Sprawa Clemenceau/Tom III/XVII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (syn)
Tytuł Sprawa Clemenceau
Podtytuł Pamiętnik obwinionego. Romans
Wydawca Drukarnia E.M.K.A.
Data wyd. 1927
Druk Drukarnia „Oświata“
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. L’Affaire Clémenceau
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XVII.

Jakaż łagodna a zarazem silna filozofia! Jak umiejętnie, pół żartobliwie a pół surowo, zacne to serce usiłowało pogodzić mię z życiem, pracą, wdzięcznością poczuciem godności osobistej.
W odpowiedzi posłałem mu tylko te słowa:
„Kocham was z całej głębi mojej duszy. Do Mojżesza biorę się natychmiast.”
Kazałem sobie przynieść gipsowy odlew tego pysznego posągu, i jak pierwszy lepszy praktykant przystąpiłem do ociosywania marmurowej bryły.
Po dwóch tygodniach tej, czysto mechanicznej pracy, wymagającej tylko staranności i wprawy, począłem nieco przychodzić do siebie. Miałożby to być ocaleniem? Nareszcie, zdołam że zapomnieć? Och! ileż ślubów czyniłem wtedy w skrytości serca i ludziom i Bogu za spełnienie tego cudu! Kiedy nareszcie sylwetka wielkiego Hebrajczyka poczęła się z masy wyłaniać, gdy kloc nieforemny przybrał wyraźniejsze kontury, gdy całość życiem zadrgała, to aż niby zakrzyknąłem z radości. Oczywiście, byłem ocalony, gdyby gdyby tylko co nowego nie wdarło się znowu pomiędzy mnie i moję pracę.
Napisałem do p. Ritz’a list pełen wdzięczności i zapału. Począłem na nowo szukać towarzystwa ludzi, ja, com niedawno nie chciał patrzeć na nich. Zaszedłem do Szkoły sztuk pięknych, gdzie mię nie widziano od kilku miesięcy. Dwóch czy trzech jej uczniów zaprosiłem na obiad do siebie; wytłumaczyłem się przed nimi, wynalazłem prawdopodobne powody. Uwierzyli, a przynajmniej udali że wierzą.
W ten sposób upłynął tydzień.
Pewnego ranka odebrałem list następujący:
Wielka nowina! Żona twoja odkrywszy nowe kopalnie złota w Kalifornii, wróciła; to jedno może usprawiedliwić nagłe jej wzbogacenie. Znasz ten cudny pałac, wybudowany przez hrabiego Attikowa, na Cours de-Reine? Żona twoja zakupiła go dla siebie ze wszystkimi przynależytościami, meblami, zbiorami osobliwości itd. Zapłaciła za to półtrzecia miliona gotówką spadkobiercom hrabiego, zmarłego nagle w połowie ubiegłego miesiąca i tegoż dnia sprowadziła się na nowe swe dziedzictwo; prawda, że nie potrzebowała nic przywozić, prócz swoich kutrów podróżnych. Całą służbę hrabiego zapragnęła zatrzymać dla siebie; zgodzili się wszyscy, z wyjątkiem starszego woźnicy, Anglika, nie życzącego sobie wozić kobietę samą, nie mającą, jak się wyraził, ni domu ni łomu, ani przyległości, ani antenatów. Wyborne.
Tymczasem żona twoja posiada najpiękniejsze ekwipaże z całego Paryża. Przyjmuje jedynie mężczyzn, ma się rozumieć wielkoświatowców, i to w liczbie bardzo ograniczonej. Ma własną lożę w operze i w teatrze Italiens, gdzie za każdym przedstawieniem robi furorę; bo, trzeba przyznać, dziś jest piękniejsza niż kiedy. Nazywać się każę po prostu panią, Izą. Królowa matka wiecznie znajduje się przy niej, osypana brylantami, niby tabakierka dyplomatyczna. Wspaniałe Coupé, kołyszące się na ośmiu resorach, z herbem Dobronowskich, czeka ich u wejścia do teatru; upudrowany lokaj w jedwabnych pończochach, w liberii jasnozielonej, otwiera drzwiczki paniom, zaś para koni, wartości dwudziestu pięciu tysięcy franków, ze świeżymi kwiatami przy uszach, unosi je w pośród ogólnego osłupienia. Od czwartej do szóstej, spacer po lasku Bulońskim, w odkrytej kolasie, zaprzężonej czwórką, a la Daumont, liberia, płaszcze białe w zielone pasy. Co ty na to? Kochanków ani śladu. Wizyty w loży, wizyty w hotelu, ale cnota sama. Z dawnych dobrych przyjaciół nie przyjmuje się żadnego. Co za zagadka? Nasz ajent bankowy, Maurycy, między mnóstwem innych wartościowych jej papierów, ma jeden na pięć kroć sto tysięcy liwrów dochodu; ten, wraz po nabyciu przez nią podniósł się na trzy od sta. Zaś brylantów, rubinów i pereł ma ona pono tyle jak dzieci grochu.
Oto co ona sama opowiada o źródle tajemniczych swoich bogactw; rzecz najprostszą w świecie. Otrzymała kilka milionów spadku, ani cyfry dokładnej, ani nazwiska nieboszczyka nie wymienia. A teraz, oto co drudzy mówią i co mi się wydaje nierównie prawdopodobniejszym: Pani jest utrzymanką. Czyją? Nie wymieniają nikogo, głośno przynajmniej; boć po cichu mowa jest o królu, o królu zagranicznym, ma się rozumieć. I w rzeczy samej, panujący chyba może się zdobyć na podobny zbytek — za oczami.
Ten tron, o którym wiecznie marzyła stara czyżby go nareszcie znalazła wypadkiem! Ale który ta monarcha? That is the question! Mówią o kilku, nie wymieniają na pewno żadnego. Dowodzą, że ten, o którym mowa rozkochał się od pierwszego wejrzenia, że długo był odpychany i że, jak drugi Jowisz, musiał się zmienić w deszcz złoty. Nie większa hańba dla monarchy jak dla bożka! I jest tak rozmiłowany, że ni stąd, ni zowąd porzuca państwo swoje, by samowtór incognito przybyć do Paryża. Tu spędza dzień lub noc jedną, stosownie do pory, i wraca najspokojniej panować; to znów ona znika na jakie czterdzieści osiem godzin, i nikt nie wie gdzie się przez ten czas obraca. Podróżuje zwykle sama.
Służba milczy, bo pewnie nic nie wie; inaczej, paplałaby niezawodnie, jak zwyczajnie służba. Dość, że wszystkie przekupstwa nie doprowadziły do niczego, a pani Iza intryguje świat modny stolicy i bogaci panicze ze skóry, jak to mówią, wyskoczyć wyskoczyć by radzi, byle zdobyć jakąś pewną wiadomość. Nic. Panujący i panujący!
„Sądziłem się w obowiązku zawiadomienia ciebie o tem wszystkem, żebyś wiedział jak się masz postawić na wypadek, gdyby ci przyszło wrócić do Paryża. Nie powiem, by ta nowa historia bardzo mię zmartwiła. Skandal taki to ostateczna zapora między nią i tobą. Aż dotąd, zawsze się trochę bałem, by cię znów nie pochwyciła w swoje szpony. Dziś, nie byłoby to już przebaczeniem, lecz prostym wspólnictwem. Dzięki taktowności, czy dumie, pani Iza poprzestaje na swoim panieńskim nazwisku, tem lepiej. W końcu nie będą wiedzieć, że ta istota była kiedykolwiek żoną uczciwego człowieka; to wszystko czego nam potrzeba.“
Ku wielkiemu mojemu zdziwieniu, niespodziana to wiadomość znalazła mię wcale spokojnym. Przeciwnik napastował mię znowu, ale już wiedziałem gdzie go szukać. Położyłem list na stole i zabrałem się na powrót do pracy, stanowczo zdecydowany nie myśleć o niczem przed ukończeniem Mojżesza. Przerywałem robotę wtedy tylko, kiedy już dłuto z rąk mi wypadało, sypiałem ledwie dwie czy trzy godziny i zrywając się natychmiast chwytałem znów za robotę.
W tydzień po tym pierwszym liście, otrzymałem drugi tej treści:
„Iza wzywa mię do siebie bilecikiem, dając za powód jakiś bardzo ważny interes. Idę do niej natychmiast. Szczegóły następną pocztą.”

Konstanty.”

Następną pocztą, milczenie.
Dwie, trzy, cztery poczty następnie, toż samo milczenie głuche.
Głowa Mojżesza była zupełnie skończoną.
Pewnego rana przyniesiono mi list pisany obcą ręką. Oto co w nim było:
„Nie przestawaj iść za radami dobrego twego przyjaciela Konstantego. Wiedz tylko, że ten jest kochankiem twojej żony.”





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (syn) i tłumacza: anonimowy.