[167]SZCZESNA
POWIEŚĆ
WSTĘP CZYLI PRZEDPIEŚŃ.
DO LUTNI.
I.
Dziś cię odepchnę, jako kratę złotą,
Zabrzęcz i uleć — a może na niebie,
O lutnio moja, nie odrzucą ciebie,
Jako wrzęciądzy wytracone wroto,
By piorun, widząc czas na pogoń dobry,
Ciął cię zszczerbił się jak miecz swój
Chrobry!
II.
Dziś cię odepchnę, jako pierś pancerną,
Westchnij i odejdź, bo nie tędy droga!
Ani ja taką przyjaciółkę wierną
Porzucić mógłbym na ziemi bez Boga,
By lada żołdak, plondrując namioty,
Odpinał z ciebie naramiennik złoty.
III.
Idżże, a powiedz, że lat nie wiem wiele,
Może lat dziesięć i dziesięć-set może,
Byłaś mi, czem są ludziom przyjaciele,
A matkom dzieci, kładące się w łoże —
I wiesz, żem ciebie nie dotknął inaczéj,
Tylko nadszczęście, tylko z nadrozpaczy.
IV.
Anim się upił i wołałem na cię:
«Pomóż mi kłamać przed sumieniem własném!»
Ani cię widział kto w pałacu jasnym,
Ani cię widział kłoniącą się w chacie,
Chorągwie różne wiatr po świecie zrywał,
Nie drgnęłaś... chyba, żem ja chciał i śpiéwał.
V.
To, jeśli ciebie spytają o liście,
Albo o Laury jakiej różę białą,
Zaśpiewajże im, że się wykonało...
Mieliście oczy i widzieliście...
Koń mój ostatni wieniec zjada z głodu...
Ty wiesz turniejów koniec i rapsodu.
VI.
A Laurę... Któż to ją miał z bezwawrzynnych
Dziś, gdy anielskie tylko są istoty?
Z bezposagowych kto włóczęgów gminnych,
Co ani razu nie napisał «O, ty!»
Lub, co napisał, ale rzecz jest skryta,
Tak, że Bóg tylko i serce ją czyta.
VII.
Bóg, serce — cóż są?... Dziś... O, bardzo wiele,
Tak bardzo wiele, tak niepospolicie,
Że to zostawić lepiej na niedzielę,
Nie mieszać rzeczy tych świątecznych w życie,
Które «jest prozą, polem jest praktyki,
Niezaplątanem w ciemne ogólniki...»
VIII.
Więc to dlatego właśnie dziś ja lutnię
Na pożegnalny nastroiłem akord;
Tak, gdy chorągiew los i kula utnie,
A żołnierz idzie chleba kupić za kord[1],
I miecz wygina na lichwiarza progu
Gestem, historji pełnym i nałogu.
IX.
Pies, dziecię, patrzą nań sposobem godnym
Tragedji onej, patetycznej wielce,
Nie mówiąc zasię, iż musi być głodnym,
Stalowe raczej podziwiając jelce[2],
[168]
Jak dziecię zmarłe gdy matce kto chwali,
Że usta miało z ponsowych korali.
X.
Psom, dzieciom dudarz ślepy gra u płota,
Gwiazdy się nad nim zamiast oczów świecą;
Więc cię odpycham na wiatr, lutni złota —
Zdążaj, a pisuj do mnie błyskawicą —
I bywaj zdrowa, ilem ważył ciebie
Niebiesko — to jest, pierw, niż byłaś w niebie.
TŁO.
I.
Jako gdy konie wywodzą przed ganek
W czas poobiedniej godziny trawienia,
Tak bohaterów rzędy i kochanek,
Tak myśli wielkie i wielkie wspomnienia
Wywodzi pisarz na chiński stoliczek
Przed wpółotwarte oczy czytelniczek.
II.
I trwa ta sztuka lat kilkaset zgórą,
Te, owe sercu dobierając dramy —
Żyć nie potrzeba... Na cóż, kiedy pióro,
Za pozwoleniem cenzury i mamy,
Jakie chcesz, drgnienie serca w tobie wzbudzi,
Mniej tem, co razi nas u żywych ludzi?
III.
Mniej tem, że trzewik z białego atłasu,
Choćby do lilji listka był podobny,
Zeszpecić musi półowal obcasu,
Ani go chodnik ustrzeże osobny,
Jeżeli tylko otwarcie lub skrycie
Był nieroztropnym tak, że weszedł w życie.
IV.
By więc pominąć nieroztropność wszelką,
Prozaiczncgo by uniknąć kału,
Wzywam cię, czysta wieku marzycielko,
Bym, idealny romans ideału
Śpiewając, żadnym nie pokalał mętem
Krwi, łez lub potu... (oprócz atramentem).
V.
I abym ciemnym nie był w wyrażeniach,
Jak ten, co matki śmierć donosi komu,
Rzecz poczynając o życia cierpieniach,
Sługom, by czuli, zalecając w domu,
Nawiasy czyniąc o Pańskiej boleści...
Zamiast odrazu przystąpić do treści.
VI.
Nie lepiejż prosto powiedzieć i jasno:
«Matka umarła... hej!... a są gromnice?
Niema, to kupić; gotówkę dam własną:
Dzwonnikom tyle, a tyle na świéce;
Ksiądz śniadał, niechże wymowę ma letszą!
VII.
Klucze niech zbiorą, pokój niech przewietrzą!»
Styl z tego zaraz skorzysta stanowczo,
Metafizycznych uniknie herezji,
Postąpi sztuka, lubo drogą owczą,
Genjusze wstaną, a krytyk ich nie zjé,
Ni laury komu wzrastające otnie.
A serce?... Serce zapłacze samotnie.
VIII.
Do hieroglifów, do sanskrytu[3], do run[4]
Przystąpić mógłbym już z takowym wstępem,
A cóż dopiero do jasnej, jak piorun,
Powiastki, piórem nakreślonej tępem;
Więc śpiewać pocznę najumiarkowaniéj.
Słuchajcież, wieszcze znani i nieznani!
IX.
Powieści mojej ojczyzną jest może
Grecja, nim Lord-Kleft przypłynął w jej porty:
Kraj, skąd nie wyjrzał nikt za bliskie morze
Sumieniem, serca ścisnęły paszporty,
Kochano silnie ojczyzny granice,
Gród, obwód, powiat, wreszcie okolicę,
X.
Dalej wieś swoją, dalej we wsi dworek,
Nareszcie żonę tylko, dzieci własne,
Potem i z dzieci jedno — siebie — worek —
I — koniec!... Wielu stąd było za ciasno,
Ale to byli ludzie bez znaczenia,
Lub ze zbytniego w kraju pokolenia.
[169]SZCZESNA.
I.
Owdzie więc była «ona» — to taż sama,
Która już jakie kilkaset lat zgórą,
Że nie chcę daléj sięgnąć — od Adama,
Opisywało wszelkie gęsie pióro...
Ale to nie ta — dobrze! — a więc nie ta
Przenajpiękniejsza z wszechpięknych kobieta.
II.
Mowa, że nie ma takowego brzmienia,
Które harmonję harmonij wyraża,
Słusznego dla niej nie miała imienia;
Felicja nazwał ją tryb kalendarza.
Pierwsza to boleść na ziemi ucisku
Mieścić się w jakiemś nieswojem nazwisku.
III.
Felicja, panną będąc i dziedziczka,
Dóbr swoich panią, więc panią swej doli,
Jeśli nie była panną kanoniczką[5].
To, iż namyślać się nie miała woli;
Los, czas, składając wszystko pod jej stopy.
Służyły rączo, jak słowiańskie chłopy.
IV.
Piękna, bogata, mądra, można, młoda,
Skoro jej wola spotkała rozdroże,
Przyjęta wraz ją wyręczała moda,
Straszne «tak», «nie tak», najstraszniejsze «może»
Ulatywały nakształt nietoperza
I pewność miejsce zajmowała krzyża.
V.
Tak z wolą; z sercem zupełniej inaczej.
To jeśli w drodze spotykało chmurę,
Orkiestrę całą, bywało, w rozpaczy,
Jak loretański dzwon[6], niesiono wgórę:
Niżej tańczono lub komedję grano —
Aż weszło słońce na drugi dzień rano.
VI.
Tak z sercem; ale, jeżeli z sumieniem
Mogła mieć ona zajście jakie drobne,
Kaplica, świerków utajona cieniem,
Rozpłakiwała się w modły osobne,
Które, w miejscową przeszedłszy tradycję,
Zwano w parafji votiva Feliciae...[7]
VII.
Tak więc z sumieniem; lecz w myśli dziedzinie
Jeśli się smętny zagaił monolog,
Najęty Niemiec w takowej godzinie,
Bibljotekarz i fenomenolog[8],
Przychodził grzecznie porządkować w głowie,
Co po czem idzie, gdzie i jak się zowie.
VIII.
Lecz cóż? Miałżebym dziwnym obyczajem
Pominąć opis wszech uroków Szczesnéj,
Do druku pisząc, oszukiwać najem
Miałbym przez jakiś wzgląd wcale niewczesny
Na myśl, sumienie, serce albo wolę?
Nie... Będę pisał równo, jak po stole.
IX.
Wiem, czytelniku, jak schniesz i umierasz
Z niecierpliwości widzenia obrazu;
Więc zwlekać nie chcę, i zrobię komeraż[9]
I, co powiedzieć mam, powiem odrazu;
Próżnego sobie omamienia nie rób:
Szczesna tak była piękna, jako cherub.
X.
Jaki zaś oczów brylant i ust rubin,
I ramion powab, i całej postaci
Tok i udatność może mieć cherubin,
Jeżeli nie wiesz, jeszcze rzecz nie straci,
Ani w czemkolwiek będzie zaciemniona;
Cherubin bowiem jest piękny, jak ona.
SPOTKANIE.
I.
Przez plamy cieniu bluszczów o południu,
Przez mgłę koronek u szaty jedwabnéj,
Przez łunę ogni na kominkach w grudniu,
Przez atłasowy trzewiczek zbyt zgrabny,
Przez słówko, które budzi sny i nie my
Poznał ja młodzian — na imię miał Szczesny.
II.
Poznał przez szczęścia Szczesnej blask promienny,
Podawający każdy jej wdzięk żywo,
[170]
Więc im był bliższym, tem bardziej był senny.
O, nieszczęśliwy, kto kocha szczęśliwą!
Bo radość jego będzie tylko echem,
Smutek natychmiast zawiścią, ta — grzechem.
III.
I lepiej przez łez kryształ czysty z wiary,
Przez trudów poty, ochłodzone niebem,
Patrzeć na lubą twarz, jak w obraz stary,
Przed którym kapłan z winem trwa i chlebem —
Przez łunę lepiej bitw sięgać po kwiatek,
Niż tak szczęśliwym być, świat mieniąc w światek.
IV.
Więc, jeśli dziejów drama nieskończona,
Prawdy jeżeli zrywać mają pęta,
A niebo nie jest, jak księga zwiniona —
Więc, jeśli jeszcze trwają sakramenta,
I od lwa kości lepsze szczenię żywe,
To was zaklinam: bądźcie nieszczęśliwe!
V.
Tu długie mógłbym dołączyć wet za wet,
Niestety, ciemne i niezrozumiałe,
Omówień pełne — ach, niegrzeczne nawet;
W róż przeto bukiet zamieniwszy strzałę.
Pod stopy ciskam i gęśl miększą biorę,
Jak uśmiechami płatny trovatore[10].
VI.
Szczesny tak kłamał na dzień razy tysiąc,
Prawd pytał, która, gdzie zyska uznanie.
Kłamać tak nie jest jeszcze krzywoprzysiąc,
Lecz jest to zwykle o rękę staranie;
Przysięga kończy dopiero stosunek,
Jak suma kończy miesięczny rachunek.
VII.
Dziś więcej, niźli kiedykolwiek, bliski,
Porzucił cugle u furtki ogrodu;
Groom[11] wziął je, zagiął na siodło pośliski[12],
Konie się cieszą z wieczornego chłodu,
Pałacyk letni bieli za aleją:
Szczęśni otwarcie mówić chcą — czy śmieją?
VIII.
Weszedł, lecz, ręki dotknąwszy podanéj,
Było mu tęskno właśnie ze zbliżenia:
Jak uwieńczony, wpierw nieurągany,
Jak zaskoczony jawem bez zwątpienia,
Mówić chciał — o czem? I tego nie trzeba,
Tak samo bowiem i ona... o nieba!
IX.
W mieście na taki brak żywotnej dramy
Jest do najęcia piękny środek: scena;
Najmujesz lożę, siadasz obok damy,
Aktor się poci za was — Melpomena[13]
Sztyletem zręcznie serc próbuje wiele,
Jak gdy iskierki szuka kto w popiele.
X.
«Na wsi szczęśliwym trzeba być, lub niczem»
Rzekł wreszcie Szczesny, lecz w czarze herbaty
Przejrzał się bardzo zmienionem obliczem.
Ona, to słysząc, poszła widzieć kwiaty.
On wstał... «Czy w drogę?» «W drogę, i daleką».
Ucichli — resztę drzwi przywarło wieko.
LISTY.
I.
Pojechał — za nim groom — do dom i za dom
I tak pisał list — «Berlin — Sans-souci[14]
Data... Dwoje nas szczęsnych! Ilem świadom,
Koniecznie jedno nieszczęsnem być musi:
Chodzę na kursa filozofji w celu,
Bym umiał cieszyć się po smutkach wielu...»
II.
— «Paryż, kolumna Vendöme — data — stałem,
Patrząc... Bronz czynów gdy w powietrzu trzyma,
Tez, antitez[15] nie pytaj! Wyznam, że zadrżałem,
Jak dziecię, na podniosłem ramieniu olbrzyma.
Sekstern[16] logiki, który przywiozłem z Berlina,
Groom mój karta po karcie na ogień wycina».
[171]III.
«Rzym — data. Na tej górze, gdzie narodów świecznik,
Paweł apostoł, głowę swą pod miecz położył,
Ukląkłem, a kometa na niebie, jak miecznik,
Trząsł się i lud patrzący niesłychanie trwożył;
Ja serce tłumu tego czułem i ciemnotę,
I modliłem się bardzo... O wiedzy prostotę...»
IV.
«Zinąd. — Pani mię pytasz, poco ten niepokój?
Czy nie mówiłem, że nieszczęścia szukam?
O końcu, jaki będzie, zawyrokuj!
Dziś — proszę — pukam.
W tych dniach płakałem tu łzami takiemi,
Jakie przed wieków osiemnaście lano;
Z kamieni potem uniosłszy kolano,
Uczułem prawo na ziemi...»
V.
«Pestum w Kalabrji[17] — data. — Trzy świątynie
Z całego miasta, jak wielkie, zostało —
Saracen[18] resztę skruszył, jak naczynie;
Wilgoci w starych wodociągach mało
Zgniłemi przeszło kroplami w rośliny —
Te wreszcie odął wiatr, słońce wyżarło.
Leniwe pełzną po głazach gadziny,
Wyziewa w chmury wszystko, co tam marło,
I febrę z mrokiem cowieczornym wdziewa
Na spóźnionego członki podróżnika.
Ludzi garść, jako karłowate drzewa,
Wydarte z ziemi, żółte i koszlawe,
Włóczy się, mówić zaczyna, poziewa...
Ruina! Pracy niema; ręce prawe
Są lewe, lewe są ironją ramion,
Na czołach zmarszczki, ale nie starości,
Coś do fatalnych podobnego znamion;
Każdy klnie, modli się, próżnuje, pości,
Lub złamki bogów, z gruzu wydobytych,
Na wpółżebrzącej wyciągnąwszy dłoni,
Do podróżników odzywa się sytych;
Stu pieniądz rzuca, żaden łzy nie roni!...»
VI.
«Zinąd. — O smutno, smutno, aż mi lepiéj!
Na grooma twarzy własną boleść zgadłem;
Wino jest dobre — dałem piastra[19]: «Przepij!»
Mówiłem, «Wszak przepij przed zwierciadłem!
Patrz, jak ów pije, co wiedzie chór pieśni!»
Groom pił — mnie było trzeźwiéj... i boleśniéj...»
VII.
— «Pani! Nieszczęście! Wszystko mi skradziono.
Zostałem w górach sam, i to niezdrowy.
Groom mój jest człowiek! Otworzył swe łono
I rzekł: — Mam, panie, szkaplerz z Częstochowy,
Dukatów kilka zaszytych w nim dzwoni;
Panie, do jadła dalej... i do koni!
VIII.
— «Zinąd — Dwanaście tysięcy mil morza,
Kraje przede mną, gdzie krzyż ledwo świta,
Ta, owa skała, jak Golgota boża,
Dziś albo jutro krwią będzie obmyta:
Katakumb, krucjat wiew — jak matki dłonie,
Pacholę trefiąc — włos garnie na skronie».
IX.
— «Pani!... Więc zamąż idziesz i dniem pierwéj
Pamiętasz o mnie?... Życzę uroczyście
Wszystkiego! Serce me, dusza i nerwy
Witają kwiatek, nadesłany w liście...
Pisać dziś więcej nie mogę — ktoś czeka...
X.
Dwa słowa tylko: pomnę... kocham... człeka».
I to ostatni był list do tej damy,
Która rozważnie poszła zamąż sobie:
Więc cichy żywot pędzi (nie bez dramy).
Ku czemu lepszą powieść zczasem zrobię,
Morał wykażę jasno, jak na dłoni,
A jaki taki grubą łzę uroni.
|