze — odparł sprzedawca.
O tej porze znajdowało się w sklepie kilka osób.
Przed wystawionymi za szkłem broszami i pierścieniami stało już parę kobiet i kilku mężczyzn. Baxter musiał torować sobie między nimi drogę, kierując się w stronę obrotowych drzwi. Gdy drzwi te wyrzuciły go wreszcie na chodnik, szef Scotland Yardu spostrzegł ze zdumieniem swego wiernego sekretarza Marholma, wchodzącego do sklepu. Baxter krzyknął głośno ze zdumienia.
Marholm ucieszył się wyraźnie na jego widok i w chwilę potem stał już obok niego. Twarz Baxtera z bladej stała się purpurowa. Żyły na jego czole nabrzmiały jak postronki.
— Co cię tu sprowadza, Marholm? — zawołał głośno. — Czy cię umyślnie posłano po mnie?
Na twarzy Marholma pojawił się wyraz zdumienia.
— Nikt mnie nie przysłał — rzekł — pan sam po mnie telefonował, inspektorze... Kazał mi pan natychmiast udać się do sklepu jubilerskiego Nathana Goldfisha?
Pod Baxterem ugięły się nogi.
— To jakiś koszmar — mruknął. — Nic podobnego! Kiedy otrzymałeś ten telefon?
— W dziesięć minut po pańskim wyjściu... Jestem na pańskie rozkazy, inspektorze.
— Co za rozkazy, ośle jeden? — wrzasnął Baxter, nie posiadając się ze złości. — Najchętniej wysłałbym cię do wszystkich diabłów! Wyszedłeś i zostawiłeś gabinet bez opieki?
— Ależ nie... Przecież polecił mi pan wezwać jednego z podinspektorów? — bronił się Marholm.
— Czyżby? I o tym więc nawet pomyślałem? Im dalej, tym lepiej... Czy spełniliście przynajmniej mój rozkaz?
— Zawsze dokładnie spełniam wszystkie pańskie instrukcje, inspektorze — odparł Marholm. — Wychodząc, zawiadomiłem inspektora Braina, żeby natychmiast udał się do pańskiego biura.
— Sprawdziłeś, czy wykonał rozkaz?
— Nie zdążyłem... Polecił mi pan przecież wyjść jak najprędzej.
— Pięknie... A czy nie pomyśleliście zupełnie o pewnej sprawie, Marholm?
— Jakiej sprawie? — zapytał Marholm zdumiony.
— O sprawie pewnych kosztowności, które ukryte zostały w kasie żelaznej?
Z kolei Marholm poczuł się zaniepokojony.
— Kasa żelazna.... Sznur pereł... — począł powtarzać, biegając w kółko. Zatrzymał się nagle i zawołał:
— Telefon!... Trzeba natychmiast zatelefonować do głównej kwatery!
— Niestety... Druty zostały poprzecinane.
— Chodźmy do urzędu pocztowego! Szybko, inspektorze... Kolana drżą pode mną.
— Ciesz się, że to tylko kolana — mruknął Baxter.
Zamierzali właśnie przejść na drugą stronę ulicy, gdy Baxter zatrzymał się nagle:
— Nie, Marholm — rzekł — lepiej będzie nie telefonować. — To będzie niecelowe. Zresztą jeżeli coś złego się stało, lepiej zachować tę sprawę w tajemnicy... Liczę na twoją przyjaźń!
— Pst, inspektorze — szepnął Marholm. — Lepiej nie mówić o tym głośno... Może pan ma rację. Jeśli coś się stało, zawsze zdążymy się o tym dowiedzieć. Jedźmy do Scotland Yardu.
Wsiedli do auta policyjnego, które czekało pod sklepem. Baxter kazał szoferowi jechać pełnym gazem do głównej kwatery. Przed dziedzińcem Scotland Yardu, Baxter wyskoczył i pędem biegł po ciemnych schodach na górę... Wbiegł do gabinetu. Przez chwilę zatrzymał się na progu, po czym spojrzał z lękiem w stronę żelaznej kasy. Z ust jego padł okrzyk przerażenia:
Drzwi żelaznej kasy stały otworem.
Inspektor zbliżył się do niej drżącym krokiem. Kasa była pusta.
— Skradziono je... Perły Elwiry Monescu zostały skradzione!
Sporo czasu upłynęło, zanim Baxter zdołał zebrać rozproszone myśli. Błędnym wzrokiem rozejrzał się dokoła. Marholm tymczasem odzyskał już swoją zimna krew i rzekł spokojnie:
— Teraz przynajmniej wiemy, czego się mamy trzymać... Złodziej wymyślił historię włamania do sklepu Goldfisha po to, aby pana inspektorze wywabić z biura... Taki sam podstęp zastosowano do mnie...
— A Brain? Co się stało z Brainem? — jęknął Baxter.
— Zaraz się dowiemy. Czy mam go wezwać?
— Jeszcze chwilę, Marholm... Muszę przyjść naprzód do siebie... Mój Boże! Co na to powie Elwira?
— Tak, to jest najsmutniejsze... — przytaknął mu Marholm...
Inspektor nie był pewien, czy jego wierny sekretarz kpi, czy mówi serio.
— To taka śliczna kobieta i tyle prawdziwej przyjaźni okazywała panu inspektorowi! — ciągnął dalej Marholm.
Baxter rzucił rozpaczliwe spojrzenie w stronę kasy. Niespokojnie targał swoją wypielęgnowaną brodę, której siwe nitki pomalowane były starannie na piękny blond kolor.
— Czy oprócz pereł były w kasie jeszcze jakieś przedmioty? — zapytał nagle.
— To obojętne... — odparł Marholm. — Gdyby nawet coś tam było, podzieliłoby los kosztowności... Po co więc mamy się tym przejmować?
— Jak to po co? — zapytał Baxter. — A formularze? A legitymacje policyjne, które, o ile sobie przypominam, znajdowały się tam w wielkiej ilości... A stempel urzędowy!... Zimno mi się robi na myśl o skutkach tej kradzieży! Cóż się stanie, jeśli papiery wpadną w niepowołane ręce?
Zapanowała cisza. Inspektor począł uważnie oglądać drzwiczki kasy.
— Czy widzicie choćby najmniejszy ślad włamania? — zapytał.
Sekretarz zbliżył się do swego szefa:
— Nawet najmniejszego zadrapania nie widać, inspektorze.
— Mam wrażenie, że kasę otworzono kluczem?
— Tak wygląda — odparł Marholm.
Baxter wsunął rękę do kieszeni i począł w niej czegoś szukać gwałtownie. — Wyjął pęk kluczy i położył go na stole. Brakowało klucza od kasy.
Baxter przez chwilę spoglądał na stół, jak urzeczony. Przesunął swą białą wypielęgnowaną ręką po czole.
— Nic nie rozumiem... To nie moja dziedzina, Marholm! Do tego potrzeba prawdziwego detektywa! Muszę, niestety, wtajemniczyć inne osoby w sprawę zniknięcia pereł Elwiry Monescu... Czy sądzicie, że pociągną mnie do odpowiedzialności? Jeśli uda mi się załagodzić tę sprawę...
— Hm... Mógłby ją pan załagodzić zapomocą dwudziestu pięciu tysięcy funtów sterlingów — odparł Marholm lakonicznie.
— Skądże je wytrzasnę? — jęknął Baxter. — A wszystko dlatego, że idę za podszeptami serca. Nie powinienem był się na to zgodzić, Marholm!
— To prawda, inspektorze... Doświadczenie przychodzi zawsze za późno... Należy czymprędzej wyświetlić tę sprawę i rozpocząć dochodzenie. Brain musi coś o tym wiedzieć.
— Wezwij go natychmiast razem z Drexlerem, Jeśli jeszcze jest w biurze. To najsprytniejszy z naszych detektywów. Ale nie mów mu tego, bo zażąda podwyżki.
Marholm wyszedł z gabinetu. Baxter dowlókł się do swego fotela i opadł nań bezsilnie.
Po upływie pięciu minut, Marholm powrócił w towarzystwie Drexlera i drugiego inspektora policji.
— Oto Drexler i Brain, inspektorze — rzekł Marholm i usiadł za swym biurkiem, przygotowując się do stenografowania treści rozmowy.
Baxter podniósł głowę:
— Muszę wam zakomunikować, moi panowie, że w tym pokoju popełniona została niedawno bezczelna kradzież... Pewna znajoma moja, żywiąca zaufanie zarówno do mnie, jak i do właściwości tej oto żelaznej kasy, złożyła u mnie na czas pewien kosztowny sznur pereł... Schowałem go do kasy, które] drzwi widzicie otwarte... Ja i Marholm zostaliśmy podstępem wywabieni z biura. Po powrocie, zastaliśmy kasę otwartą... Etui wraz z perłami zniknęło.
Drexler gwizdnął przez zęby i pochylił się nad kasą. Baxter zwrócił się do Braina, który spoglądał dokoła zdziwionym wzrokiem.
— Marholm oświadczył mi, że przed wyjściem wezwał pana do pełnienia w zastępstwie moich czynności... Czy to prawda?
— Tak jest — odparł inspektor.
— Czy spełnił pan to polecenie?
— Naturalnie... Byłem zajęty właśnie przyjmowaniem raportów... Nie trwało to dłużej niż cztery do pięciu minut. Natychmiast potem zjawiłem się w pańskim gabinecie.
Na twarzy Baxtera ukazał się uśmiech pełen niedowierzania.
— Czy siedział pan tutaj aż do trzeciej godziny? Po powrocie zastałem gabinet pusty.
— Zabawiłem w nim zaledwie parę sekund — odparł spokojnie Brain. — — Gdy tylko bowiem się zjawiłem, ujrzałem pana siedzącego za biurkiem... Oświadczył mi pan, inspektorze, że zmienił pan swój rozkaz i że mogę spokojnie wracać do mojej pracy... Rozkazał mi pan również, aby w ciągu 15 minut nikt nie śmiał przeszkadzać panu w pracy. Odniosłem wrażenie, że spodziewa się pan wizyty pewnej damy, z którą miał pan odbyć poważną rozmowę.
Baxter mienił się na twarzy. Czerwienił się i bladł na przemian.
— Teraz... teraz... rozumiem co się stało — wyjąkał z trudem. — Tylko jeden człowiek mógł się na to zdobyć. A tym człowiekiem jest ów przeklęty...
— Niech się pan nie obawia wymówić jego nazwiska — rzekł Marholm, wzruszając ramionami. — To był niewątpliwie John Raffles... Wymyślaniem niewiele się z nim wskóra... Skoro wiadomo, że to on jest sprawcą kradzieży, radzę czym prędzej umorzyć dochodzenie. Wiadomo z góry, że Rafflesa nigdy nie złapiemy... Musi pan wytrzasnąć choćby spod ziemi dwadzieścia pięć tysięcy funtów, — aby jakoś zaspokoić tę pańską krewną.
— Nie gadajcie głupstw, Marholm — oburzył się Baxter. — Skoro nie mam pieniędzy, nie może być mowy o odszkodowaniu... Perły powierzone zostały mnie osobiście i prywatnie, nie zaś urzędowo. Cóż wy o tym myślicie, Drexler? Czy są jakieś ślady?
— Śladów nie widzę żadnych... Jasne, że kasa otwarta została pańskim własnym kluczem... Nie pozostawiono przy tym nawet odcisków palców.
— Klucz mi wykradziono — jęknął Baxter.
— Wszystko się zgadza — odparł Drexler. — Raffles zabrał pański klucz, wywabił pana z jego własnego gabinetu; z właściwym mu talentem przeobraził się w pańskiego sobowtóra... Kwadrans czasu wystarczył mu na otworzenie kasy i opóźnienie jej... Czy nosił pan zawsze ten pęk kluczy przy sobie?
— Przecież nie zawsze noszę to samo ubranie — odparł Baxter niechętnie. — Zdarza się czasem, że zapominam wyjąć klucze z jednej kieszeni i przełożyć je do drugiej... Ten człowiek czuje się w Scotland Yardzie jak u siebie w domu!... Wchodzi i wychodzi stąd jak z kawiarni!...
Inspektor Brain wzruszył nieznacznie ramionami.
— Chciałbym, aby mógł go pan zobaczyć, gdy siedział za pańskim biurkiem. Wierna pańska kopia... Ani przez chwilę nie żywiłem wobec niego żadnych podejrzeń. Musiał obserwować pańskie wyjście, siedząc w aucie przed Scotland Yardem... Nie wiem, czy inni agenci widzieli go, ale gotów jestem przysiąc, że nikt nie domyśliłby się podstępu. Jak długo bawił pan poza Scotland Yardem? Dwie... trzy godziny?
W każdym razie nie o wiele mniej... Trzeba liczyć jazdę do sklepu Goldfisha i z powrotem oraz czas, który straciłem na rozmowie z jego glównym sprzedawcą. Sam Goldfish, nota bene, jest w Paryżu...
— Czy poznał pan jego głos przez telefon? — zapytał Drexler, spoglądając na swego szefa bystrymi oczami.
— Jakże miałem go poznać? Czy znam Goldfisha? — zapytał Baxter nie posiadając się ze złości. — Był to głos ochrypły i drżący z podniecenia...
— Czy nie usiłował pan sprawdzić tej informacji? Podstęp wykryłby się od razu.
— Nicby się nie wykryło — wrzasnął Baxter. — Przecięto druty telefoniczne w sklepie Goldfisha.
Drexler gwizdnął z uznaniem.
— Zaczynam wierzyć że to jego dzieło.. Przyłączam się do opinii Marholma. Możemy spokojnie tę sprawę odłożyć do archiwum. Skoro Raffles do niej się wmieszał, nic nie zrobimy... Musimy cierpliwie czekać na przybycie pańskiej siostrzenicy... Przypuszczam bowiem, że ta dama jest pańska siostrzenicą.
— Sprawca kradzieży był dokładnie poinformowany o wszystkim — mruknął do siebie Brain.
— W takim razie Elwira, to jest... owa Jama musiała wygadać się niepotrzebnie — zawołał Baxter uderzając pięścią w stół. — Kobiety nie potrafią utrzymać języka za zębami! A tak mnie błagała, abym zachował tajemnicę. Musimy odnaleźć Rafflesa i odzyskać cenny sznur pereł! Nie wolno uważać sprawy za beznadziejną! Zbliżcie się Drexler... Chcę wam udzielić pewnych informacyj.
— Przepraszam, szefie, — odparł Drexler. — Przede wszystkim musimy wiedzieć jedno.
— Co mianowicie?
— Nazwisko pańskiej krewnej...
Baxter walczył z sobą przez chwilę, aż wreszcie zdobył się na cichą odpowiedź:
— Poszkodowaną damą jest Elwira Monescu... Obecnie występuje ona na scenie „Scala-Theater“. To artystka wielkiej miary, kobieta zasługująca pod każdym względem na pełny szacunek!
W tej chwili dało się słyszeć pukanie do drzwi. Dyżurny agent uchylił je lekko lecz w tejże samej chwili odsunięty został gwałtownie przez wyzywająco ubraną kobietę, która wbiegła do gabinetu z głośnym śmiechem.
— Baxterku — zawołała. — Powinieneś sam mi otworzyć drzwi, niepoprawny gałganie!
Baxter zerwał się z fotelu czerwony jak rak. Kobieta zatrzymała się na widok nieznajomych mężczyzn:
— Ta pani... to pani Elwira Monescu.., o której przed chwilą mieliśmy zaszczyt rozmawiać. Ci, oto panowie — to inspektor Drexler, inspektor Brain i Marholm, którego zna pani oddawna.
Baxter miał tak nieszczęśliwą minę, że agenci policji od razu wyczuli, że chciał pozostać sam... Ukłonili się uprzejmie jaskrawo wymalowanej damie i opuścili gabinet... Nikt nie spostrzegł, że drzwi kasy żelaznej pozostawiono otwarte. Wychodząc, obrzucili badawczym spojrzeniem „kobietę zasługującą na najwyższy szacunek“ i uśmiechnęli się do siebie porozumiewawczo.
Marholm usiadł z powrotem przy biurku. Baxter złożył swe tłuste, białe dłonie na okrągłym brzuszku.
— Piękną dziś mamy pogodę, madame Monescu — rzekł.
— Zauważyłam to — odparła dama, siadając na krześle. — Czy zechciałby pan dziś wieczorem zjeść kolację ze mną oraz z kilku mymi przyjaciółmi?
Nieszczęsny Baxter nie wiedział co ma z sobą począć. Od wielu tygodni czekał cierpliwie na to zaproszenie, dzięki któremu miał dostać się do kręgu najbliższych przyjaciół aktorki. Okazja ta nadarzała mu się dziś, ale w okolicznościach zgoła innych, niżby się mógł tego spodziewać. Chciał coś odpowiedzieć i szukał właściwych słów, gdy nagle wzrok jego padł na szeroko otwartą kasę... Słowa utknęły mu w gardle, bowiem w tej samej chwili aktorka odwróciła się w tę stronę... Jej pięknie zarysowane brwi podniosły się ze zdziwienia do góry.
— Proszę mi nie wziąć tego za złe, inspektorze, ale uważam to za nieoględność — rzekła wskazując na kasę. — Niech się pan nie trudzi... Sama ją zamknę.
Zerwała się z krzesła i podbiegła do kasy. Nagle zatrzymała się w miejscu, jak wryta.
— Gdzie są moje perły? — zapytała groźnie.
Inspektor przeżywał najcięższe chwile swego życia.
Zimny pot oblewał jego ciało.
— Pani perły... — wyjąkał — pani perły... zostały ukradzione.
Młoda kobieta skoczyła jak oparzona.
— Ukradzione? Ależ kochany Baxterku, to chyba żarty? Gdzie są moje perły?
— Pani perły zostały przed niespełna trzema godzinami skradzione przez nieznanego złoczyńcę, który otworzył kasę podrobionym kluczem... Klucz ten w sposób niesłychanie bezczelny wykradł z mej kieszeni, prawdopodobnie...
— Niech pan przestanie wreszcie mówić głupstwa — przerwała mu Elwira ostro. — Cóż to mnie wszystko razem obchodzi? Nie chcę wiedzieć o pańskich kluczach. A więc do tego doszło, panie Baxter! I ja głupia sądziłam, że powierzam mój skarb w najpewniejsze ręce. Miałam do pana zaufanie, jak do własnego ojca. I pan insp. policji dopuszcza do tego, aby wykradziono moje kosztowności... Pan inspektor nie pilnuje swych kluczy i pozwala, aby się wałęsały!...
Marholm podniósł głowę sponad swych papierów i uważnie przyglądał się owej „zasługującej na najwyższy szacunek niewieście“, która podparła się pod boki i przemawiała językiem, jakiego używają, praczki gdy się kłócą między sobą... Z oczu jej padały błyskawice, parasolką wymachiwała, tuż przed nosem przerażonego Baxtera, jak maczugą.
Inspektor starał się zachować zimną krew.
— W całym Londynie nie znajdzie pani człowieka, któryby bardziej żałował tego co się stało — szepnął wreszcie.
— Kpię sobie z tego! — wrzasnęła artystka.
— Policja uczyni wszystko, aby zwrócić pani jej klejnoty...
— Miejmy nadzieję, że jej się to uda... W przeciwnym razie, nie chciałabym być w twojej skórze, Baxterku! Nie znasz mnie, jeśli sądzisz, że pozwolę sobie ciosać kołki na łbie! Ten naszyjnik został otaksowany na dwadzieścia pięć tysięcy funtów sterlingów... Jeśli w ciągu tygodnia nie odzyskam mych kosztowności, zaskarżę cię do sądu o odszkodowanie... A jeżeli chodzi o zaproszenie na dzisiejszy wieczór, to nic z tego. Będziesz mógł zjawić się u mnie dopiero wtedy, gdy odzyskasz moje perły, Baxterku... Życzę ci powodzenia, gdyż inaczej będzie źle! Do widzenia stara pokrako!
Ostatnie „uprzejme“ słowa skierowane były do Marholma.
„Wytworna dama“ opuściła gabinet, trzaskając drzwiami. Obaj mężczyźni spoglądali na siebie w milczeniu.
— Tak to zawsze bywa, gdy się ma za miękkie serce — szepnął do siebie Baxter. — Będzie to dla mnie nauczką na przyszłość, Marholm.
— Życzę panu tego z głębi duszy — odparł sekretarz z westchnieniem.
Znał dobrze swego szefa i wiedział, co należy sądzić o jego poprawie.
Inspektor Baxter miał wiele powodów, aby przeklinać chwilę, w której zetknął się z Elwirą Monescu.
Tego samego wieczora artystka odwiedziła wszystkie redakcje statecznych pism i opowiedziała z wszelkimi detalami swą przygodę koloryzując ją przy tym odpowiednio. Zniknięcie kosztownego sznura pereł było dla niej cenną reklamą i postanowiła wyzyskać tę okazję bez względu na to, czy perły te znajdą się czy nie. To jeszcze nie było jednak najgorsze...
Baxter zapomniał wydać polecenie, aby sprawę tę zachowano w tajemnicy. Tegoż wieczora w policyjnym sprawozdaniu, które Scotland Yard rozsyła co wieczór wszystkim pismom, ukazał się dokładny raport o niesłychanie śmiałej kradzieży, popełnionej w biurze, opis działania sprawcy, wywabienie podstępem Baxtera i Marholma z biura oraz przebranie się sprawcy za inspektora.
Zarządca firmy „Nathan Goldfish“ ze swej strony nie omieszkał pochwalić się przed znajomymi, opowiadając im, jaką rolę odegrał w całym tym zajściu.
Niektóre z pism wyraźnie wskazywały na Tajemniczego Nieznajomego. Nikt nie wątpił, że śmiała kradzież jest dziełem Johna Rafflesa. Pisma oddawna prowadzące kampanię przeciwko Baxterowi poczęły domagać się usunięcia nieudolnego funkcjonariusza z odpowiedzialnego stanowiska. Baxter był w rozpaczy. W pewnym momencie chciał już nawet rzucić wszystko i złożyć prośbę o zwolnienie... Opamiętał się jednak i począł zabiegać u swych znajomych dziennikarzy aby go wzięli w obronę.
Tak się sprawy przedstawiały, gdy afera Monescu, jak ją pospolicie nazywano, nagle poczęła przybierać zupełnie inny obrót.
Baxter znajdował się właśnie w swym mieszkaniu, gotując się do wyjścia.
Inspektor był członkiem „Windsor-Klubu“ i postanowił wieczór ten spędzić wśród swych wpływowych przyjaciół.
Nagle przed samym wyjściem wręczono mu niewielką paczkę, na której widniał wyraźnie wypisany jego adres. Chciał ją odłożyć na bok, gdy jakiś wewnętrzny głos kazał mu sprawdzić co się w niej znajduje. Baxter niecierpliwie rozerwał sznurek: ujrzał owinięte w papier, niewielkie tekturowe pudełko, a w nim... perły Elwiry Monescu. Do pereł przyczepiona była kartka:
„Proszę przeczytać ogłoszenie w jutrzejszym porannym wydaniu „Timesa“.
R.“
Radość Baxtera była krótkotrwała.
Ręka, w której trzymał perły, zadrżała.. Spojrzał na swa pobladłą twarz w lustrze, przed którym stał ciążąc czarną muszkę. Na czole jego widać było grupę krople potu.
Co się za tym kryło? Dlaczego Raffles — nie ulegało bowiem kwestii, że to on przysłał paczkę, — oddał z powrotem skradzione perły? Dlaczego miał szukać ogłoszenia w jutrzejszym „Timesie“?
Odłożył perły do pudełka, schował je starannie w skrytce ściennej i zadzwonił do redakcji „Timesa“.
— Hallo... Proszę połączyć mnie z działem ogłoszeń... Dziękuję... Tu mówi inspektor Baxter! Chciałem się zapytać, czy w ciągu dnia nie wpłynęło ogłoszenie, złożone przez Johna Rafflesa.
— Trudno nam będzie na to odpowiedzieć, inspektorze — brzmiała odpowiedź. — Ale proszę poczekać. Zaraz postaramy się zadość uczynić pańskiej prośbie. Musimy zresztą dodać, że po wyższej taryfie przyjmujemy ogłoszenia nawet po godzinie jedenastej w nocy.
— Czy „Times“ mógłby nie umieścić tego ogłoszenia, jeśli o to poproszę?
— To się rozumie, panie Baxter. Jedno pańskie słowo wystarczy, abyśmy wycofali ogłoszenie.
Minęło dwadzieścia minut. Baxter w naprężeniu oczekiwał odpowiedzi.
Rozległ się wreszcie dzwonek telefonu. Baxter chwycił słuchawkę.
— Jeszcze nie otrzymaliśmy, inspektorze — zabrzmiał głos. — Czy mógłby nam pan wyjaśnić, jaka będzie treść tego ogłoszenia?
— Well... Oczywiście... Będzie tam mowa o perłach madame Monescu...
— To wystarczy... Wstrzymamy ogłoszenie, jeśli pan sobie tego życzy. Skoro pan uważa, że Raffles zjawi się w naszej redakcji, należałoby może roztoczyć obserwację nad naszym gmachem?
— Doskonała myśl... Natychmiast wydani odpowiednie dyspozycje — zawołał Baxter, odkładając słuchawkę.
Połączył się z główną kwaterą policji, wydał odpowiednie instrukcje i przed upływem dziesięciu minut kilkunastu agentów policji, przebranych po cywilnemu, rozsypało się w pobliżu jasno oświetlonego gmachu „Timesa“... Prócz agentów, kręcących się wśród publiczności, jeszcze czterech przebrano za portierów i urzędników.
O godzinie jedenastej Baxter, siedzący w klubie jak na rozżarzonych węglach, otrzymał meldunek telefoniczny, że nie zdarzyło się nic godnego uwagi.
— Raffles przeląkł się pana widocznie — odezwał się lord William Aberdeen.
Lord Aberdeen był wiceprezesem klubu i cieszył się ogólnym poważaniem. Baxter opowiedział mu dokładnie o wszystkich swoich strapieniach.
— Ale skąd dowiedział się o moich przygotowaniach? — zawołał Baxter z rozpaczą w głosie.
— ...Raffles wie o wszystkim — rzucił lord Aberdeen, podnosząc się powoli z wygodnego fotelu.
Lord skinął na lokaja i kazał mu przywołać swoje auto.
Inspektor Baxter udał się więc, jak niepyszny, na spoczynek.
Następnego ranka służąca przyniosła mu do łóżka „Timesa“. Baxter rzucił się niecierpliwie na gazetę. Wzrok jego od razu zatrzymał się na ogłoszeniu podkreślonym niebieskim ołówkiem.
„Uwaga!
Oświadczam niniejszym, że perły, które miałem zaszczyt wykraść wczoraj z kasy inspektora Jamesa Baxtera, są fałszywe i nie warte nawet dziesięciu funtów.
John C. Raffles“.
Baxter bezwładnie opadł na poduszki... Przez dłuższą chwilę nie był w stanie zrozumieć sensu tego nieskomplikowanego ogłoszenia. Tysiąc wątpliwości kłębiło mu się w mózgu. W jaki sposób ogłoszenie to znalazło się w „Timesie“, skoro przyrzeczono mu w sposób stanowczy, że się nie ukaże? Kto ośmielił się podsunąć mu je pod nos, podkreśliwszy uprzednio niebieskim ołówkiem? Dlaczego perły okazały się nagle fałszywe? Czy były one prawdziwe w momencie, gdy przyjął je na przechowanie? Kto był owym niezbyt hojnym ofiarodawcą, który zaofiarował aktorce lichą imitację?
W tej chwili do sypialni weszła służąca i z miną nieco zdziwioną położyła mu na nocnym stoliku drugi numer „Timesa“, Baxter drgnął, jak rażony prądem elektrycznym.
— Kto przyniósł poprzedni numer?
— Nie wiem, panie inspektorze... Zdaje, mi się, że roznosiciel... Widziałem jak wyskoczył z autobusu... Sądzę, że to musiała być omyłka, bo za chwilę nadszedł drugi numer.
— Tak... Omyłka! — mruknął Baxter niecierpliwie. — Zawsze i wszędzie omyłki.
Dziewczyna opuściła pokój, niezrażona złym humorem swego pana... W czasie służby u Baxtera zdążyła się już przyzwyczaić do zmienności jego humoru.
Upłynęło kilka minut zanim Baxter ochłonął z pierwszego wrażenia. Wyskoczył z łóżka i w długiej nocnej koszuli jak wicher pognał do telefonu. Połączył się z administracją „Timesa“. Natychmiast przeprowadzano dochodzenie w sprawie nieszczęsnego ogłoszenia. Okazało się, że nikt z zecerów nie przypominał sobie, aby je składał. Owej nocy pracowało ich 253 i należało przypuszczać, że wśród nich znalazł się jakiś intruz, który to zrobił.
Administracja przepraszała stokrotnie Baxtera za miniowali wyrządzoną przykrość i chciała uczynić wszystko, aby mu dać zadośćuczynienie... Proponowano nawet, że zniszczy pozostała część nakładu... Ale i to nie prowadziłoby do celu: większa część nakładu rozeszła się już w mieście i doszła do rąk czytelników. Obojętne, czy pismo to ukazałoby się w drugim nakładzie, w którym ogłoszenie to byłoby pominięte. Trzeba więc było pogodzić się z losem. Baxter, wściekły, odłożył słuchawkę, ubrał się szybko i udał się do biura.
Nie zdążył zabrać się do roboty, gdy drzwi otwarły się z trzaskiem i do gabinetu wpadła jak bomba Elwira Monescu. W ręku trzymała numer poranny „Timesa“.
— Proszę mi wyjaśnić, dlaczego stałam się pośmiewiskiem całego Londynu? — zawołała groźnie. — Niech pan sobie nie wyobraża, że pozwolę znieważać się bezkarnie... Kto umieścił to ogłoszenie?
— John Raffles, droga Elwiro — odparł łagodnie Baxter. — Uspokój się, na miłość Boga... Opamiętaj się: przecież nie poniosłaś żadnej szkody?
— Jakto? A moje artystyczne imię? Ośmieszono mnie, a to jest najgorsze. Ale ja się zemszczę! Moje perły były prawdziwe!
— Były fałszywe, droga Elwiro — odparł Baxter.
Aktorka podniosła dumnie głowę.
I ty ośmielasz się powtarzać te brednie? Skąd wiesz o tym?
— Przed kwadransem dopiero przeprowadziłem dochodzenie w tej spawie.
— W jaki sposób otrzymałeś je z powrotem? — zapytała kobieta. — Czy mogę otrzymać odpowiedź na moje pytanie?... Dlaczego o tym nie zawiadomiono mnie?
— W tej chwili chciałem zawiadomić cię telefonicznie...
— Powiedz to komu innemu, ale nie mnie — odparła diva. — Gdzie je masz?
Baxter otworzył jedną z szuflad swego biurka i wyjął z niej tekturowe pudełko, w którym leżały perły.
— I te perły mają być fałszywe? — zapytała, — pieniąc się z wściekłości.
— Nie warte są nawet dziesięciu funtów — odparł Baxter. — To nie ulega wątpliwości. Zapytałem o nie biegłego taksatora.
Młoda kobieta zbladła...
— Zapłaci mi za to ten, kto mi je podarował — zawołała, uderzając pięścią w stół. — Cóż on sobie myśli?... Muszę zdobyć pewność: pragnę sama usłyszeć ocenę z ust taksatora. Przez kogo dałeś je otaksować?
— Przez Nathana Goldfisha...
Zapanowało milczenie. Gwiazda kabaretowi ze zdumieniem spoglądała na inspektora policji.
— Przez Nathana Goldfisha?... A to konieczne!... To nadzwyczajne!... Muszę ci powiedzieć, Baxterku, że przed kilku miesiącami właśnie od niego dostałam je w prezencie!
Baxter czuł się tak, jak gdyby nagle wylano mu na głowę kubeł zimnej wody. Sprawa zaczynała się wikłać w sposób zgoła niespodziewany:
— Od Nathana Goldfisha? — mruknął sam do siebie.
Elwira tymczasem zajrzała do spisu abonentów telefonicznych, chwyciła słuchawkę i nakręciła numer.
— Czy to pan Nathan Goldfish?... Pragnę mówić z nim osobiście... Nie ma go?... A gdzie jest?... W Paryżu? Wraca za parę godzin? Dziękuję panu! Może mi pan wyjaśni, czy otaksowano u was niedawno sznur pereł?... Tak, zależy mi na tym... Ach więc to prawda?... Kto je otaksował? Zarządzający... Czy on zna się na tym?... Dziękuję... Nie weźmie mi pan za złe, jeśli poproszę o nazwisko innego taksatora? Watblief?... Czy to zaprzysiężony taksator?... Dziękuję... Prawdopodobnie zgłoszę się dziś jeszcze do pana...
Odwiesiła słuchawkę i spojrzała na Baxtera, siedzącego nieruchomo za biurkiem.
— To chyba niemożliwe — zawołała — przypominam sobie właśnie, że natychmiast po otrzymaniu tych pereł pobiegłam do taksatora... Chciałam upewnić się o ich wartości... Jubiler zawsze pozostanie jubilerem. Przysięgam ci, Baxterku, że perły były na pewno prawdziwe i że znawca ocenił je na dwadzieścia pięć tysięcy funtów sterlingów.
— Nie mogę przecież wątpić w słowa przysięgłego biegłego — próbował zaoponować Baxter.
— Ale mój był również przysięgłym taksatorem — zawołała z oburzeniem kobieta.
Baxter zamyślił się.
— Czy przez cały czas nie wypuszczałaś tych pereł ze swoich rąk? — zapytał. — Czy zawsze trzymałaś je w kasetce?
— Poczekaj... Przed miesiącem Goldfish powiedział mi, że perły wymagają oczyszczenia, i że należałoby poprawić zamek. Zabrał je wówczas do sklepu. Po kilku dniach otrzymałam je z powrotem.
— Wszystko już jest teraz jasne — zawołał Baxter z ożywieniem. — Ten łotr skorzystał z nadarzającej się okazji, aby zamienić prawdziwy sznur na fałszywy.
— Ciekawam, po cóż miałby to uczynić? Może mi to potrafisz wytłumaczyć? — zapytała Elwira, spoglądając nań groźnie.
— Hm... Nie wiem... Można przypuszczać, że warunki się zmieniły — jąkał Baxter. — Takie rzeczy się zdarzają...
Zamilkł, przerażony groźnym wzrokiem kabaretowej gwiazdy.
Elwira bębniła nerwowo palcami po stole.
— Rozumiem... — wybuchnęła wreszcie. Prawdziwy naszyjnik oddał widocznie tej drugiej! Ja mu pokażę! Spostrzegłam ostatnio, że ostygł w stosunku do mnie... Ale ze mną taka sztuczka mu się nie uda. Nie pozwolę siebie lekceważyć!
— Nigdybym nie pozwolił sobie na coś podobnego, droga Elwiro — szepnął czule Baxter.
Biedny inspektor sądził, że akcje jego idą w górę... Usiłował nawet chwycić rączkę aktorki, ale nie udało mu się to, ponieważ dzieliła ich cała szerokość biurka.
Elwira Monescu nie zwróciła na te zabiegi najmniejszej uwagi. Wstała i skierowała się w stronę drzwi.
— Dlaczego u licha Raffles umieścił to przeklęte ogłoszenie? — zapytała stojąc już w progu.
— Zwykłe postępuje w ten sposób.,. Lubi interesować swymi wyczynami publiczność londyńską.
— Nie radzę mu dostać się w moje rączki — szepnęła mściwie.
Elwira Monescu opuściła Scotland Yard, ściskając w sakiewce sznur fałszywych pereł. Na ulicy czekała jej maszyna, piękny „Daimler“. Elwira siadła przy kierownicy... Najpierw udała się do sklepu jubilerskiego Nathana Goldfisha. Uprzedzająco grzeczny zarządzający wybiegł na jej spotkanie.
— Nie przychodzę tu w celach kupna — zbyła go krótko — chciałam tylko pana o coś zapytać: Czy w pańskim sklepie otaksowano godzinę temu jakiś sznur pereł?
— Tak, szanowna pani... Ja sam dokonałem szacunku — odparł zarządzający ze zdziwieniem.
— Czy to o ten sznur pereł chodziło? — zapytała Elwira, wyciągając z torebki tekturowe pudełko.
Młody człowiek obejrzał starannie jego zawartość.
— Tak jest, szanowna pani — odparł. — Okazywał mi je inspektor Baxter. — Jestem zaprzysiężonym taksatorem. Perły te są fałszywe. Imitacja jest dość udana, i dlatego warte są kilka funtów.
— Kilka funtów... Piękny podarunek — szepnęła kobieta sarkastycznie, poczym zamyśliła się nad czymś głęboko.
— Od jak dawna pracuje pan w tym sklepie? — zapytała nagle.
— Od czterech miesięcy, madame — odparł młodzieniec.
— Czy widział pan już kiedy ten sznur pereł?
— Nie nigdy...
— Czy nie był tu oddawany do reperacji?
— W każdym razie, nie w ciągu ostatnich czterech miesięcy.
— Czy pan wie, że to są te same perły, o których ostatnio tyle się pisało w gazetach?
Młody człowiek zbladł wyraźnie i zawołał ze zdumieniem:
— W takim razie mam zaszczyt rozmawiać z madame Elwirą Monescu?
— Tak, ma pan ten zaszczyt... A czy wie pan, kto mi podarował ten klejnot sześć miesięcy temu? Pański szef, pan Nathan Goldfish!
Zarządzający uśmiechnął się z niedowierzaniem... Żałował już, że w ogóle wdał się w tę całą rozmowę. Sprawa ta mogła się zakończyć utratą niezłej posady...
— Nie mogę, niestety, zabierać głosu w sprawach podarunków, dawanych przez mego patrona — rzekł chłodno. — Jest to wyłącznie jego osobista sprawa... Możliwe, że ma on zbyt wiele dobrych znajomych, aby mógł każdej z nich ofiarować prawdziwe perły!
— Jesteś zuchwały, młodzieńcze — zawołała z oburzeniem. — Sądzę, że zasługuję w każdym razie na prawdziwe perły. — Jeśli ktoś jest innego zdania, wystawia sobie mizerne świadectwo!
Z tymi słowy odwróciła się na pięcie i majestatycznym krokiem opuściła sklep.
W duszy przysięgła sobie, że poruszy niebo i ziemię, aby odzyskać to, co utraciła. Przecież perły zostały jej podarowane i tym samym stały się jej własnością. W pierwszej chwili postanowiła odwiedzić wszystkie redakcje i opowiedzieć jak się rzeczy mają. Po namyśle zmieniła zamiar. Nie zależało jej bowiem na rozgłaszaniu tej sprawy.
Lepiej działać cicho a skutecznie.
Powziąwszy to postanowienie zajechała przed „Cecil-Hotel“, usiadła na tarasie i zjadła obiad.. Popijając czarną kawę, otworzyła torebkę i raz jeszcze rzuciła okiem na leżące w niej perły... Nie, to nie do wiary, aby mogły być one fałszywe... Ale przecież opinia młodego eksperta nie mogła być poddana w wątpliwość... Zresztą, Raffles nie byłby na tyle głupi, aby zwracać perły, które zdobył z takim trudem, gdyby były one prawdziwe.
Zapłaciła rachunek i spokojnie opuściła restaurację... Po obiedzie raz jeszcze starała się telefonicznie porozumieć z Goldfishem. Odpowiedziano jej, że pana Goldfisha nie ma i że z powodu nawału pracy nie będzie mógł, po powrocie, przyjmować niczyich odwiedzin.
Przez chwilę zastanawiała się czy nie zwrócić się do policji o pomoc... Można było przecież złożyć przeciw Goldfishowi skargę o oszustwo. Obawiała się jednak, że skarga ta zostanie umorzona. Goldfish tłumaczyłby się niezawodnie, że prawdziwe perły wypożyczył jej tylko na pewien czas... Nie, tę drogę należało porzucić!
Wieczorem udała się jak zwykle do teatru... Przyszła po zakończeniu pierwszego aktu, gdyż występowała dopiero w drugim akcie.
Przez dziurkę w kurtynie rzuciła okiem na widownię. Sala była szczelnie wypełniona. Elwira, z łatwością poznawała twarze wybitnych osobistości... W pierwszej loży siedział poseł perski, w następnej królował wysoki i sztywny lord William Aberdeen, wiceprzewodniczący „Windsor-Klubu“. O dwie loże dalej ujrzała Baxtera w towarzystwie przyjaciół... Nagle spostrzegła coś, co wywołało gwałtowne bicie jej serca. Tuż obok sceny siedziała w loży platynowa blondynka, która do niedawna jeszcze występowała, jako statystka w zbiorowych obrazach... Była to Sigryda Holmes, Szwedka z pochodzenia... Na szyi jej lśniły wspaniałe perły, perły, które otrzymała od Nathana Goldfisha!
Tuż obok ex-statystki siedział sam Goldfish, nie spuszczając ze swej towarzyszki oczu.
Elwira zacisnęła z wściekłości pięści! A więc to tak!... Naigrywają się z niej publicznie! Mają odwagę zjawić się w teatrze, w którym ona, Elwira, występuje!
— Uwaga, Elwiro — doszedł do jej uszu głos inspicjenta — Podnosimy kurtynę. Uciekaj!
Jakkolwiek wszystko stało się teraz dla Elwiry obojętne oprócz błyszczącego sznura pereł, posłuchała go mechanicznie i zeszła ze sceny. Z trudem przebrnęła przez drugi akt.
Ani jeden ruch, ani jedno spojrzenie siedzącej w pobliżu pary, nie uszło jej wzroku...
Nareszcie spuszczono kurtynę po zakończeniu drugiego aktu. Elwira szybko narzuciła wieczorowy płaszcz na ramiona i pobiegła w stronę drzwi, łączących kulisy z widownią.
Woźny, stojący na straży spojrzał na nią ze zdziwieniem,
Elwira gwałtownym ruchem otworzyła drzwi loży, w której siedział Goldfish ze swą towarzyszką i stanęła, jak furia, przed zdumioną parą. Sigrid Holmes omal nie krzyknęła z przerażenia... Goldfish nie stracił panowania nad sobą i spojrzał na Elwirę zimno.
— Co to ma znaczyć? — zapytał. — Od kiedy to damy wchodzą niezaproszone do cudzych lóż?
— Zapomniał pan widocznie, do kogo pan mówi... Jeszcze tydzień temu byliśmy z sobą w zgoła innych stosunkach, gołąbku... Zapomniałeś widocznie, kochanie... A więc to jest twoja nowa zdobycz? Winszuję ci. Nie wygląda zbyt ponętnie... Nie sądź, że jestem kobietą, która pozwoli sobą pomiatać... Nie dbam o ciebie, ale potrafię walczyć o to, co mi się należy... Muszę mieć z powrotem moje perły!.
Sięgnęła ręką w stronę szyi jasnowłosej Szwedki.
Goldfish, pieniąc się z wściekłości, chwycił ją za obie dłonie.
— Radzę pani nie robić scen, — rzekł. — Nie zawaham się przed wezwaniem policji.
Przez chwilę spoglądali na siebie w milczeniu. W oczach Elwiry czaiła się złość.
— Dobrze... Wiem już czego się mogę po tobie spodziewać... Nie myśl jednak, że ujdzie ci to na sucho, uwodzicielu i oszuście! Ty zaś, tleniona ślicznotko — zwróciła się do skamieniałej z przerażenia Sigrydy — strzeż się mnie, bo przy pierwszej okazji wydrapię ci oczy!
Z tymi słowami wypadła z loży jak wicher...
Scena ta musiała zwrócić na siebie uwagę siedzących najbliżej osób. Sąsiednią lożę zajmował lord Aberdeen...
Lord nachylił się w stronę swego towarzysza, jasnowłosego młodzieńca o delikatnej twarzy:
— Zbliża się chwila działania, Brand — szepnął. — Obawiam się, że Sigrydzie scena ta napędziła strachu i że ukryje perły w niedostępnym dla nas miejscu.
— Na twoim miejscu byłbym się wycofał z całej tej sprawy, Edwardzie — odparł również szeptem blondyn. — Już mi się miga po prostu w oczach od tych fałszywych i prawdziwych pereł...
— Nie mów głupstw... Pocóż bym zadawał sobie tyle trudu z Baxterem?
Elwira trzęsąc się ze zdenerwowania powróciła za kulisy... Podczas następnego aktu, w którym nie występowała, zmyła szminkę z twarzy i ubrała się do wyjścia.
— Mam wrażenie, że znalazłam właściwą drogę — szepnęła do siebie. — Gdybym nawet miała zgnić w więzieniu, muszę zdobyć te perły.
Owinęła się nurkowym płaszczem i przez wąski korytarz przedostała się do loży portiera... W pokoju siedziała stara kobieta, duch opiekuńczy baletnic i chórzystek.
— Czy mogę skorzystać z waszego telefonu, Mary? — zapytała aktorka.
— Bardzo proszę — odparła staruszka z uśmiechem.
Elwira nakręciła szybkim ruchem numer.
— Czy to ty, Jackie? — szepnęła czule. — Tak, to ja... To cudownie... Zapomnijmy o tym nieporozumieniu... Czy mnie jeszcze kochasz?... Czy zawsze jesteś gotów wskoczyć dla mnie w ogień, jak mi to często powtarzałeś? Spotkamy się dziś, a może wrócisz do moich łask... Czekaj na mnie przy wejściu dla artystów, ale nie zbliżaj się zanadto do budynku teatralnego... Spotkamy się na bocznej uliczce... Później ci powiem dlaczego!... Całuję cię mocno...
Elwira odwiesiła słuchawkę. Twarz jej znów przybrała kamienny wyraz. Ciemnym korytarzem udała się spiesznie do swej garderoby. Stojąc przed lustrem zrzuciła z ramion wspaniały płaszcz nurkowy:
— Zobaczymy, która z was zwycięży — szepnęła przez zaciśnięte zęby. — Jack jest specjalistą od tego rodzaju spraw i miękki jest w mym ręku jak wosk... Nigdy mi na nim nie zależało, ale mogę się nim posługiwać, jak powolnym narzędziem.
W lepszym o wiele nastroju wkroczyła na scenę... Miała na sobie różowy obcisły kostium i maleńkie skrzydełka u ramion... Zachwycona publiczność nie szczędziła jej braw.
Po przedstawieniu Elwira szybko starła szminkę z twarzy i pierwsza wyszła z teatru... Skierowała się w stronę wąskiej bocznej uliczki. Pochwyciły ją silne męskie ramiona.
— Trudno mi w to uwierzyć, dziewczyno — szepnął jakiś ochrypły głos. — Czy wszystko znów będzie tak, jak dawniej?
— To zależy tylko od ciebie, Jackie — odparła, gładząc go drobną rączką po twarzy.
Pociągnęła go za sobą w stronę najbliższej latarni.
— Ubranie twoje nie wygląda mi zbyt świeżo, Jackie — dodała, potrząsając głową. — Czy ci bieda doskwiera, chłopcze? A może... przebywałeś w niezbyt wygodnym „hotelu“, utrzymywanym przez państwo?
Ostatnie te słowa wypowiedziała cichym szeptem. Mimo to, mężczyzna przeraził się:
— Pst... Nie mów tak głośno!... Mam jeszcze z policją jakieś niezakończone porachunki... Powiedz mi lepiej, jak to się stało, że znów cię trzymam w ramionach, że twoja śliczna twarzyczka znajduje się tak blisko mojej twarzy? Mówiąc prawdę, dopiero miesiąc temu wyszedłem z więzienia... Dotychczas nie zatroszczyłaś się o mnie?
— Wybacz mi... Zaprowadź mnie gdzieś, gdzie moglibyśmy swobodnie pogawędzić. Mam ci coś ważnego do powiedzenia. Nie chciałabym, aby ktoś nas podsłuchał.
— Z tobą gotówbym pójść choćby na koniec świata — odparł mężczyzna.
— Ruszajmy więc w drogę! Spieszmy się... mam niewiele czasu.
Dziwna para szybko przebiegła wąską uliczkę. Mężczyzna chwycił dłoń swej towarzyszki i okrywał ją gorącymi pocałunkami.
— Dosyć już, dosyć — wyrywała mu się z uśmiechem. — Zostaw trochę na później.
Skręcili w szeroką ulicę, po czym Jack wprowadził swą towarzyszkę do winiarni. W obszernej sali pełno było ludzi. Jack zbliżył się do kontuaru, zamienił kilka słów z właścicielem i udał się z Elwirą do niewielkiego pokoiku... Stał tam połamany marmurowy stolik, dwa krzesełka i sofa, pamiętająca lepsze czasy. Kelner wsunął głowę przez drzwi i jak stary przyjaciel przywitał się z Jackiem... Jack zamknął ostrożnie drzwi i spojrzał w twarz siedzącej naprzeciw niego kobiety:
— A teraz powiedz mi o co chodzi? — zaczął.
— Poczekajmy, aż kelner poda to, coś zamówił — rzekła. — Chcę, aby to co powiem, pozostało tylko między nami...
Upłynęło kilka minut... Kelner wniósł na tacy dwie szklanki grogu z rumem. Po jego wyjściu Jack zbliżył się do swej towarzyszki.
— Liczę na twoją pomoc, Jack — szepnęła, patrząc na niego przeciągle. — Wiem, że zawsze jesteś taki sam, zawsze dzielny, zawsze gotów na wszystko.
— Nic nie rozumiem... — zdumiał się mężczyzna — przecież ty mnie rzuciłaś, a nie ja ciebie?...
— Czasy się zmieniły — przerwała mu krótko. — Teraz inaczej myślę o całej tej sprawie... Wysłuchaj mnie uważnie: mam nadzieję, że ci się powiedzie...
Drżącą dłonią wyjęła z torebki pudełko z fałszywymi perłami, otworzyła je i zawiesiła ciężki sznur na dwóch palcach.
— Czy wiesz, co to jest? — zapytała ze śmiechem.
Mężczyzna spoglądał na nią zdumionymi oczami.
— Co za wspaniałe perły?... Czy to ten sławny sznur, który otrzymałaś od tego Goldfisha?
— Tak... To jest, dał mi takie same perły, tylko prawdziwe.
— Innymi słowy ogłoszenie Rafflesa w „Timesie“ mówiło prawdę? — zapytał Jack ze zdumieniem. — Sądziłem, że to żart?
— Szczera prawda — odparła żywo kobieta. — Nie mów tak głośno... Baxter dał te perły do otaksowania: warte są około dziesięciu funtów. Omal nie wściekłam się ze złości... Chciałam wyrzucić je przez okno... Opamiętałam się jednak i postanowiłam się zemścić. Czy wiesz, kto ma prawdziwy sznur pereł? Sigryda Holmes! Czy znasz ją?
— Doskonale... Kiedy nie była jeszcze taka sławna, przychodziłem często do niej razem z towarzyszami... Teraz wszystko się zmieniło. Byłem raz w jej nowym mieszkaniu, ale odpędziła mnie od progu jak wściekłego psa... Lokaj powiedział mi, że jaśnie pani nie przyjmuje!... Jaśnie pani!... Ha... ha... Uśmiałem się serdecznie... Sprytna sztuka z tej Sigrydy Holmes!
Oczy Elwiry zabłysły.
— Posłuchaj — szepnęła. — Goldfish zabrał mi moje prawdziwe perły pod pretekstem sprawdzenia zamka i, zamiast nich, oddał mi fałszywe... Czy wiesz kto otrzymał mój prawdziwy sznur? Sigryda! Muszę je mieć z powrotem... Czyś mnie zrozumiał, Jack?
Czarnooki mężczyzna roześmiał się głośno.
— Sądzę, że tak... Trzeba będzie zamienić obydwa sznury w ten sposób, aby Sigryda tego nie spostrzegła.
— Otóż to właśnie — odparła Elwira. — Czy chcesz to dla mnie zrobić? Musisz włamać się do jej mieszkania jeszcze tej nocy.
— I zaufasz mi swoje perły? — zapytał Jack, chwytając jej drobną rączkę.
— Zaufam ci wszystko, Jack — odparła Elwira.
— I... czy wszystko będzie między nami tak, jak było dawniej?
— Tak — odparła cicho.
— Przysięgam ci, że odzyskasz swoje perły — odparł mężczyzna.
Przyciągnął ją do siebie i uścisnął mocno.
— W jaki sposób odróżnisz prawdziwe perły od fałszywych? — zapytał. — Czy masz jakiś znak?
— Nie... Wiem tylko, że moje były prawdziwe...
— Skąd możesz wiedzieć, że te, które ci przyniosę, nie będą fałszywe?
Kobieta zmieszała się przez chwilę.
— Powtarzam ci raz jeszcze, że mam do ciebie zaufanie, — odparła, wzruszając ramionami.
— Ale to za mało, Elwiro... Musisz mieć pewność, że cię nie oszukam.
Mówiąc to wyjął z kieszeni scyzoryk i naciął nim dość głęboką rysę na złotym zamku.
— Chciałbym jak najprędzej zasłużyć na nagrodę — rzekł. — Jeszcze dziś w nocy muszę dokonać włamania.
— Wiedziałam, do kogo się zwracam, Jack... Nie wiem tylko, czy Sigryda spędzi dzisiejszą noc w domu?
— Głupstwo... Jakoś sobie dam radę. Znam jej dom i potrafię znaleźć sobie drogę.
Trzasnął drzwiami i wyszedł z winiarni.
Zadowolona z takiego obrotu sprawy, Elwira rzuciła złotą monetę na marmur stolika i spiesznie udała się na ogólną salę. Na ulicy wsiadła w taksówkę i kazała się wieźć szybko do domu.
Minęły cztery długie godziny oczekiwania.
Około godziny czwartej nad ranem ktoś cicho zapukał do drzwi jej mieszkania.
— Kto tam? — zapytała.
— To ja.
Poznała głos Jacka. Po chwili trzymał ją już w ramionach.
— Czy masz je? — zapytała, oddychając ciężko.
— Tak — odparł wesoło. — Poszło mi gładko... Sigryda wypiła widać za wiele i zasnęła jak kamień... Naszyjnik wrzuciła do zwykłej skrytki w murze, zamkniętej na najprostszy zamek! Oto twoje perły.
Następnego dnia około godziny wpół do trzeciej po południu, Sigryda Holmes gotowała się do wyjścia z domu, gdy nagle pokojówka zameldowała jej wizytę jubilera.
Sigryda wyciągnęła ku niemu na przywitanie wypielęgnowaną rączkę.
— Jak to ładnie, że przyszedł mnie pan odwiedzić... Uważam tylko, że wybrał pan trochę zbyt wczesną porę.
Na twarzy jubilera ukazał się wyraz lekkiego zakłopotania.
— Zresztą chciałem z tobą porozmawiać o klejnotach. Czy mogłabyś mi pokazać ów sznur pereł, który ci podarowałem?
Spojrzała na niego ze zdumieniem:
— Sznur pereł? Co to ma znaczyć? Dlaczego pan chce go obejrzeć? Nie przypuszczam, aby wymagał reperacji? Nie uda się panu postąpić ze mną tak, jak z Elwirą Monescu! Na to Sigryda jest za mądra!
Jubiler zagryzł wargi.
— Sama nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo cię kocham, Sigrido — rzekł. — Chciałem tylko zobaczyć te perły, jestem bowiem o nie bardzo niespokojny.
— Niespokojny? — powtórzyła Sigryda, wzruszając ramionami. — Co pan przez to chce powiedzieć? Nie sądzi pan chyba, że zostały skradzione?
— Broń Boże — zawołał jubiler. — O tym nie myślałem... Wczoraj byłaś trochę podniecona i dlatego chciałem wiedzieć, czy odłożyłaś perły na miejsce.
— Oczywiście... Schowałam je, jak zwykle, do skrytki w murze, — odparła Sigryda, sama już trochę zaniepokojona. — Niech pan poczeka, zaraz je przyniosę.
Wyszła z pokoju i wróciła po chwili, niosąc w ręku swe wspaniałe perły.
— Ale mnie pan przestraszył — rzekła. — Leżały na tym miejscu, na którym je wczoraj położyłam. — Czegóż pan właściwie chce?
Jubiler wziął do rąk perły, owinął je dokoła swych palców i zbliżył się do okna. Gdy wzrok jego padł na zamek naszyjnika, okrzyk zdziwienia wyrwał się z jego ust:
— Co się stało? — zapytała niespokojnie Sigryda. — Czy coś nie jest w porządku?
Jubiler zwrócił powoli ku niej swą twarz:
— Czy ani na chwilę nie rozstawałaś się z tymi perłami, Sigrydo? — zapytał.
. — Oczywiście, że nie, — zawołała. — Natychmiast po zdjęciu z szyi włożyłam je do kasetki.
— Muszę w takim razie obejrzeć pani sypialnię.
— Po co?
— Jestem zaniepokojony... Nie pytaj mnie o przyczynę! Spiesz się!
Nie czekając na jej zezwolenie wybiegł z pokoju, minął korytarz i otworzył drzwi, wiodące do sypialni. Szybkim krokiem zbliżył się do skrytki w ścianie. Wyjął z kieszeni szkło powiększające, które zazwyczaj jubilerzy mają przy sobie. W skupieniu przyglądał się śladom, widniejącym na wypolerowanej powierzchni drzwiczek. Sigryda przyglądała mu się z przerażeniem.
— Czyś nic nie zauważyła dzisiejszej nocy?
— Nic... Byłam tak zmęczona, że zasnęłam odrazu i obudziłam się dopiero o godzinie wpół do dwunastej... Czy pan coś podejrzewa?
— Nie podejrzewam, ale niestety wiem z całą pewnością, że tej nocy dokonano tutaj włamania.
Sigryda zbladła.
— Jakże to możliwe? Gdyby tak było w istocie, perły zniknęłyby z kasetki?
Jubiler zdawał się nie słyszeć tego ostatniego zdania.
— Zamieniono je... Stało to się dzisiejszej nocy... Złodziej oczywiście zabrał prawdziwe...
— Co pan mówi?...
— Zostawił mi fałszywe perły! — szepnęła Sigryda. — Perły, których wartość wynosi najwyżej dziesięć funtów...
— Niestety...
— W takim razie musiał dokonać tego Raifles — rzekła żywo Sigryda. — Przecież to on wykradł fałszywy naszyjnik z żelaznej kasy Baxtera...
— Nie przypuszczam, aby mogło to być dziełem Raftiesa — odparł jubiler. — Wiem z pewnego źródła, że Raffles odesłał bezwartościową błyskotkę z powrotem Baxterowi, który z kolei oddał ją Elwirze...
Goldfish zbliżył się do okna, aby przy świetle raz jeszcze przyjrzyć się perłom... Wyjrzał na ulicę: wyraz jego twarzy uległ gwałtownej zmianie... Zmianę tę wywołała wielka zielona limuzyna, która wyłoniła się z za zakrętu ulicy. Chwycił kapelusz, złożył spieszny pocałunek na dłoni zdziwionej Sigridy i rzekł:
— Idę zatelefonować po policję!... Zaraz wrócę!
Zanim zdążyła mu odpowiedzieć, opuścił pokój.
Po jego wyjściu Sigrida wyczerpana ostatnimi przeżyciami bezwładnie opadła na fotel.
Minęła może minuta, gdy drzwi salonu otwarły się i stanął w nich Goldfish.
— Co się stało, Sigrid? — zapytał, wyciągając ku niej rękę. — Czy moja pani ma jakie zmartwienie?
— Czy uważa mnie pan za idiotkę? — zapytała. — Cóż, może mam śmiać się gdy podrzucono mi fałszywe perły?
Jubiler zbladł wyraźnie i cofnął się o kilka kroków.
— A więc już wie o tym? — rzekł z wyraźnym zakłopotaniem. — W jaki sposób dowiedziałaś się?
— Po co pan się o to pyta? — odparła z wściekłością. — Przecież sam pan wie najlepiej! Świecidełka wartości dziesięciu funtów!
Jubiler zbliżył się do niej z pochyloną głową.
— Masz rację, Sigrido — rzekł. — Zrobiłem głupstwo i bardzo tego żałuję... Kobieta taka, jak ty, zasługuje na coś lepszego... Ale wtedy, kiedy dawałem ci te fałszywe perły nie wiedziałem, że pokocham cię naprawdę... Wybacz mi! Przyniosłem ci teraz sznur najpiękniejszych, prawdziwych pereł...
— O czym pan mówi? Nic nie rozumiem? Czy podarował mi pan fałszywe perły?
— Tak, Sigrido, i nie mogę tego odżałować.
— Oszaleję!... Dlaczego więc powiedział mi pan przed chwilą, że złodziej zabrał z kasetki prawdziwy sznur i zostawił fałszywy?
— Przed chwilą? O czym mówisz, moje dziecko?
— Niech się pan przyzna, że chciał pan zażartować ze mnie? Jeśli to jest prawdziwy sznur, to powinien pan mieć ten fałszywy w kieszeni?
Jubiler opadł na krzesło: był głęboko przeświadczony, że biedna Sigrida postradała zmysły.
— Nie mam przy sobie żadnych fałszywych pereł — rzekł. — Imitację, którą ci dałem, musisz mieć przecież u siebie. Przynieś mi ją, zaraz porównamy ją z prawdziwymi!
— Przecież sam wziąłeś ją z moich rąk? — zawołała Sigrida, stając przed nim z płonącymi oczami. — Pytam raz jeszcze, co oznacza ta komedia?
Nagle urwała, wskazując palcem na płaszcz Goldfisha... Spojrzenie jej zatrzymało się następnie na innym płaszczu, leżącym na krześle tuż obok drzwi... Płaszcz ten miał ten sam krój i kolor, co płaszcz Goldfisha.
Mimowoli oczy jubilera skierowały się w tę samą stronę. Oboje poczęli spoglądać na siebie z niepokojem.
— Czy nie byłeś tu u mnie przed chwilą — zapytała kobieta.
— Ale skąd? Dziś wogóle nie wychodziłem z domu...
— W takim razie był tu ktoś inny... jakiś mężczyzna, który wyszedł stąd zaledwie pięć minut temu, i który był tak do ciebie podobny, że ani przez chwilę nie wątpiłam, że to ty... Prosił, abym pokazała mu perły... W pierwszej chwili nie chciałam, obawiając się, że pragniesz mi zrobić ten sam kawał, co Elwirze... W końcu jednak spełniłam jego prośbę... Obejrzał perły ze zdziwieniem i oświadczył mi, że sznur ten jest fałszywy, i że został niezawodnie zamieniony przez spólnika Elwiry, która zabrała prawdziwe perły... Jakie to zabawne! Elwira nasłała na mnie zbira, który wykradł mi bezwartościowe świecidełka! Ha, ha, ha...
Zwilżył jej skronie... W kilka minut potem otworzyła powoli oczy...
Jubiler nachylił się nad leżącą kobieta... Dawno nie przemawiała do niego tak czule... Chciał pocałować ją w rękę, gdy nagle przypomniał sobie, że pozostawił pudełko z perłami w salonie na stole. Zerwał się, aby je przynieść i pobiegł szybko do salonu.
Otworzył drzwi... Z ust jego padł okrzyk przerażenia: pudełko z perłami zniknęło! Na stole leżała natomiast zapisana kartka papieru.
Goldfish zbliżył się do stołu chwiejnym krokiem:
„Wielce Szanowny Panie Goldfish — czytał. — Wreszcie nastąpił szczęśliwy zwrot w przygodzie, którą mógłbym nazwać wściekłą pogonią za prawdziwymi perłami. Muszę przyznać, że nie spodziewałem się podobnego rozwiązania! Proszę wysłuchać od początku tej dziwnej historii:
Przybyłem do mieszkania pani Sigrydy, przybrawszy pańską postać. Któż opisze moje zdumienie, gdy w perłach, które mi pokazała, poznałem fałszywe perły, własnoręcznie przezemnie oznaczone małą rysą na zaniku. Oprócz tej rysy spostrzegłem drugą, o wiele większą, zrobiona przez kogoś innego... Domyśliłem się odrazu, że ktoś w nocy dokonał włamania i zamienił prawdziwe perły na fałszywe. Postanowiłem niezwłocznie zwrócić uwagę na Elwirę Monescu, bowiem nie ulegało kwestii, że było to dzieło jednego z jej spólników. Przypadek oszczędził mi trudu: Zatrzymałem się na korytarzu i dzięki temu usłyszałam pańskie wyznanie. Nagła choroba Sigridy dokonała reszty. W czasie gdy pan zajął się cuceniem zemdlonej, wróciłem najspokojniej do salonu i zamieniłem pudełeczko z perłami.
JOHN RAFFLES
Kto go zna?
——————
— oto pytanie, które zadają sobie w Urzędzie Śledczym Londynu.
|
Kto go widział?
————————
— oto pytanie, które zadaje sobie cały świat.
| ||
Dotychczas ukazały się w sprzedaży następujące numery:
| |||
1. POSTRACH LONDYNU
2. ZŁODZIEJ KOLEJOWY
3. SOBOWTÓR BANKIERA
4. INTRYGA I MIŁOŚĆ
5. UWODZICIEL W PUŁAPCE
6. DIAMENTY KSIĘCIA
7. WŁAMANIE NA DNIE MORZA
8. KRADZIEŻ W WAGONIE SYPIALNYM.
9. FATALNA POMYŁKA
10. W RUINACH MESSYNY
11. UWIĘZIONA
12. PODRÓŻ POŚLUBNA
13. ZŁODZIEJ OKRADZIONY
14. AGENCJA MATRYMONIALNA
15. KSIĘŻNICZKA DOLARÓW.
16. INDYJSKI DYWAN.
17. TAJEMNICZA BOMBA
18. ELIKSIR MŁODOŚCI.
19. SENSACYJNY ZAKŁAD
20. MIASTO WIECZNEJ NOCY.
21. SKRADZIONY TYGRYS
22. W SZPONACH HAZARDU
23. TAJEMNICA WOJENNEGO OKRĘTU
24. OSZUSTWO NA BIEGUNIE
25. TAJEMNICA ŻELAZNEJ KASY
26. SKARB WIELKIEGO SZIWY
27. PRZEKLĘTY TALIZMAN.
28. INDYJSKI PIERŚCIEŃ
29. KSIĄŻĘ SZULERÓW
30. DIAMENTOWY NASZYJNIK
31. W PODZIEMIACH PARYŻA
32. KLUB JEDWABNEJ WSTĘGI.
33. KLUB MILIONERÓW.
34. PODWODNY SKARBIEC
35. KRZYWDZICIEL SIEROT.
36. ZATRUTA KOPERTA
37. NIEBEZPIECZNA UWODZICIELKA
38. OSZUST W OPAŁACH.
39. KRADZIEŻ W MUZEUM
40. ZGUBIONY SZAL.
41. CZARNA RĘKA.
42. ODZYSKANE DZIEDZICTWO.
43. RYCERZE CNOTY.
44. FAŁSZYWY BANKIER.
45. ZEMSTA WŁAMYWACZA
|
46. KONTRABANDA BRONI.
47. OBROŃCA POKRZYWDZONYCH.
48. PRZYGODA W MAROKKO
49. KRADZIEŻ W HOTELU.
50. UPIORNE OKO.
51. TAJEMNICZA WYPRAWA.
52. DETEKTYW I WŁAMYWACZ.
53. NIEZWYKŁY KONCERT.
54. ZŁOTY KLUCZ.
55. KOSZTOWNY POJEDYNEK.
56. BRACIA SZATANA
57. SPRZEDANA ŻONA.
58. CUDOWNY AUTOMAT.
59. PAPIEROŚNICA NERONA.
60. CHIŃSKA WAZA.
61. SEKRET PIĘKNOŚCI
62. W SZPONACH SPEKULANTÓW
63. TAJNY AGENT
64. AFERA SZPIEGOWSKA.
65. UWIĘZIONA KSIĘŻNICZKA
66. WALKA O DZIEDZICTWO
67. TANIEC DUCHÓW
68. SYN SŁOŃCA
69. PONURY DOM
70. DRAMAT ZA KULISAMI
71. TRZY ZAKŁADY
72. ZĄB ZA ZĄB...
73. ZEMSTA WŁAMYWACZA
74. SKANDAL W PAŁACU
75. HERBACIANE RÓŻE.
76. MOLOCH
77. SYRENA
78. PORTRET BAJADERY.
79. KSIĄŻĘCY JACHT
80. ZATRUTY BANKNOT.
81. PORWANY PASZA.
82. ELEKTRYCZNY PIEC
83. SPOTKANIE NA MOŚCIE.
84. BŁĘKITNE OCZY.
85. SKRADZIONE SKRZYPCE.
86. TAJEMNICZA CHOROBA.
87. KLEJNOTY AMAZONKI
88. TAJNY DOKUMENT.
89. TAJEMNICZA DAMA.
90. W SZPONACH WROGA.
| ||
CZYTAJCIE EMOCJONUJĄCE i SENSACYJNE CZYTAJCIE
PRZYGODY LORDA LISTERA
Cena 10 gr. ———————————————— Cena 10 gr.
|