Sprawa Clemenceau/Tom III/XVIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (syn)
Tytuł Sprawa Clemenceau
Podtytuł Pamiętnik obwinionego. Romans
Wydawca Drukarnia E.M.K.A.
Data wyd. 1927
Druk Drukarnia „Oświata“
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. L’Affaire Clémenceau
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XVIII.

Miara była przepełnioną.
Przywołałem służącego. Kazałem upakować w małą walizkę nieco rzeczy nieodzownych do spiesznej podróży. Spojrzałem raz ostatni na mój posąg, który zdawał się mówić: „Jedź i powracaj, czekam ciebie” i wyruszyłem do Francji, niepewny sam jeszcze co pocznę, ale bezwiednie czując, że nadchodzi stanowczy przełom w moim życiu.
Nie przemówiłem i jednej sylaby przez cały czas podróży, cztery dni i cztery noce. Dla otaczających musiałem mieć pozór automata. Jadłem i spałem tyle tylko, ile koniecznie potrzeba dla podtrzymania ciała. Określonych myśli nie miałem wcale. Dążyłem prosto przed siebie, ulegając niewytłumaczonemu popędowi, pełen wewnętrznego przeświadczenia, że każdy krok naprzód wiedzie mię do tego czegoś, czego w żaden sposób uniknąć już nie mogę. Jakub Clèment musiał podróżować w taki właśnie sposób, dążąc z Rethel do Paryża.
O szóstej rano stanąłem na miejscu. Poszedłem się orzeźwić kąpielą, zmieniłem ubranie, rzeczy zostawiłem w hotel de Paris, przy ulicy Richelieu, i udałem się do Konstantego.
Ujrzawszy mię wchodzącego, pobladł lekko. Jednakże pospieszył ku mnie i uścisnął serdecznie. Podałem mu list ostatni odebrany przed wyjazdem. Przebiegł go za jednym rzutem oka.
— To prawda — powiedział.
— Jesteś jej kochankiem?
— Byłem, przez jedną godzinę, tego samego dnia, w którym pisałem do ciebie. Bóg widzi, żem nie myślał o tym nigdy, ale ona! ona za to dobrze pamiętała! Rozkochać mię, i potem pomęczyć troszeczkę, jaki triumf dla niej po tym wszystkim co było między nami! Nie mniej jednak postąpiłem szkaradnie
Teraz pojmuję, ileś ty musiał wycierpieć. Doświadczyłem jej potęgi, ja się tak mocnym być sądziłem. Odchodząc od niej, powiedziałem sobie: „Chciałaś zemścić się, żmijo, ale istoty twego gatunku nie mają nade mną władzy. Nie zobaczysz ty mię więcej.” I nazajutrz znów poszedłem do niej. Zamknięto mi drzwi przed nosem. Koncept wyborny! Całe trzy dni chodziłem rozkochany na śmierć. Ach! gdybym tak był mężem tej kobiety i gdyby mię ona zdradziła, to...
Zamilkł i rękę przesunął po czole.
— Co byś zrobił? spytałem.
— Sam nie wiem.
— Zabiłbyś ją?
— Nie powiem, nie.
— No, to ja posiadam więcej siły.
— Może! Czy się gniewasz na mnie?
— Nie, tylko byłbym wołał byś sam z całą szczerością napisał mi prawdę całą.
— Chciałem jechać do Rzymu i opowiedzieć ci wszystko, ale potem...
— Potem co?
— Potem — nie pojechałem. W jakim celu przybyłeś do Paryża?
Powróciłem po prostu,
— Ze wszystkim?
— Ze wszystkim. Do widzenia.
— Dokąd idziesz?
— Do siebie najprzód; do twego ojca następnie.
— Do widzenia, w takim razie.
— Do widzenia.
Wyszedłem.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (syn) i tłumacza: anonimowy.