Zgrzybiały Starzec, sadził płonkę małą. Trzech Młodzieńców co tam stało, Śmiejąc się rzekło: «Mój ty biedny Człeku, Co w twojej głowie dzieje się! Mniejsza budować, lecz sadzić w tym wieku, Jakiż ztąd owoc odniesie? Starcze, (gdyż pozwól, że powiemy tobie) Jużeś jedną nogą w grobie,
Porzuć więc pracę i znoje: To co w przyszłości, nie twoje; Wielkich zamysłów nadzieja należy Do nas, młodzieży. — Nie do was samych, moi przyjaciele, Odpowie Starzec, co człowiek zakłada, Długo się robi, a trwa lat niewiele. Prędko, czy późno, śmierci ręka blada, Nie uważając na lata, Starych i młodych bez różnicy zmiata:
Nikt nie wie kiedy, komu, Bóg koniec przeznaczy, I kto z nas zorzę ostatnią zobaczy. Będziecież mi jeszcze bronić, Sadzić to drzewo, gdzie me pokolenie, Znajdzie chłód i pożywienie? Temu, którego zyski nie unoszą, Robić dla drugich jest lubą rozkoszą: Jest to jak owoc, co można dziś zrywać, Jutro, pojutrze, i długo używać; Nikt tego nie wie: może ja, tak stary, Dziś jeszcze pójdę na mary; Może też w czerstwiejszej dobie Przedłużę to życie biedne,
I na waszym, o ufna zbyt młodzieży, grobie, Policzę słońce niejedne.» Zgadł dobry Starzec, bo jeden z młodzieży,
Płynąc do Ameryki, w głębi morza tonie; Drugi, gdy w bojach za laurami bieży,
Polega w szlachetnym zgonie,
A trzeci, z wysokiego na dół spadłszy drzewa, Duszę wyziewa. Płakał ich Starzec w swem cichem schronieniu, I przypadki niesłychane, Tu wam przezemnie wspomniane, Na twardym wyrył kamieniu.