[189]SZEROKI DUNAJ.
Na Szerokim Dunaju, na targu,
Rozkładają przekupnie stragany,
Dzień się ocknął z nocnego letargu
I na dachy blask rzuca różany.
Zieleniny, jarzyny, owoce
W żywych barwach na kramach się pstrzą, —
Stary Dunaj, jak młynek trajkoce,
Przeplatając rozmówki psiąkrwią.
Ród przekupek nie wymarł doszczętnie,
Staromiejskich pyskaczy z przed wieku.
Gdy się baba rozkrzyczy namiętnie,
Stań na boku i słuchaj, człowieku;
Daj ci, Boże, temperament taki
W różnych sprawach do najdalszych lat...
Potem sypie do torby groszaki
I w zwycięstwie jest wielka, jak świat.
[190]
Wśród przyblakłych kolorowych murów,
Co odległe pamiętają czasy,
Chodzi słońce pogodnych lazurów
I parciankę zamienia w atłasy,
Rozkochane w życiu i w hałasie
Czar istnienia sączy w ciepłą krew,
W młodych dziewcząt rozgląda się krasie,
Pierś całuje, muska czarną brew.
Z poza dachów, szarych od starości,
Paulinów widać smukłe wieże;
Lubią na nie patrzeć ludzie prości,
Którym braknie czasu na pacierze.
Bój o chleba kawałek aż warczy,
I gorączką uderza do głów,
A Bóg dobry, z pewnością mu starczy
To spojrzenie, modlitwa bez słów.
Na Dunaju, trzeba wiedzieć o tem,
Było sławne kwiatów targowisko, —
Tak niekiedy lśnią róże pod płotem,
Lub liliami zakwita bagnisko.
Jakże pięknie na tle staroświeckiem
Jaskrawieje kwiecia wiosny zbiór;
Jak staruszek lubi bajać z dzieckiem,
Tak się kocha w kwiatach stary mur.
Leży w pękach kwiat świeżo zerwany
Na straganie pani Walentowéj,
Hijacynty, bzy i tulipany,
Groszek biały i groszek różowy.
[191]
Jak z ogrodów i z wiosennej łąki
W brudny rynek leci cudna woń,
I, w zadumie, srebrne rosą pąki
Do ust niesie pięknej Zośki dłoń.
Piękna Zośka, Walentowej córka,
Z krwią, jak płomień, co oczyma strzela,
Ze starego rwie się w świat podwórka,
W świat upojeń, pieśni i wesela.
Georginje, astry i nagietki
Lubi pieścić zgrabną rączką swą...
A ta córka poszła na chleb „letki”,
Któż tam zgadnie, co się dzieje z nią?...
Siedzi stara, pomrukuje zcicha,
Zbrzydł jej towar i nabywcy zbrzydli:
„Ot, to życie do ciężkiego licha!
Ty hodujesz, a chłop ją usidli!”
I pochyla twarz amarantową,
(Bo wódeczka tak barwi, jak mróz);
Wypić zdrowo, a dumać niezdrowo, —
Było — niema, łzy kap — kap — i szlus.
Pod jatkami ćma psów się przemyka
Z desperacją w psiej zgłodniałej twarzy,
Syty kocur siedzi u rzeźnika,
Ironicznie patrząc na nędzarzy.
Z dachów lecą wróble darmozjady
Kąsek jadła capnąć gdzie się da, —
A na boku stoi chłopiec blady,
Ten od psa się jeszcze gorzej ma.
[192]
Chociaż ludzi z mych piosnek legendy
Od lat dawnych niema już na świecie,
Tak, jak niegdyś, lubię chodzić tędy
I kłaść farby na starej palecie,
Lecz, gdy związać zachce mi się czasem
Tych, co byli, i tych, którzy są,
Dzień dzisiejszy mruczy grubym basem:
„To nie to już, mój stary, nie to!”
Zato nocą, w pustce i w ciemności,
Przez księżyca osrebrzanej skrawek,
Znów się moje ożywiają włości
I jak dziecko mam swój świat zabawek.
Wszyscy, których znałem tak dokładnie,
Wyszli z grobów, by mi podać dłoń,
Potem szepcą, kłaniają się ładnie —
I w przeszłości zapadają toń.
Chciałbym żeby w tych prastarych domach
Znowu rosło dzielne pokolenie,
Z tych, co mężnie stają na wyłomach
I kochają, aż na śmierć szalenie,
Aby nad tym kramikarskim gwarem
Wzlatywała, jak hejnału śpiew,
W pieśń wolności zamieniona czarem,
Ta, co wsiąkła w Stare Miasto, krew.
|