Staś emigrant/Rozdział 4
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Staś emigrant |
Wydawca | Dom Książki Polskiej[1] |
Data wyd. | 1930 |
Druk | Zakłady Graficzne „Polska Zjednoczona“ |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Nazajutrz chłopcy przez cały dzień wykopywali na łące dziką cebulę, lecz nie widzieli już nikogo.
Staś wypytywał przyjaciela o Czarnego Sępa i bardzo się zdziwił, usłyszawszy odpowiedź Maba:
— Jest on wielkim wodzem wolnych Irokezów!
W głosie chłopaka zabrzmiała duma i zachwyt.
— Coś pleciesz, mój mały! — zawołał Stach. — Wiem przecież, że od stu bodaj lat Francuzi i Anglicy podbili wszystkie indyjskie plemiona.
Mab potrząsnął głową i odpowiedział natychmiast:
— Wszystkie, za wyjątkiem Irokezów Czarnych i Delawarów!
— Opowiedz mi, co wiesz o tem! — poprosił Staś.
Indjanin usiadł i po chwili namysłu jął mówić:
— Anglicy, odebrawszy Francuzom Kanadę, podbili wszystkie szczepy czerwonoskórych ludzi, którzy zamieszkiwali stepy i lasy wpobliżu wielkich jezior. Biali zaczęli się posuwać na północ od Winnipegu i tu natrafili na opór Delawarów i Irokezów. Indjanie jednak zmuszeni byli się cofnąć aż na Atabaskę, gdzie udało im się otoczyć angielskie wojsko. Wódz Irokezów Bejta, przezwany „Strasznym Niedźwiedziem“, zagroził „białym“ śmiercią, jeżeli nie uznają wolności zwycięskich szczepów. Anglicy podpisali umowę...
Mab nagle umilkł, więc Staś zapytał:
— Delawarowie zatem także są wolni?
Indjanin spuścił oczy i odparł ponurym głosem:
— Delawarowie zaczęli szybko wymierać i musieli oddać Anglikom swoje łąki i lasy. Irokezi Czarni liczą trzy tysiące wojowników i uparcie trzymają się przy swych posiadłościach, nie czyniąc żadnych ustępstw i nie chcąc mieć białych ludzi na swej ziemi.
Staś zrozumiał teraz tajemnicze słowa, wypowiedziane przez Czarnego Sępa o wodzu Delawarów Rambasie. Irokeski wojownik wolał, żeby wszyscy Indjanie znikli z powierzchni ziemi, niż, żeby się stali sługami przybyszów.
— Czy Delawarowie mogą swobodnie podróżować po posiadłościach Irokezów? — spytał Stach.
— Taki układ został potwierdzony przez wodzów! — objaśnił Mab.
Siedzieli przy ognisku, czekając, aż się im woda zagotuje w kociołku. Po podwieczorku zamierzali wyruszyć w drogę powrotną. Mieli ją odbyć w dwie godziny, gdyż wypadało płynąć z wartkim prądem.
Chłopcy milczeli, pogrążeni we własnych myślach, gdy nagle z krzaków wyszedł Czarny Sęp i, nic nie mówiąc, usiadł przy ognisku i długiemi rękami objął zgięte kolana.
Chłopcy, wpatrując się w jego surowe, okryte farbą oblicze, nie odzywali się wcale, czekając, aż gość rozpocznie rozmowę.
Wreszcie Indjanin spojrzał na Maba i mruknął:
— Chłopcze, powiedz swemu ojcu, iż Czarny Sęp będzie go oczekiwał na przełęczy „Trzech Ptaków“...
Mab skinął głową.
Irokez westchnął ciężko i po chwili szepnął:
— Ludzie moi wymierają, bo złe duchy ścigają nas... Chcę się naradzić z Rambasem...
Staś, usłyszawszy to, spytał:
— Na co chorują wasi wojownicy?
Wódz wzruszył ramionami i odpowiedział smutnym głosem:
— Nie wiem... a nasi znachorzy są bezsilni... Ludzi moich trawi jakaś gorączka i nieprzerwane krwotoki żołądkowe... Jeżeli to potrwa dłużej, lasy nasze szybko opustoszeją...
Znowu westchnął i spuścił głowę na piersi.
Staś, namyśliwszy się dobrze, rzekł:
— Moja mama umie leczyć różne choroby i zna się dobrze na lekach białych ludzi... W osiedlu przy tartaku niejednego już robotnika ocaliła od śmierci...
Czarny Sęp podniósł głowę i wpatrywał się w chłopaka, który tymczasem ciągnął dalej:
— Przywieziemy tu jutro moją mamę i naszą apteczkę...
Irokez potrząsnął głową.
— Osiedla nasze leżą po tamtej stronie rzeki Bigrawan — mruknął — a tej granicy nie wolno przekroczyć żadnemu Anglikowi ani Angielce!
Stach dotknął jego ramienia i zawołał:
— Ależ my nie jesteśmy Anglikami! Ojczyzną naszą jest Polska, najpiękniejszy kraj na świecie!
Ponieważ Indjanin nic o Polsce nie wiedział, więc chłopak opowiedział mu o wszystkiem, co wiedział i pamiętał. Gdy wspomniał o uciemiężeniu Polaków przez Moskali, Czarny Sęp zgrzytnął zębami i ręką dotknął głowni tomahawku.
— Cześć wam i chwała za to, że nie schylacie karków przed wrogiem — rzekł poważnym głosem. — Matka twoja, chłopcze, twój ojciec i ty sam będziecie uważani za przyjaciół w osiedlach Irokezów Czarnych! A teraz śpieszcie się z odpłynięciem, aby was noc nie zastała na rzece. Czekać tu na was będę jutro przed zachodem słońca na Czerwonych Skałach... Niech i Rambas przybywa z wami... mam pilną sprawę...
Podniósł rękę na znak pożegnania i zniknął w krzakach.
W półgodziny potem, czarne czółno indyjskie, unoszone silnym prądem, mknęło z biegiem rzeki.