Staś emigrant/Rozdział 5

<<< Dane tekstu >>>
Autor Ferdynand Ossendowski
Tytuł Staś emigrant
Wydawca Dom Książki Polskiej[1]
Data wyd. 1930
Druk Zakłady Graficzne „Polska Zjednoczona“
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Rozdział 5.
W OBOZIE „CZARNEGO SĘPA“.

Całe dwa tygodnie pani Wanda wraz ze Stasiem i Mabem spędziła w obozie wodza Irokezów.
Zbadawszy chorych, przekonała się, że zapadli na dyzenterję i odrazu znalazła na nią leki.
Wszystkim pokolei dała naprzód oleju rycynowego, a potem kazała im robić gorące okłady, pić nawar z czarnych jagód z dodatkiem kory dębowej i łykać proszki kalomelu.
Chorzy jeden po drugim powracali do zdrowia.
Pani Wanda już po pięciu dniach zamierzała powrócić do domu, lecz zatrzymała ją pewna okoliczność.
Spostrzegła, bowiem, brudy, panujące w chatach Irokezów i nieumyte, nieuczesane dzieciaki, zjadane przez robactwo i cierpiące na ropienie się oczu.
Upłynęło sporo czasu, zanim udało jej się objaśnić Indjanki i nauczyć je czystości i porządku w domach.
Dopiero, gdy uprzątnęły straszliwie zanieczyszczone domostwa, pani Basiewiczowa przystąpiła do leczenia chorej na oczy dziatwy.
Leczenie to było niezmiernie proste i rozumne.
Zawołała Stasia i kazała mu pokazać dzieciakom, jak się należy myć. Po kilku pokazowych lekcjach zgromadziła koło siebie kobiety i nauczyła je, jak należy przyrządzać mydło z popiołu i odpadków łoju.
— Przemywajcie starannie oczy dzieciom, a zobaczycie, że nie będą cierpiały i ślepły, jak to się teraz często, niestety, zdarza — mówiła.
Indjanki słuchały rad jej uważnie i z wdzięcznością.
Przychodziły do niej ze swemi troskami i dolegliwościami, a pani Wanda radziła i pomagała biednym, ciemnym kobietom, jak mogła i umiała.
Staś też nie próżnował.
Otaczał go cały tłum czerwonoskórych chłopaków, którzy, wybałuszywszy czarne oczęta, przyglądali mu się z ciekawością.
Krępowało go to z początku, lecz wkońcu przyzwyczaił się do ich niemych spojrzeń i pomyślał sobie:
— Nudne to jest coprawda, ale cóż robić?! Muszę się z tą hałastrą jakoś rozmówić...
Rozpoczął od rozmów z chłopakami. Indjanie jednak albo milczeli, albo odpowiadali krótkiemi zdaniami, jakgdyby nie dowierzając mu lub obawiając się czegoś.
Wtedy Stach zmienił swoje z nimi postępowanie.
Prowadził ich na polanę w lesie lub na brzeg rzeki i zaczynał im opowiadać o dużych miastach, takich, jak Warszawa, Wankuwer i Winnipeg, o okrętach, morzu, nieznanych krajach, ludziach i ich życiu.
Mali Indjanie słuchali go z zapartym oddechem, wkrótce zaś ten i ów z nich zaczął mu zadawać pytania, a po paru dniach bractwo rozgadało się na dobre.
Staś, chociaż jeszcze bardzo młody, powiedział im coś, co zastanowiło Czarnego Sępa i zmusiło wszcząć poważną rozmowę z panią Wandą.
— Syn białej niewiasty powiedział memu synowi, że bez nauki każdy naród musi zmarnieć i zginąć... Czy to prawda? — spytał wódz.
Pani Basiewiczowa długo tłumaczyła Irokezowi znaczenie słów Stasia, a chcąc, aby Indjanin lepiej ją zrozumiał, przytoczyła taki przykład:
— Wyobraźcie sobie, wodzu, iż chcecie walczyć z białymi ludźmi, którzy skrzywdzili was. Tymczasem uzbrojeni jesteście tylko w łuki, gdy w tym samym czasie przeciwnicy wasi z odległości trzech tysięcy kroków strzelają do Irokezów z dalekonośnych karabinów...
— Irokezy zginą w tym wypadku... — mruknął Czarny Sęp.
Pani Wanda kiwnęła głową i ciągnęła dalej:
— Tak też i w życiu się dzieje, mój wodzu! Wasi ludzie częstokroć chorują i umierają, ponieważ wy nie umiecie korzystać z medycyny, nauki o chorobach i leczeniu. Dolegliwości, które dla uczonego białego człowieka są błahostką, mogą spowodować śmierć lub kalectwo wśród ciemnych, niewykształconych Indjan. Czy dobrze mówię?
Irokez potrząsnął głową i odparł pewnym głosem:
— Biała niewiasta wyrzekła sprawiedliwe słowa, które zapadły do serca wodza!...
Umilkł i zamyślił się.
Po pewnym czasie znowu mówić zaczął:
— Obawiam się wpuszczać na nasze tereny Anglików! Widziałem już nieraz, a Chyży Orzeł potwierdzi, że Anglik czy to misjonarz, czy to nauczyciel lub lekarz potrafi zagarnąć ziemię, należącą do nas...
Pani Basiewiczowa, przerywając mu, objaśniła:
— Są to skutki waszej ciemnoty! Nie znacie prawa, więc każdy może was podejść i oszukać.
— Tak! — zgodził się wódz. — Jednak nie chciałbym tu widzieć nauczyciela — Anglika... Czy nie moglibyście pozostawić nam waszego syna, aby uczył naszą młodzież sztuki czytania i pisania?
Teraz zamyśliła się zkolei pani Wanda i dopiero po długiem milczeniu oświadczyła:
— Bez narady z mężem nie mogę wam teraz odpowiedzieć, wodzu. Mój chłopak przez cały czas wakacyj jest wolny, lecz nie wiem, jak na tę prośbę waszą odpowie mój mąż...
Czarny Sęp spuścił głowę i mruknął:
— Naradźcie się z nim i powiedzcie mu, że wódz Irokezów bardzo go o to prosi!
Westchnął i dorzucił z westchnieniem:
— Muszę ratować swój szczep, który inaczej zginie!
Pan Basiewicz, wysłuchawszy opowiadania żony, długo się namyślał, wreszcie rzekł:
— Kto wie, co nas czeka? Byłoby może wskazane nawiązać bliskie i serdeczne stosunki z Irokezami. Jeżeli Staszek ma ochotę, to może pojechać do ich obozowiska.
Chłopak, marzący o przygodach, przystał na to chętnie i w trzy dni potem zjawił się już w domu Czarnego Sępa z walizką, wypchaną książkami i zeszytami.
Nauczanie Indjan rozpoczął tegoż samego dnia, a tak umiejętnie i pomysłowo, że najmniej nawet zdolni robili postępy.
Czas upływał mu szybko, bo poza lekcjami, w godzinach wolnych od zajęć z uczniami, brał udział w łowach Irokezów.
Czarny Sęp dał mu karabin i chłopak strzelał z niego do jeleni, czerwonych wilków, skradających się do stad indyjskich, do lisów i rosomaków.
Uangaron, syn wodza, nauczył Stacha chwytać konie i byki na lasso i razem z nim odbywał dalekie przejażdżki konne, odwiedzając odległe od obozu pastwiska.
Pewnej nocy rozległ się nagle jakiś gwar za ścianą domu, i Stach się obudził.
Posłyszawszy niespokojne głosy całego tłumu, zerwał się z posłania i wybiegł na dwór.
— Co się stało? — spytał Uangarona.
Ten, nic nie mówiąc, ręką wskazał przed siebie.
Staś dopiero wtedy spostrzegł łunę. Niby czerwona płachta wisiała pod czarną kopułą nieba, to rozpalając się, to przygasając.
— Pali się w osiedlu Chyżego Orła! — krzyknął jakiś Irokez, podbiegając do wodza. — Ze szczytu Czerwonych Skał wyraźnie widać płomienie i dym!
— Mój Boże! — zawołał rozpaczliwym głosem chłopak. — Być może, tatuś i mamusia są w niebezpieczeństwie! Co robić? Co robić?
Czarny Sęp położył mu rękę na ramieniu i szepnął:
— Nie rozpaczaj, my wam pomożemy!
To rzekłszy, rzucił w tłum krótki rozkaz.
Za chwilę Indjanie przyprowadzili osiodłane konie.
Pięćdziesięciu jeźdźców pomknęło w mrok nocny.
Na czele oddziału pędził wódz, mając przy sobie Uangarona i Stasia.
Rumaki rwały, jak wicher, i z trwożnem rżeniem wpadły do osady, stając dęba i chrapiąc z przerażenia.
Staś ujrzał tartak. Stał cały w płomieniach. Nawet płot się palił, a wężyki ognia biegły po gałęziach drzew, otaczających budowlę. Z żałosnym brzękiem rozpryskiwały się szyby okien, rozlegały się nawoływania, gwizdki stróżów nocnych, syk wylewanej wody i wycie psów.
Czarny Sęp, obejrzawszy miejsce pożaru, krzyknął do swoich ludzi.
Zeskoczywszy z koni, zaczęli pomagać w gaszeniu tartaku i wyrąbywać drzewa, które zagrażały podpaleniem stojących wpobliżu domów.
Dopiero o świcie ugaszono ogień. Tartak spłonął do fundamentów. Nad zgliszczami sterczały resztki okopconych murów i popękany komin fabryczny.
Na szczęście, domy mieszkalne nie ucierpiały od ognia; nie zdarzyły się również nieszczęść z ludźmi.
Zrozpaczony dyrektor wyjechał natychmiast z raportem do zarządu kompanji w Winnipeg.
Do osady delawarskiej już nie powrócił.









  1. Przypis własny Wikiźródeł W oparciu o informacje zawarte w innych książkach z tej serii





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ferdynand Ossendowski.