Sprzeczności społeczno-ekonomiczne

<<< Dane tekstu >>>
Autor Julian Łapicki
Tytuł Sprzeczności społeczno-ekonomiczne
Pochodzenie Upominek. Książka zbiorowa na cześć Elizy Orzeszkowej (1866-1891)
Wydawca G. Gebethner i Spółka, Br. Rymowicz
Data wyd. 1893
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Kraków – Petersburg
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
SPRZECZNOŚCI SPOŁECZNO-EKONOMICZNE.


Żadna gałąź tak zwanej wiedzy ludzkiej nie nastręcza z pewnością tylu powodów do sprzeczności, nawet wewnątrz oddzielnych obozów literackich, ile ich dostarcza najmłodsza rzekoma nauka — której przyjęte już i upowszechnione miano „Ekonomja powszechna“.
Weźmy choćby dwie najbardziej krzyczące a więc z jednej strony: zawziętą walkę przeciw tak zwanemu socjalizmowi państwowemu, w imię wielkiej jakoby dźwigni i siły złożonej w inicjatywie prywatnej i samopomocy (rzeczywiście syndykaty napełniają silnym kieszenie, strejki ubogim często głód przynoszą), a z drugiej zaś, wołanie o „reglementację i pomoc państwa, tam, gdzie zgodna z interesem doktryna, wygłaszając pewne postulaty, nie znajduje sposobu o własnych siłach ich urzeczywistnić.
Sypały się tedy wyrażenia najdosadniejsze, przezwiska najzjadliwsze, na człowieka, co miał odwagę i śmiałość przeprowadzić w prawodawstwie państwowem prawo zabezpieczenia przeciw śmierci głodowej lub obowiązkowej żebraninie, niedołężnego i pozbawionego sił wyrobnika. Była to rzekomo straszna uzurpacja w dziedzinie swobody indywidualnej, skoro rzecz sama powinna się była rozwiązać przy pomocy inicjatywy prywatnej, lub zasad chrześcijańskich (jedno z dwojga, stosownie do usposobień piszącego).
Co jednak zrobiły dotąd owe czynniki od czasu wystąpienia na scenę kwestji proletarjatu (?), na to nikt nie odpowiada, a odpowiedź chyba się znajdzie w awanturach belgijskich i wykrętnej polityce, panującej tam w parlamencie burżuazji.
Otóż w opinji rzeczników owej mniemanej swobody została ona podeptaną przez polityka bezwzględnego, człowieka krwi i żelaza i gwałciciela wszelkiego prawa. I zrobił to ów bezwzględny polityk, rzekomo nie ze względów ludzkości, nie ze względów częściowego chociaż rozzbrojenia zapędów socjalnych, lecz jedynie jakoby, azeby rzucić całe rzesze, a więc siłę ogromną, pod nogę państwowego „Molocha“. Za gwałt podobny, zadany mniemanej swobodzie, jej rzekomy gwałciciel i po śmierci politycznej jest jeszcze zawzięcie ścigany przez naszych polityków i gazeciarzy.
To jedna strona medalu; zobaczmy teraz odwrotną. Jeżeli ludzie tego samego, co i poprzedni publicyści, obozu, domagają się uregulowania w drodze przymusowej służebności przysługujących włościanom na dworskich obszarach, to, jakkolwiek wymagania te są w wyraźnej sprzeczności z poglądami cytowanemi wyżej, mogą mieć wszakże niejakie uzasadnienie, zarówno, w wyraźnie wypowiedzianych zamiarach samego prawodawstwa, jak i w praktykowanem w sąsiednich krajach prawodawstwie agrarnem.
Mniej konsekwentnym wydaje się okrzyk na cła zbożowe niemieckie, obok radosnego przyklaskiwania każdemu podniesieniu ceł krajowych, potrzebnych jakoby dla ochrony krajowego przemysłu, który przecie, jako kapitalistyczny, zdolniejszym jest chyba do samoobrony, niż rozproszony i ubogi proletarjat. Niekonsekwencja jednak, polegająca na stosowaniu różnych miar do jednorodnych rzeczy, występuje daleko jaskrawiej w kwestji dalszego rozwoju drobnej własności ziemskiej.
Zaledwie się pojawił zarys ustawy Banku włościańskiego dla Królestwa, zaraz zaczęto wygłaszać rozmaite pobożne życzenia, co do dróg i kierunków, jakiemi Bank, w celach dobra polityki ekonomicznej, kroczyć powinien. Zabrano się więc podług doktryn ekonomicznych, do segregacji gospodarstw na wielkie, średnie i małe. Uznano, że średnie są najbardziej pożądane, małe zaś czyli „Karłowe“ są nie produkcyjne, a nawet szkodliwe jako nie produkujące na sprzedaż i odciągające jakoby posiadaczy od zarobkowania na polach folwarcznych. Uznano więc, że nie należałoby udzielać pożyczek na kupno drobnych parceli, zachęcając jedynie zamożniejszych do zaokrąglania swoich posiadłości, i ułatwiając im komasację, czyli przejście do osad kolonjalnych.
Projekty podobne, oprócz niejakiej niekonsekwencji wobec sprzecznych idei, samopomocy i interwencji państwowej w prywatne ekonomiczne stosunki, rozmijają się niemniej z praktyczną możliwością. Bank, jako taki, nie może zajmować się żadną czynnością administracyjną, mając za jedyne zadanie udzielanie pożyczek potrzebującym, z dostatecznem tych pożyczek zabezpieczeniem. To narzucanie bankowi zadań, graniczących z socjalizmem państwowym, trudno daje się pogodzić z głosami tegoż samego obozu o projekcie ochrony lasów prywatnych, który był poczytywany jako niepotrzebne ścieśnienie praw własności, oraz oddanie właścicieli na łaskę i niełaskę biurokracji; a jednak ten ostatni projekt zawierał w sobie więcej warunków ekonomiczno-społecznych, dążąc do zabezpieczenia kraju od przypadłości stepowego klimatu i do zapewnienia, dla zdrowia ludzi nieodbitych, opału i dachu, przed lekkomyślnem i samowolnem tępieniem wszelkich drzewostanów. Lecz co najbardziej razi w tych pobożnych, skierowanych do banku życzeniach, to ta niesprawiedliwość w chęciach pozbawienia biedaków pomocy w nabyciu pożądanego skrawka ziemi.
Mylnem jest mniemanie, że posiadanie małego kawałka ziemi, nie tworzącego samoistnego gospodarstwa, odrywa posiadacza od korzystnego zarobkowania, choćby na polach folwarcznych. Nie opuści on z pewnością zarobku, który mu już raz dostarczył zadatku do zostania właścicielem; jest i to dla niego szczęściem, jeśli podczas zarobkowej posuchy znajdzie w domu własny kartofel i choćby łyżkę kaszy jęczmiennej: żaden bowiem z większych właścicieli nie będzie twierdził, że jakiekolwiek gospodarstwo folwarczne jest w stanie wszystkim bezrolnym na swojem terytorjum zapewnić całoroczne utrzymanie skoro tesame gospodarstwa, przez lato i część jesieni potrzebujące ich dużo, w innych częściach roku, mogą tylko minimalną liczbę robotników zatrudnić.
Nie mieszkał chyba na wsi i nie obcował z ludem, kto nie zna tego zapału, z jakim pracowity i trzeźwy wyrobnik ciuła zwolna grosze, daje je i na pożyczki je oddaje, dostając w procencie staje lub dwa ziemi, gorliwie ją uprawia, ażeby zdobyć pożywienie, a gotówkę oszczędzić i przyjść do posiadania choćby chałupy i ogrodu. Gdy zaś dojdzie do urzeczywistnienia tych marzeń, jakże jest z tego dumny, że ma swoje, że nikt go nie wyrzuci i że choć w czasie odpoczynku po pracy dla innych, czuje się panem u siebie!
Nic tak nie uszlachetnia człowieka, jak dojście do własności o własnych siłach. Taki, nie tylko gruntu nabytego nie straci, lecz go z pewnością przyspoży; traci się nieraz dziedzictwo, lecz prawie nigdy to co się nabyło. Tacy właściciele są bezwątpienia jedną z mocniejszych podpór konserwatyzmu; ich dążności, to ujście moralne wszelkich pożądań, które broni proletarjat wiejski od podmuchów rewolucyjnego socjalizmu, i tłómaczy przyczynę, dla której ten socjalizm na wsi nie znajduje gruntu.
A jednak nie kto inny, tylko rzecznicy konserwatyzmu odsądzają biedaków od prawa posiadania własnego kąta, na mocy suchej i pedantycznej doktryny o większej lub mniejszej intensywności siły produkcyjnej, tak jakby człowiek miał być wyłącznie maszyną, a cel jego jedyny: największa ilość produkcji. Innych moralnych, a częstokroć wyższych nad produkcję potrzeb, doktrynerzy nie widzą.

Gidle, gub. piotrkowska.Juljan Łapicki.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Julian Łapicki.