Sprawa Clemenceau/Tom I/XXI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (syn)
Tytuł Sprawa Clemenceau
Podtytuł Pamiętnik obwinionego. Romans
Wydawca Drukarnia E.M.K.A.
Data wyd. 1927
Druk Drukarnia „Oświata“
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. L’Affaire Clémenceau
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXI.

Nie potrafię określić uczucia, jakie mną owładnęło, gdy drzwi się za nią zamknęły. Wszystko, co widziałem i słyszałem, bardzo różnorodnie podziałało na mnie. Poczynałem pojmować bezmiar sztuki i trudność zadania. Ileż złudzeń pożegnać wypadało! iluż nauczyć się rzeczy! Stanież mi odwagi? Starczyż mi już nawet czasu?
A potem ta biedna dziewczyna dla kawałka chleba z pracowni do pracowni roznosząca tajemnicze skarby wdzięków swoich, a która gdyby umarła w szpitalu, bo i gdzież ma umrzeć? posłużyłaby do doświadczeń anatomicznych w amfiteatrze, gdzie nauka porozkrawa te członki, w harmonii których sztuka czerpała natchnienie, — dziewczyna ta pozostawiała mi po sobie niepokonane wrażenie smutku. Poraz pierwszy począłem się zastanawiać nad losem takiego mnóstwa nieszczęśliwych istot, z ktéremi jednak żadne mię węzły nie łączyły. Pragnąłbym był stać użyteczny tej Maryecie, której zawdzięczałem pierwsze podniosła uczucie artyzmu. Nie była już dla mnie niczem. O tej dziewczynie, ad której Konstanty naprzykład byłby zażądał tylko chwilowej rozkoszy, ja chowałem już wdzięczne wspomnienie, może dla tego właśnie, żem czuł się czystym po takiej próbie. Dziwaczne usposobienie duszy! byłbym chciał już by nikt inny nie oglądał tego ciała, które mojem się stawało w skutek niemateryalnego posiadania. Pierwsze przeczucie zazdrości, właściwej męskiej naturze, pragnącej zamienić w wieczystą własność co do niej należało przez chwilę. Następnie mówiłem sobie z pośród tych wszystkich spostrzeżeń:
— A więc to to jest kobieta!
P. Ritz widział dobrze że coś niezwykłego działo się we mnie. Bezmyślnie wpatrywałem, się w ścianę i nic nie mówiłem. Zapytał mię więc po ojcowsku o czem myślę; opowiedziałem mu wszystko po prostu.
— To dobrze, — odrzekł mi na to, — to dobrze, i rad jestem coraz bardziej z uczynionej próby. Chciałem istotnie ukazać tu coś więcej niż model spojrzeniu artysty, chciałem pokazać kobietę oczom młodego mężczyzny, który niewątpliwie nie może nie myśleć czasem o kobietach. Mówiłem o tym z twoją matką. Niepokoiła się niezmiernie tą próbą. Ryzykowaliśmy wszystko dla wszystkiego. Kto zwycięży, mężczyzna czy artysta? Artysta zwyciężył, — nie wątpiłem o tem. Mężczyzna uczuł rodzące się w sobie na ten widok niespodziany same szlachetne myśli. Jesteś szczęśliwie uposażony, kochany chłopcze, i rad jestem niezmiernie że cię widzę pod takiem wrażeniem.
„A jednak zdaniem jest powszechnie przyjąłem, że obyczaje artystów muszą być i są wolniejsze, niż obyczaje każdej innej klasy ludzi, i że namiętności, występek i rozpusta rozpościerają się w nich samowładnie, jako na rodzimym gruncie. W istocie, zdawałoby się dość prawdopodobnem, że ludzie, oddani przeważnie rzeczom wyobraźni, zwolna uchylają się z pod przesądów, a nawet z pod praw przyjętych pospolicie, i że organizacya tych wyjątkowych ludzi, podniesiona nastrojem umysłowym o całą skalę od zwykłej skali, potrzebuje w przerwach od pracy nadmiernego podniecenia i zadowolić się może tylko nadmiernem użyciem. Jest to nawet, zdaniem niektórych, jeden z nieodzownych warunków geniuszu. Istne salamandry wielcy artyści żyć mogą w czynie jedynie i umierają wchodząc w zwykłą atmosferę. Artyści, ci szczególniej którzy, jak malarze i rzeźbiarze, dla wykonania swej myśli potrzebują bezpośredniego zetknięcia z ciałem, z samej natury prac swoich łatwiej od innych mężczyzn podlegają wpływom tych rozpalających obrazów. A jednak po sobie już widzieć możesz, jak mylnem jest to twierdzenie. Tam, gdzie sztuka, to jest poczucie piękna w samej rzeczy istnieje, potrafi ono zawładnąć tak dobrze sercem, jak wyobraźnią, umysłem jak zmysłami. Harmonia moralna równa się harmonii fizycznej człowieka. Możeż istnieć trwały sojusz występku z geniuszem? Jeżeli dwa te przeciwne żywioły zejdą się wypadkiem w tej samej osobie, jeden walczy i pokonywa niechybnie drugi.
„Zajrzyjmy w prywatne życie tych, co zasługują istotnie na miano artystów, wszyscy są ludźmi zacnymi, wszyscy religijni, niektórzy czystość do świętości posuwają. Prawdziwy geniusz czysty jest, i dzieło jego, w jakąkolwiek formę obleczone, czystem jak on pozostaje. Niemoralność w dziełach sztuki wypływa z podrzędności ich twórcy, który nie mogąc zadowolnić smaku wytrawnych sędziów, odwołuje się do ciekawości i zmysłowej żądzy tłumu.
„Artyści jednak, jakkolwiek wielcy, niemniej są ludźmi, i zdoławszy nawet uniknąć występku, namiętności i rozpusty, miłości uniknąć nie zdołają. Nauka może dać zapomnieć swym adeptom, — dowodem czego Newton, — nawet o istnieniu kobiet; nie tak wszakże się ma ze sztuką. Wyobraźnia w sercu żywi swe korzenie. Gdyby można geniusz artystów poddać chemicznej analizie, znalezionoby: że się składa z jednej czwartej naiwności i waryactwa obok trzech czwartych miłości. Tylko że ta miłość nabłąkawszy się w przestworzach, nazwiedzawszy sfer siła, nazaklinawszy bez miary, skupia się w końcu na jednym przedmiocie, który w oczach kochanka zdaje się uosabiać wszystkie marzenia.
„Nie myślę ci więc zalecać, moje dziecko, byś kochał marmur jedynie, byłoby to daremne. Wszystko wskazuje, że będziesz kochał głęboko; jednak staraj się zachować jak można najdłużej dla tej miłości, co, obok pracy, stanie życiem twojem. Dozwól, niech natura rozwija w tobie spokojnie siłę, które] potrzebować będziesz do przyjęcia nieuniknionego przybysza, i może do walki z cierpieniem. Zapewne, zdarzy ci się omylić niekiedy, jak tylu innym i otworzyć serce pasożytom, biorąc je za przyjaciela; ale będziesz kochał. Kogo? to mniejsza. Kochać rzecz gówna.
„Widzisz że cię traktuję jak dorosłego młodzieńca. Teraz, jeżeli z przedmiotu twej miłości zdołasz uczynić towarzyszkę życia, jeżeli ta, którą ukochasz, godną będzie zostać żoną twoją, i jeśli potrafisz tworzyć arcydzieła pod opieką upragnionego ogniska rodzinnego, wówczas zaiste rozwiążesz zadanie, wielkości w połączeniu z czystością, piękna z dobrem. Życzę ci tego, bo cię kocham całem sercem. Skorzystałem ze sposobności, by dać ci poznać przedsmak życia, wiedząc że zdolny jesteś pojąć i skorzystać z niego. A teraz, bądź ze mną jak z ojcem i wszystko, czego nie będziesz mógł powierzyć matce, mnie powierzaj śmiało. Mojem doświadczeniem, przyjaźnią i radą gotów jestem służyć ci w każdej chwili, a co do reszty, zajdziesz dalej odemnie, co nie będzie zbyt trudnem, — dodał ze smutnym uśmiechem.
Tak przemawiał do mnie p. Ritz. Łatwo osądzić, jak dzień ten głęboko wyrył się w pamięci mojej. Opisałem go szczegółowo, odtąd bowiem datuje się ostateczne moje wstąpienie na drogę artyzmy. Zakończyłem go u matki, zupełnie o mnie uspokojonej.
Wróciłem do niej wieczorem krokiem pewnym, z głową do góry. Czułem się człowiekiem dojrzałym, gotowym do szlachetnych wysiłków i, rzec mogę śmiało do uczuć szlachetnych. Chciałbym był niezwłocznie przydać się komu na co. Serce miałem tak pełne! Kochano mię. Przepowiadano mi sławę, bogactwo talent a ja miałem zdrowie, odwagę, nadzieję. Wszedłszy do małego pokoiku otworzyłem okno i wzrok zapuściłem w jasne pogodne niebo. Przez godzinę może płakałem, sam nie wiedząc o tem, następnie zasnąłem jak dziecko.
Od tego czasu p. Ritz i jego przyjaciele poczęli mię traktować prawie jak równego. Najsławniejsi artyści zajmowali się mną i przypuścili do ścisłych z sobą stosunków. Tym sposobem nie brakło mi zachęty. Powoli wtajemniczałem się w życie dziatwy Restauracyi, pełnej zapału, wrzawliwej, gorącej, z którą potomność będzie musiała odnowić rachunki wielu z nich bowiem bezimiennie padło w zamieszaniu, zkąd przyszłość dopiero zbierze ich kości i przechowa imiona. Młódź dzielna, zaprawdę, przesadna może, ale szczera w błędach i nadużyciach nawet.
Niebawem mogłem osądzić, ile słuszności mieściło się w słowach p. Ritz’a. Pomiędzy ludźmi mężczyźni owej epoki, których czas przyznał za takich, ani jeden nie potrzebowałby kryć się ze swem życiem. Nie szukaj więc pan, panie adwokacie, dla zmniejszenia mojej winy, okoliczności łagodzących ani w złych przykładach jakie mieć mogłem przed oczyma, ani w świecie wyjątkowym, do którego należałem. Nie daj pan również przeciwnikowi użyć tejże teoryi jako broni przeciwko mnie. Nie przyjmuję jej ani na korzyść, ani na niekorzyść moją. Bo też nie dawałem ani nie odbierałem nigdy złych przykładów,
Co się tycze indywiduów zużytych, zepsutych, rozpróżniaczonych, które podszywają się pod miano artystów, bo to do niczego nie zobowiązuje i wszystko tłómaczy w oczach wielu, im to zawdzięczamy ogólne przekonanie. Takich niejednokrotnie spotykałem, włóczączych się rano po pracowniach, wieczorem po fajczarniach, w nocy — wszędzie. Są oni zawsze w przededniu stworzenia arcydzieła, i przekrzyczawszy na wyścigi życie przeciwko wszystkiemu, co z łatwością ich przewyższa nikną, nie zostawiwszy na świecie innego przejścia nad dym fajczany. Tacy ludzie nie więcej są artystami, jak bankruci przedstawicielami handlu, lub dezerterzy żołnierzami. Wszystkie klasy społeczne mają swoje szumowiny: oni są naszemi.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (syn) i tłumacza: anonimowy.