Sonata Kreutzerowska/Rozdział ósmy
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Sonata Kreutzerowska |
Wydawca | Wydawnictwo „Kurjer Polski“ |
Data wyd. | 1937 |
Druk | Zakł. Graf. „Drukarnia Bankowa“ |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Крейцерова соната |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
— A tu właśnie i majątek mój odpowiadał, i suknia była ładna, i jazda na łódkach się udała. Dwadzieścia razy się nie udawała, a tym razem się udała. Niby sidła. Nie żartuję. Przecież teraz małżeństwa urządza się na sposób sideł. Naturalne jest, że dziewczyna dojrzała i trzeba ją wydać. Zdaje się to takie proste; jeśli tylko dziewczyna nie jest potworem i istnieją mężczyźni, którzy się chcą ożenić. Tak działo się w dawnych czasach. Dziewucha dorosła, rodzice zadawali sobie trud, żeby zapewnić jej przyszłość w małżeństwie. Znali oni życie lepiej, nie powodowali się szybko przemijającem upodobaniem, a dobro dziecka obchodziło ich bardziej niż własne. Tak było i jest dziś jeszcze prawie w całej ludzkości: u Chińczyków, Indjan, mahometan, u nas śród ludu, tak się dzieje w rodzie ludzkim, przynajmniej w dziewięćdziesięciu dziewięciu setnych. Jedna setna jedynie — albo i mniej — rozpustników zauważyła, że tak nie jest dobrze, i wymyśliła coś nowego. Co, mianowicie? A no to właśnie, że panny siedzą, a mężczyźni jak na targu chodzą i wybierają. A panny czekają i myślą, ale nie mają odwagi powiedzieć: — „Mnie, nie, mnie! Nie ją, a mnie; patrz, jakie mam ramiona i t. d.“ — A my, mężczyźni, przechadzamy się, przypatrujemy i jesteśmy bardzo zadowoleni. — „Wiem, nie bój się, nie dam się złapać.“ — Przechadzają się, i spoglądają, i są bardzo zadowoleni, że to tak dla nich wszystko urządzono. Patrz! nie ustrzegłeś się — bęc i wpadłeś!
— A więc jak ma być? — spytałem. — Czy kobieta ma się oświadczać?
— A nie wiem jak; przecież jak równość, to równość. Jeżeli swatostwo uważa się za poniżające, to to jest tysiąc razy bardziej niskie. Tam prawa i szanse są jednakowe, a tu kobieta jest albo niewolnicą, wystawioną na sprzedaż, albo przynętą do sideł — „bywać w świecie“. Niech pan spróbuje powiedzieć jakiej mateczce albo nawet samej pannie prawdę, że jest zajęta jedynie łapaniem narzeczonego. Mój Boże! co za obraza! A przecież one wszystkie tak robią i nie mają nic innego do roboty. Przecież to okropne widzieć, jak młodziutkie, biedne, niewinne dziewczęta tem się zajmują. Żeby to robiono przynajmniej otwarcie, ale w ten sposób — to przecież jest zwykłe oszustwo. — „Ach, pochodzenie gatunków, jakież to ciekawe! Ach, Lili gorąco się interesuje malarstwem. Czy będzie pan na wystawie? Jakie to pouczające! A przejażdżki, a przedstawienia, a symfonja? Ach, jakie to nadzwyczajne! Moja Lili szaleje za muzyką. A dlaczegóż to pan nie podziela tego poglądu? A na łódkach...“ — A w myśli to tylko: — „Weź, weź moją Lili! Nie, mnie! Spróbuj tylko!...“ — O, ohydo! kłamstwo! — zakończył i, dopiwszy ostatni łyk herbaty, zaczął zbierać filiżanki i naczynia.