Sobowtór bankiera/10
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Sobowtór bankiera |
Wydawca | Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o. |
Data wyd. | 25.11.1937 |
Druk | drukarnia własna, Łódź |
Miejsce wyd. | Łódź |
Tłumacz | Anonimowy |
Tytuł orygin. | Tytuł cyklu: Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
Charley Brand zajęty był pisaniem listu gdy usłyszał w korytarzu kroki swego przyjaciela. Raffles wszedł do pokoju, zdjął kapelusz i wyciągnął rękę do swego sekretarza.
— Co nowego? — zapytał.
— Nic — odparł Charley Brand — Jakiś ziemianin z sąsiedztwa zaprosił nas na polowanie na lisy.
— Nie mam wielkiej ochoty — odparł Raffles.
— Odmawiasz? — zapytał Charley — Cieszyłem się z góry. Polowanie na lisa dostarcza tysiąca emocji.
— Ja natomiast wolę polowanie w którym człowiek odgrywa rolę lisa i znaczy swój ślad kawałkami papieru.
— Rozumiem — odparł Charley śmiejąc się.
— W tym całkiem nowym polowaniu ja sam jestem lisem. Uciekać przed ścigającymi, mylić ślady — oto ma największa pasja.
— Lubujesz się w niebezpieczeństwach Edwardzie. Ale à propos, jak przedstawia się historia twej miłości do pięknej blondynki, lady Montgomerry?
— Zapominasz, że pani ta jest zamężna — rzekł lord Lister ostro. Sfery towarzyskie będą miały niebawem wielką sensację, bowiem pani ta zamierza rozejść się ze swym mężem.
— A ty co zamierzasz?
— Ja pragnę pojechać do Paryża. Czy jedziesz ze mną?
— Chętnie — odparł Charles Brand. — Czy masz wszystko czego ci potrzeba?
— Myślisz o pieniądzach?
— Nie. Brak mi ich i będę musiał się w nie zaopatrzyć, ale ty możesz pojechać przede mną.
Wyjął z biurka rulon złota i paczkę banknotów. Rzucił ją niedbale na stół.
— Życzę ci szczęścia Charley i do rychłego zobaczenia!
— Nawzajem. Czy wychodzisz?
— Tak, idę do banku. Mówiłem ci przed chwilą, że muszę się zaopatrzyć w pieniądze.
— Do jakiego banku idziesz?
— Do Deposit Company, — odparł John Raffles.
— Czy masz ten rachunek?
— Ja nie, ale ma go ktoś inny, — odparł śmiejąc się.
∗
∗ ∗ |
— Czy widział pan już portret naszego nowego dyrektora? — rzekł kierownik Deposit Company do głównego kasjera, pokazując mu umieszczoną w tygodniku fotografię eleganckiego mężczyzny w sportowym ubraniu.
— Fotografia ta ukazała się jednocześnie prawie we wszystkich pismach ilustrowanych — zauważył kasjer. — To jeden z największych sportsmenów z naszej epoki.
— Czy ciągle przebywa on jeszcze w Ameryce?
— O nie. Opuścił on już ten kraj i może zjawić się tu lada chwila.
Nagle dały się słyszeć lekkie kroki. W otwartych drzwiach stanął elegancki mężczyzna z podróżną walizą w ręce.
— Dyrektor! — szepnęli do siebie urzędnicy.
Istotnie stało przed nimi żywe ucieleśnienie fotografii z ilustrowanego pisma.
— O wilku mowa — rzekł kierownik, kiedy dyrektor przywitawszy wszystkich uprzejmym skinieniem głowy, zniknął za drzwiami swego gabinetu.
— Wielki czas żeby się zjawił. Zechce prawdopodobnie sprawdzić wszystkie książki. Moje są w zupełnym porządku.
— Pan dyrektor prosi o książkę kasową oraz żąda kluczy od wszystkich schowków.
Sam kierownik zaniósł książkę i klucze do dyrektora. Po wyjściu urzędnika dyrektor przerzucił szybko książkę. Wyglądało tak, jakby szukał w niej pewnej pozycji.
— Montgomerry nr. 37352 — rzekł cicho.
Zszedł do skarbca, gdzie znajdowały się schowki. Poszukał pomiędzy ponumerowanymi kluczami, klucza noszącego nr. 37352. Otworzył safes i wyjął z niego kasetkę. W gabinecie swym włożył kasetkę do swej kieszeni, poczem w kapeluszu i w palcie spokojnym krokiem opuścił bank. Jeszcze w drzwiach stanął nagle twarzą w twarz z człowiekiem, który podobny był do niego jak dwie krople wody. Obydwaj mężczyźni przyglądali się sobie przez chwilę ku ogromnemu zdziwieniu urzędników oraz publiczności. Zanim jednak zdołano ochłonąć ze zdumienia, fałszywy dyrektor zniknął za drzwiami.
W momencie gdy sobowtór wyciągnął rękę do kierownika banku, biedny człowiek krzyknął głośno:
— Na Boga! Daliśmy się podejść temu oszustowi! Trzeba biec za nim i go schwytać!
Urzędnicy rozpoczęli pościg... Ale nigdzie nie natrafili na ślad oszusta. Tylko przed sklepem kolonialnym stał szofer bez marynarki i czapki, wyrzekając głośno... Wszedł na małą chwilę do sąsiedniej restauracji, by się posilić, zostawiwszy marynarkę i czapkę w aucie... Nie zdążył zjeść, gdy jakiś osobnik przebrał się w jego ubranie i uciekł w zostawionym bez opieki aucie.
— Oto on! — krzyknął wskazując na auto, które skręcało w najbliższą przecznicę...
Był to Raffles, który pełnym gazem uciekł z pieniędzmi... Za nim sunął sznur aut... Sytuacja była trudna... Pościg pędził coraz to innymi ulicami... Była to gonitwa na śmierć i życie. Dystans pomiędzy Listerem a ścigającymi go autami zmniejszał się stale. Dworzec Wschodni był już niedaleko. Raffles zahamował nagle, wyskoczył z wozu i pobiegł szybko w kierunku dworca... Przebiegł jak piorun sale i znalazł się na peronie... Urzędnicy bankowi biegli jego śladem, zdyszani i u kresu sił..
— Zatrzymać go — wołali.
Było jednak za późno...
Pociąg ruszył, unosząc w swym wnętrzu Listera....
∗
∗ ∗ |
W tym samym czasie, lord Montgomerry wyrywał sobie z rozpaczy włosy. Łatwiej znieść mu było utratę żony, niż pieniędzy.... Pieniąc się i wymyślając, miotał się jak wściekły po pokoju.
— Jestem zrujnowany, zniszczony! — powtarzał nieustannie...
Blady świt zastał go jeszcze przy biurku, pogrążonego w rozpaczy.