Sprawa Clemenceau/Tom II/XIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Sprawa Clemenceau |
Podtytuł | Pamiętnik obwinionego. Romans |
Wydawca | Drukarnia E.M.K.A. |
Data wyd. | 1927 |
Druk | Drukarnia „Oświata“ |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | L’Affaire Clémenceau |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom II Cały tekst |
Indeks stron |
P. de Merfi, jeden z amatorów znanych, właściciel rozległych posiadłości w okolicy Chartres, wielokrotnie zapraszał mię do siebie, na uroczystość otwarcia łowów. W zeszłym roku przyjąłem zaproszenie, przyrzekając wybrać się w drogę 30 sierpnia o godzinie szóstej rano.
Przyjąłem tak jak się zazwyczaj przyjmuje podobne w Paryżu zaproszenia, przez prostą grzeczność, myśląc w duszy: „Kiedy to tam będzie, Bóg wie kiedy!” Tymczasem oznaczony dzień się zbliża, i na raz widzimy się zagrożonymi uczestniczeniem w hałaśliwej zabawie, mającej wykoleić nas w sposób raptowny ze zwykłego trybu cichego, pracowitego, rodzinnego życia, z którem nam tak dobrze; w zabawie należącej do innego świata i przenoszącej nas w arcy niepożądane grono ciekawych, komplemencistów i gadułów. Czas, którego ma się stracić tyle, wydaje się właśnie tym, któregoby jaknajlepiej użyć można, gdyby się udało zostać w domu. Dawno nie czuło się w sobie tyle twórczego usposobienia! A tu trzeba siadać do powozu, porzucać rozkosze dla bardzo wątpliwej zabawy, i rozstawać, się z kochanymi, którym tymczasem wypadek jakiś przytrafić się może, o czem nawet przeczucie wyraźnie nas ostrzega. Ale się przyrzekło. Czyż jaki traf szczęśliwy nie przyjdzie z pomocą? Co tu począć? Nie dotrzymać słowa, wykręcić się jakoś, skłamać! Niezręczne to i nietaktowne. Chciałoby się zasłabnąć naprawdę, doznać jakiego choćby lekkiego stłuczenia, mogącego posłużyć za powód do wycofania się z honorem. Ach, czemuż się nie przewidziało teraźniejszego usposobienia? Dziś dałoby się chętnie znaczną kwotę, byle nie być wprowadzonym w taki kłopot. Na domiar złego, w wyobraźni staje jasno postać liczącego na nas gospodarza, rozporządzającego zawczasu naszą osobą, twierdzącego: „Będziemy mieli pana takiego a takiego, tęgiego chłopca”, lub mówiącego: „Gdybym nie zaprosił był tego, mógłbym tamtego zaprosić, co byłoby nierównie weselszem.“ Czas upływa. Im dłużej ociągamy się z wycofaniem danego słowa, tem niegrzeczniej się znajdziemy; ale za to, im późniejsze, tem prawdopodobniejsze będzie tłómaczenie, i rzecz już odmienić się nie da. Nakoniec, w ostatniej chwili, w wigilię dnia prawie ze wstydem i niekłamaną zgryzotą, chwyta się za pióro do ręki i pisze bilecik, że z żalem największym jest się zmuszonym odmówić przyjemności uczestniczenia w zabawie, obiecującej tyle chwil wesołych, ale niezależne okoliczności, i t. d. i t. d. Niezawadziłoby dodać, że ktoś nagle zasłabł w domu, żona albo dziecko, Amfitryon mógłby wprawdzie przekonać się, że go oszukano i słusznie się obrazić. Przytem, to nie żarty. Choroba, uchowaj Boże, gotowa się jeszcze przyplątać.
Tak samo i ja rozmyślałem, w dniu 29 sierpnia, od ósmej do dziesiątej wieczorem, stojąc przed tłómoczkiem podróżnym, który Iza upakować kazała, z przezornością dobrej gospodyni. Spoglądałem na strzelbę w skórzanym futerale, na myśliwskie przybory, i na psa, którego umyślnie na kilka dni przedtem nabyłem, dla przyzwyczajenia do siebie, wpuszczałem do pokoju.
— Stanowczo nie pojadę, — ozwałem się nagle; — zaraz napiszę do p. de Merfi.
— Już zapóźno — zaoponowała Iza.
— Dopiero dziesiąta, a on nigdy przed dwunastą nie wraca.
— Będzie niegrzecznie.
— Tem gorzej.
— Zabawiłbyś się.
— Ani trochę.
— To cię rozerwie. Jedźże leniuchu! Gdy się raz wybierzesz, sam będziesz kontent.
— Daj mi papiery i pióra.
— Służący śpi. Powiedziałam mu, że już niepotrzebny.
— Zadzwoń.
Mówiłem zaś do siebie:
— Jeżeli służący śpi, Pojadę na polowanie.
Gdyby len człowiek był się już położył, wszystko co się stało, nie stałoby się niezawodnie..
Nie spał.
Oddałem mu list do p. de Merfi, i odetchnąłem swobodniej, jak więzień wypuszczony na wolność. Odmowa brzmiała: że muszę w ciągu czterdziestu ośmiu godzin, wykończyć bardzo pilną robotę. Glina mogłaby przeschnąć i popękać, gdybym ją na całe trzy dni w takie upały zostawił. Odebrawszy list, p. de Merfi przez grzeczność mógłby osobiście przybyć z zaproszeniem. Postanowiłem więc pracować pilnie jeszcze dwie godziny, by słowom swoim nadać rzetelne znaczenie. Tym sposobem wykręt mój nie okaże się bezwarunkowem kłamstwem.
— To i dobrze, — rzekła Iza wesoło: — dalej do pracy, ale jeżeli p. de Merfi przyjdzie dziś kłócić się z tobą, jak mię kochasz, pojedziesz z nim na polowanie, Będziesz musiał to zrobić dla tego biedaka.
— W takim razie pojadę.
I ostatecznie uspokoiwszy sumienie, przystąpiłem do rysowania szkicu, który zamierzałem modelować jutro rano. Praca szła w milczeniu; od czasu do czasu pokazywałem rysunek Izie, która całowała mię w usta, ilekroć pochylała się nad nim.
P. de Merfi nie przyszedł.
O dwunastej udałem się do swego pokoju. Iza odeszła do swego. Spałem niedobrze, jakgdybym rzeczywiście potrzebował o piątej wybierać się w drogę. Obudziłem się bardzo wcześnie i wstawszy natychmiast, po cichu zabrałem się do pracy.