Sprawa Clemenceau/Tom I/I
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Sprawa Clemenceau |
Podtytuł | Pamiętnik obwinionego. Romans |
Wydawca | Drukarnia E.M.K.A. |
Data wyd. | 1927 |
Druk | Drukarnia „Oświata“ |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | L’Affaire Clémenceau |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom I Cały tekst |
Indeks stron |
Pochodzę z mniej niż nieznanej rodziny. Słowo rodzina wymaga niejakiego objaśnienia. Moją rodzinę stanowiła matka. Mam wszystko od niej: urodzenie, wychowanie, nazwisko, dotąd bowiem nie znam jeszcze mego ojca. Jeżeli żyje, dowie się z dzienników, jak wszyscy, o mojem aresztowaniu, i ucieszy się zapewne, że nie dał swego nazwiska dziecku, któreby go kiedyś zmusiło zasiąść na ławach sądu kryminalnego, przypuściwszy naturalnie że los mój nie byłby odmiennym, gdyby on się zajmować nim raczył.
Aż do dziesiątego roku życia chodziłem dość przykładnie do szkółki, utrzymywanej przez niejakiego starowinę, a mieszczącej się w domu przytykającym do naszego, na dole. Tam się nauczyłem czytania, pisania, nieco arytmetyki historji świętej i katechizmu.
Z nadejściem dziesiątego roku matka postanowiła oddać mię na pensję ze wszystkiem, wyżej ceniąc przyszłą korzyść moją nad swoje szczęście obecne; boć rozłąka ze mną musiała być straszną dla kobiety, co mnie jednego miała kochać na świecie.
— Nie masz ojca, — rzekła do mnie w owym czasie; — nie znaczy to przecież by twój ojciec umarł; to znaczy tylko, że nie jeden pogardzać tobą będzie, lżyć cię za nieszczęście któreby racze j budzić współczucie i wywoływać opiekę powinno to znaczy jeszcze, że możesz liczyć jedynie na siebie i na mnie, która, nieszczęściem, nie będę mogła zawsze pracować; to znaczy, nareszcie, że jakiekolwiekbyś mi kiedy sprawił zmartwienie przebaczyć ci je muszę. Nie korzystajże z tego zbytecznie.
Oto już przeszło lat dwadzieścia jakem usłyszał słowa, a stają dziś przedemną tak jasno i wyraźnie, jak gdyby wczoraj były wyrzeczone. Jakże straszną jest władza pamięci! Za jakąż winę Bóg chciał ukarać człowieka, obdarzając go złowrogim takim darem? Są błogie wspomnienia, powiecie. Tak, dopóki szczęście jest z nami; lecz za pierwszą żałobą lub pierwszą zgryzotą wszystkie owe wspomnienia pierzchają, i jeżeli je gonić zapragniemy, zwracają się przeciwko nam, godząc w serce samo.
Nie podobna mi było, dziesięcioletniemu dziecku wniknąć we właściwe znaczenie słów matki instynktownie wszakże dojrzałem w nich boleść dla niej i obowiązek dla siebie.
Uścisnąłem ją, to pierwsza odpowiedź dzieci, skoro są wzruszone; potem z oddźwiękiem nagłego postanowienia i ze stałością nad wiek.
— Bądź spokojna mamo, — powiedziałem, — będę pracował pilnie, a gdy dorosnę, obaczysz jak cię uczynię szczęśliwą.
Matka otworzyła było maleńki skład bielizny i haftów na rogu ulicy tle la Grange-Botehere na drugiem piętrze, wprost merostwa, Pierwsza robotnica sławnej Karohny, z koleji zdobyła się na własną pracownię, a jej gust, punktualność, obejście ujnujące, ściągnęły do niej nieliczną, lecz wyborową klientelę.
Jeszcze zda się widzę skromne nasze a tak czyste mieszkanko, starą służącą, od świtu zajętą czyszczeniem i z którą, pod pozorem pomocy w tem zajęciu rannem, biegłem swawolić, ledwie ze snu otworzywszy oczy; nasze niewykwintne obiady, podczas których matka wiodła rozmowę z tąż sługą staruszką, zwyczaj powszechny w małomieszczańskiej sferze; sąsiadów, spotykanych na schodach gdy szedłem do szkoły, a których mój szczebiot zajmował i bawił, wreszcie długie wieczory i dwie czy trzy robotnice, młode, wesołe śmieszki którym matka rozdzielała robotę, przygotowawszy ją uprzednio sama.
Dziewczęta owe psuły mię jak mogły. Moje położenie jako nieprawego dziecka było zapewne jedną więcej przyczyną, że mię tak kochały. Kobiety z tej klasy zbyt często są narażane na podobne wypadki i podobne cierpienia by nie szanować ich w drugich i wespół z niemi czuć nie miały. Podczas ostatnich wieczorów, poprzedzających oddanie mię na pensyę, wysilały się by mię zabawić i dać mi zapomnieć o blizkiem wygnaniu; pomimo bowiem silne postanowienie odwagi, wiek odzyskiwał swe prawa, i nie bez strachu myślałem o owej chwili.
Wreszcie w wigilję dnia pamiętnego; — 1-go października 18! — po obiedzie, matkę rzekła do mnie:
— Idźmy pokończyć sprawunki.
Poprowadziła mię najprzód do jednego z małych sklepików na bulwarze Ś-go Marcina, i tam, biedna droga istota! kupiła mi nakrycie i kubeczek srebrny, z całą dobrocią, pozwalając mi nawet wybierać samemu. Wybrałem najskromniejsze, myśląc, że najmniej kosztować będą. Uściskała mię z wylaniem; serce tak łatwo domyśla się wszystkiego! Wracaliśmy następnie przez bulwary, a że lubiłem bardzo rysować kolorami (była to moja najulubińsza rozrywka, podczas gdy ona szyła w długie zimowe wieczory) matka kupiła mi pudełko farb, następnie czyżyka, sznurek do skakania, i czego tam nie było! różne drobne zabawki dziecięce mające się przyczynić do złagodzenia jutrzejszej boleści, zajmując młodociany mój umysł ulubionemi rozrywkami.
Skorośmy wrócili do domu, było już późno, robotnice odeszły. Lampa o przyćmionym płomyku, oczekiwała nas na dużym krawieckim stole. Cała moja drobna wyprawka, zupełnie już gotowa, leżała starannie złożona. Każdy z tych przedmiotów przedstawiał pewną kwotę pieniężną zdobytą z niezmiernym trudem, długie czuwanie w noc późną, niekiedy do rana. Mężczyzna, który sprawia, że uboga dziewczyna zostaje matką, i który skazuje tę kobietę na utrzymywanie dziecka własną pracą, czyli wie, zaprawdę, co on czyni?
Matka usiadła, wzięła mię w ramiona, ja złożyłem głowę na jej piersi, i z godzinę tak może przesiedzieliśmy w milczeniu, ona zadumana o przeszłości baz wątpienia, ja nie myślący o niczem, oddany jedynie poczuciu błogości obecnej.
— Chcesz być grzeczną, mateczko? — zapytałem, gdy przyszła pora udania się na spoczynek, pozwól mi dzisiaj spać z tobą.
Byłem niezmiernie wątły w niemowlęctwie mojem. Matka, która karmiła mię sama, kładła mię zawsze przy sobie. Zwyczaj ten przeciągnął się dla mnie aż do lat sześciu. Następnie stawało się to rodzajem nagrody, jeślim bywał wyjątkowo grzeczny, lub wynagrodzenia, skoro mi rozrywkę jaką obiecano, a której następnie dla braku pieniędzy lub czasu odmówić mi było potrzeba. Wtedy wypraszałem u matki pozwolenie spania z nią razem, i za nadejściem wieczoru biegłem do pokoju sypialnego, i tam dostawszy się do jej łóżka, przewracałem się po niem, trzepocąc się jak ryba, co dopadnie wody, aż wreszcie zasypiałem tym snem głębokim, spokojnym, co niestety! dziecięctwa jest tylko udziałem. Po skończonej pracy matka ostrożnie kładła się koło mnie, i nazajutrz budziłem się w tem samem położeniu, z ustami na jej ręce, którą trzymałem w obu rękach moich. Ta to nadewszystko chwila przebudzenia była dla mnie uciechą prawdziwą; swawoliłem z nią, rozplatałem jej włosy. Śmieliśmy się oboje; ona, cisnąc mię silnie w ramionach, mówiła:
— Jak ja ciebie kocham, moje drogie dziecko!