<<< Dane tekstu >>>
Autor Kurt Matull, Matthias Blank
Tytuł Skradzione perły
Wydawca Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o.
Data wyd. 3.8.1939
Druk drukarnia własna, Łódź
Miejsce wyd. Łódź
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Tytuł cyklu:
Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Elwira na widowni

Sporo czasu upłynęło, zanim Baxter zdołał zebrać rozproszone myśli. Błędnym wzrokiem rozejrzał się dokoła. Marholm tymczasem odzyskał już swoją zimna krew i rzekł spokojnie:
— Teraz przynajmniej wiemy, czego się mamy trzymać... Złodziej wymyślił historię włamania do sklepu Goldfisha po to, aby pana inspektorze wywabić z biura... Taki sam podstęp zastosowano do mnie...
— A Brain? Co się stało z Brainem? — jęknął Baxter.
— Zaraz się dowiemy. Czy mam go wezwać?
— Jeszcze chwilę, Marholm... Muszę przyjść naprzód do siebie... Mój Boże! Co na to powie Elwira?
— Tak, to jest najsmutniejsze... — przytaknął mu Marholm...
Inspektor nie był pewien, czy jego wierny sekretarz kpi, czy mówi serio.
— To taka śliczna kobieta i tyle prawdziwej przyjaźni okazywała panu inspektorowi! — ciągnął dalej Marholm.
Baxter rzucił rozpaczliwe spojrzenie w stronę kasy. Niespokojnie targał swoją wypielęgnowaną brodę, której siwe nitki pomalowane były starannie na piękny blond kolor.
— Czy oprócz pereł były w kasie jeszcze jakieś przedmioty? — zapytał nagle.
— To obojętne... — odparł Marholm. — Gdyby nawet coś tam było, podzieliłoby los kosztowności... Po co więc mamy się tym przejmować?
— Jak to po co? — zapytał Baxter. — A formularze? A legitymacje policyjne, które, o ile sobie przypominam, znajdowały się tam w wielkiej ilości... A stempel urzędowy!... Zimno mi się robi na myśl o skutkach tej kradzieży! Cóż się stanie, jeśli papiery wpadną w niepowołane ręce?
Zapanowała cisza. Inspektor począł uważnie oglądać drzwiczki kasy.
— Czy widzicie choćby najmniejszy ślad włamania? — zapytał.
Sekretarz zbliżył się do swego szefa:
— Nawet najmniejszego zadrapania nie widać, inspektorze.
— Mam wrażenie, że kasę otworzono kluczem?
— Tak wygląda — odparł Marholm.
Baxter wsunął rękę do kieszeni i począł w niej czegoś szukać gwałtownie. — Wyjął pęk kluczy i położył go na stole. Brakowało klucza od kasy.
Baxter przez chwilę spoglądał na stół, jak urzeczony. Przesunął swą białą wypielęgnowaną ręką po czole.
— Nic nie rozumiem... To nie moja dziedzina, Marholm! Do tego potrzeba prawdziwego detektywa! Muszę, niestety, wtajemniczyć inne osoby w sprawę zniknięcia pereł Elwiry Monescu... Czy sądzicie, że pociągną mnie do odpowiedzialności? Jeśli uda mi się załagodzić tę sprawę...
— Hm... Mógłby ją pan załagodzić zapomocą dwudziestu pięciu tysięcy funtów sterlingów — odparł Marholm lakonicznie.
— Skądże je wytrzasnę? — jęknął Baxter. — A wszystko dlatego, że idę za podszeptami serca. Nie powinienem był się na to zgodzić, Marholm!
— To prawda, inspektorze... Doświadczenie przychodzi zawsze za późno... Należy czymprędzej wyświetlić tę sprawę i rozpocząć dochodzenie. Brain musi coś o tym wiedzieć.
— Wezwij go natychmiast razem z Drexlerem, Jeśli jeszcze jest w biurze. To najsprytniejszy z naszych detektywów. Ale nie mów mu tego, bo zażąda podwyżki.
Marholm wyszedł z gabinetu. Baxter dowlókł się do swego fotela i opadł nań bezsilnie.
Po upływie pięciu minut, Marholm powrócił w towarzystwie Drexlera i drugiego inspektora policji.
— Oto Drexler i Brain, inspektorze — rzekł Marholm i usiadł za swym biurkiem, przygotowując się do stenografowania treści rozmowy.
Baxter podniósł głowę:
— Muszę wam zakomunikować, moi panowie, że w tym pokoju popełniona została niedawno bezczelna kradzież... Pewna znajoma moja, żywiąca zaufanie zarówno do mnie, jak i do właściwości tej oto żelaznej kasy, złożyła u mnie na czas pewien kosztowny sznur pereł... Schowałem go do kasy, które] drzwi widzicie otwarte... Ja i Marholm zostaliśmy podstępem wywabieni z biura. Po powrocie, zastaliśmy kasę otwartą... Etui wraz z perłami zniknęło.
Drexler gwizdnął przez zęby i pochylił się nad kasą. Baxter zwrócił się do Braina, który spoglądał dokoła zdziwionym wzrokiem.
— Marholm oświadczył mi, że przed wyjściem wezwał pana do pełnienia w zastępstwie moich czynności... Czy to prawda?
— Tak jest — odparł inspektor.
— Czy spełnił pan to polecenie?
— Naturalnie... Byłem zajęty właśnie przyjmowaniem raportów... Nie trwało to dłużej niż cztery do pięciu minut. Natychmiast potem zjawiłem się w pańskim gabinecie.
Na twarzy Baxtera ukazał się uśmiech pełen niedowierzania.
— Czy siedział pan tutaj aż do trzeciej godziny? Po powrocie zastałem gabinet pusty.
— Zabawiłem w nim zaledwie parę sekund — odparł spokojnie Brain. — — Gdy tylko bowiem się zjawiłem, ujrzałem pana siedzącego za biurkiem... Oświadczył mi pan, inspektorze, że zmienił pan swój rozkaz i że mogę spokojnie wracać do mojej pracy... Rozkazał mi pan również, aby w ciągu 15 minut nikt nie śmiał przeszkadzać panu w pracy. Odniosłem wrażenie, że spodziewa się pan wizyty pewnej damy, z którą miał pan odbyć poważną rozmowę.
Baxter mienił się na twarzy. Czerwienił się i bladł na przemian.
— Teraz... teraz... rozumiem co się stało — wyjąkał z trudem. — Tylko jeden człowiek mógł się na to zdobyć. A tym człowiekiem jest ów przeklęty...
— Niech się pan nie obawia wymówić jego nazwiska — rzekł Marholm, wzruszając ramionami. — To był niewątpliwie John Raffles... Wymyślaniem niewiele się z nim wskóra... Skoro wiadomo, że to on jest sprawcą kradzieży, radzę czym prędzej umorzyć dochodzenie. Wiadomo z góry, że Rafflesa nigdy nie złapiemy... Musi pan wytrzasnąć choćby spod ziemi dwadzieścia pięć tysięcy funtów, — aby jakoś zaspokoić tę pańską krewną.
— Nie gadajcie głupstw, Marholm — oburzył się Baxter. — Skoro nie mam pieniędzy, nie może być mowy o odszkodowaniu... Perły powierzone zostały mnie osobiście i prywatnie, nie zaś urzędowo. Cóż wy o tym myślicie, Drexler? Czy są jakieś ślady?
— Śladów nie widzę żadnych... Jasne, że kasa otwarta została pańskim własnym kluczem... Nie pozostawiono przy tym nawet odcisków palców.
— Klucz mi wykradziono — jęknął Baxter.
— Wszystko się zgadza — odparł Drexler. — Raffles zabrał pański klucz, wywabił pana z jego własnego gabinetu; z właściwym mu talentem przeobraził się w pańskiego sobowtóra... Kwadrans czasu wystarczył mu na otworzenie kasy i opóźnienie jej... Czy nosił pan zawsze ten pęk kluczy przy sobie?
— Przecież nie zawsze noszę to samo ubranie — odparł Baxter niechętnie. — Zdarza się czasem, że zapominam wyjąć klucze z jednej kieszeni i przełożyć je do drugiej... Ten człowiek czuje się w Scotland Yardzie jak u siebie w domu!... Wchodzi i wychodzi stąd jak z kawiarni!...
Inspektor Brain wzruszył nieznacznie ramionami.
— Chciałbym, aby mógł go pan zobaczyć, gdy siedział za pańskim biurkiem. Wierna pańska kopia... Ani przez chwilę nie żywiłem wobec niego żadnych podejrzeń. Musiał obserwować pańskie wyjście, siedząc w aucie przed Scotland Yardem... Nie wiem, czy inni agenci widzieli go, ale gotów jestem przysiąc, że nikt nie domyśliłby się podstępu. Jak długo bawił pan poza Scotland Yardem? Dwie... trzy godziny?
W każdym razie nie o wiele mniej... Trzeba liczyć jazdę do sklepu Goldfisha i z powrotem oraz czas, który straciłem na rozmowie z jego glównym sprzedawcą. Sam Goldfish, nota bene, jest w Paryżu...
— Czy poznał pan jego głos przez telefon? — zapytał Drexler, spoglądając na swego szefa bystrymi oczami.
— Jakże miałem go poznać? Czy znam Goldfisha? — zapytał Baxter nie posiadając się ze złości. — Był to głos ochrypły i drżący z podniecenia...
— Czy nie usiłował pan sprawdzić tej informacji? Podstęp wykryłby się od razu.
— Nicby się nie wykryło — wrzasnął Baxter. — Przecięto druty telefoniczne w sklepie Goldfisha.
Drexler gwizdnął z uznaniem.
— Zaczynam wierzyć że to jego dzieło.. Przyłączam się do opinii Marholma. Możemy spokojnie tę sprawę odłożyć do archiwum. Skoro Raffles do niej się wmieszał, nic nie zrobimy... Musimy cierpliwie czekać na przybycie pańskiej siostrzenicy... Przypuszczam bowiem, że ta dama jest pańska siostrzenicą.
— Sprawca kradzieży był dokładnie poinformowany o wszystkim — mruknął do siebie Brain.
— W takim razie Elwira, to jest... owa Jama musiała wygadać się niepotrzebnie — zawołał Baxter uderzając pięścią w stół. — Kobiety nie potrafią utrzymać języka za zębami! A tak mnie błagała, abym zachował tajemnicę. Musimy odnaleźć Rafflesa i odzyskać cenny sznur pereł! Nie wolno uważać sprawy za beznadziejną! Zbliżcie się Drexler... Chcę wam udzielić pewnych informacyj.
— Przepraszam, szefie, — odparł Drexler. — Przede wszystkim musimy wiedzieć jedno.
— Co mianowicie?
— Nazwisko pańskiej krewnej...
Baxter walczył z sobą przez chwilę, aż wreszcie zdobył się na cichą odpowiedź:
— Poszkodowaną damą jest Elwira Monescu... Obecnie występuje ona na scenie „Scala-Theater“. To artystka wielkiej miary, kobieta zasługująca pod każdym względem na pełny szacunek!
W tej chwili dało się słyszeć pukanie do drzwi. Dyżurny agent uchylił je lekko lecz w tejże samej chwili odsunięty został gwałtownie przez wyzywająco ubraną kobietę, która wbiegła do gabinetu z głośnym śmiechem.
— Baxterku — zawołała. — Powinieneś sam mi otworzyć drzwi, niepoprawny gałganie!
Baxter zerwał się z fotelu czerwony jak rak. Kobieta zatrzymała się na widok nieznajomych mężczyzn:
— Ta pani... to pani Elwira Monescu.., o której przed chwilą mieliśmy zaszczyt rozmawiać. Ci, oto panowie — to inspektor Drexler, inspektor Brain i Marholm, którego zna pani oddawna.
Baxter miał tak nieszczęśliwą minę, że agenci policji od razu wyczuli, że chciał pozostać sam... Ukłonili się uprzejmie jaskrawo wymalowanej damie i opuścili gabinet... Nikt nie spostrzegł, że drzwi kasy żelaznej pozostawiono otwarte. Wychodząc, obrzucili badawczym spojrzeniem „kobietę zasługującą na najwyższy szacunek“ i uśmiechnęli się do siebie porozumiewawczo.
Marholm usiadł z powrotem przy biurku. Baxter złożył swe tłuste, białe dłonie na okrągłym brzuszku.
— Piękną dziś mamy pogodę, madame Monescu — rzekł.
— Zauważyłam to — odparła dama, siadając na krześle. — Czy zechciałby pan dziś wieczorem zjeść kolację ze mną oraz z kilku mymi przyjaciółmi?
Nieszczęsny Baxter nie wiedział co ma z sobą począć. Od wielu tygodni czekał cierpliwie na to zaproszenie, dzięki któremu miał dostać się do kręgu najbliższych przyjaciół aktorki. Okazja ta nadarzała mu się dziś, ale w okolicznościach zgoła innych, niżby się mógł tego spodziewać. Chciał coś odpowiedzieć i szukał właściwych słów, gdy nagle wzrok jego padł na szeroko otwartą kasę... Słowa utknęły mu w gardle, bowiem w tej samej chwili aktorka odwróciła się w tę stronę... Jej pięknie zarysowane brwi podniosły się ze zdziwienia do góry.
— Proszę mi nie wziąć tego za złe, inspektorze, ale uważam to za nieoględność — rzekła wskazując na kasę. — Niech się pan nie trudzi... Sama ją zamknę.
Zerwała się z krzesła i podbiegła do kasy. Nagle zatrzymała się w miejscu, jak wryta.
— Gdzie są moje perły? — zapytała groźnie.
Inspektor przeżywał najcięższe chwile swego życia.
Zimny pot oblewał jego ciało.
— Pani perły... — wyjąkał — pani perły... zostały ukradzione.
Młoda kobieta skoczyła jak oparzona.
— Ukradzione? Ależ kochany Baxterku, to chyba żarty? Gdzie są moje perły?
— Pani perły zostały przed niespełna trzema godzinami skradzione przez nieznanego złoczyńcę, który otworzył kasę podrobionym kluczem... Klucz ten w sposób niesłychanie bezczelny wykradł z mej kieszeni, prawdopodobnie...
— Niech pan przestanie wreszcie mówić głupstwa — przerwała mu Elwira ostro. — Cóż to mnie wszystko razem obchodzi? Nie chcę wiedzieć o pańskich kluczach. A więc do tego doszło, panie Baxter! I ja głupia sądziłam, że powierzam mój skarb w najpewniejsze ręce. Miałam do pana zaufanie, jak do własnego ojca. I pan insp. policji dopuszcza do tego, aby wykradziono moje kosztowności... Pan inspektor nie pilnuje swych kluczy i pozwala, aby się wałęsały!...
Marholm podniósł głowę sponad swych papierów i uważnie przyglądał się owej „zasługującej na najwyższy szacunek niewieście“, która podparła się pod boki i przemawiała językiem, jakiego używają, praczki gdy się kłócą między sobą... Z oczu jej padały błyskawice, parasolką wymachiwała, tuż przed nosem przerażonego Baxtera, jak maczugą.
Inspektor starał się zachować zimną krew.
— W całym Londynie nie znajdzie pani człowieka, któryby bardziej żałował tego co się stało — szepnął wreszcie.
— Kpię sobie z tego! — wrzasnęła artystka.
— Policja uczyni wszystko, aby zwrócić pani jej klejnoty...
— Miejmy nadzieję, że jej się to uda... W przeciwnym razie, nie chciałabym być w twojej skórze, Baxterku! Nie znasz mnie, jeśli sądzisz, że pozwolę sobie ciosać kołki na łbie! Ten naszyjnik został otaksowany na dwadzieścia pięć tysięcy funtów sterlingów... Jeśli w ciągu tygodnia nie odzyskam mych kosztowności, zaskarżę cię do sądu o odszkodowanie... A jeżeli chodzi o zaproszenie na dzisiejszy wieczór, to nic z tego. Będziesz mógł zjawić się u mnie dopiero wtedy, gdy odzyskasz moje perły, Baxterku... Życzę ci powodzenia, gdyż inaczej będzie źle! Do widzenia stara pokrako!
Ostatnie „uprzejme“ słowa skierowane były do Marholma.
„Wytworna dama“ opuściła gabinet, trzaskając drzwiami. Obaj mężczyźni spoglądali na siebie w milczeniu.
— Tak to zawsze bywa, gdy się ma za miękkie serce — szepnął do siebie Baxter. — Będzie to dla mnie nauczką na przyszłość, Marholm.
— Życzę panu tego z głębi duszy — odparł sekretarz z westchnieniem.
Znał dobrze swego szefa i wiedział, co należy sądzić o jego poprawie.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Matthias Blank, Kurt Matull i tłumacza: anonimowy.