Szewc i Diabeł/Część VI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Szewc i Diabeł |
Podtytuł | bajęda |
Pochodzenie | Dzieła Aleksandra Fredry tom XII |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1880 |
Druk | Wł. Anczyc i Spółka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst Cały tom XII |
Indeks stron |
Zaledwie diabeł był wolny,
De noviter zaczął wichrzeć,
Aż się dziwił cały świat.
W konwiktach często réj wodził,
Referaty pisał w biórach,
Starych żenił, młodych brał,
A modniarek i bankierów
Pełną garścią wszędzie siał.
Do tego jakby zaraza,
Nowiniarzy, dziennikarzy
Padło nagle z dziesięć kop.
Przytem diabli i nie diabli
Śmiać się muszą do rozpuku,
Bo nikt w piekle nie łgał tak,
Bo nikt z diabłów tak nie umiał
Czarne z białem zmieniać w lot.
Szczególnie w mieście Uhnowie
Miał szewcowi na wątrobie,
Że szewc takie ciągi dał,
Że wziął na lep jak sikorkę,
Że jak piwo zakorkował,
Że go ostrzygł jakby psa;
Ztąd go potem kusym zwano,
Aż sam szatan z niego drwił.
Więc nasłał Panu Markowi
Czeladnika do warsztatu,
Serafinem zwał się on:
Włos długi, krótką miał bródkę,
Wzrok anioła, głos słowika,
Tęgo jadał, lepiéj pił,
Lecz dlatego, by do służby
Braci, ludzi nabrać sił.
„Rób, mawiał, ale zarobku
„Nie zachowuj, bo to kradzież,
„Co zarobisz, w czambuł daj.
„Z łotrami dziel się sumiennie
„Bo łotrowstwo to choroba,
„Na chorobę trza mieć wzgląd.
„Wspólne żony, wspólne dzieci,
„Taki nowy będzie skład.“
Na takie mowy Pan Marek
Wzruszał tylko ramionami,
A spytany rzekł: Ot kiep!
Serafin tem się nie zrażał,
Lecz szewcowi pochlebstwami
Tak podkadzał, że aż fe!
Zrazu szewc się krztusił nieco
Późniéj łykał cały dym.
Tak dobrze, iż do pół roku
Już uwierzył, że na niego
Posłannictwo zesłał Bóg.
Porzucił szydło, kopytka,
Świat chciał podszyć jak cholewę,
Zaczął szaleć, spiski knuć.
Za nim Melchior i Baltazar
Jakby jego własny cień.
Jednego targu w Uhnowie
Szewc wyszedłszy z przyjaciołmi,
Nuż rozdawać wszystkim chleb,
Lecz cudzy, potem obuwie,
Ale cudze, potem odzież,
Ale cudzą. — Hałas, krzyk!
Vivat Marek! Szewca Marka
Na ramionach niesie tłum.
Jak skargi doszły na ratusz,
Ratusz wysłał swych pachołków,
By zrobili jaki ład.
Pachołki prędko zgarnęli
Dziesięcioro ludu z brzegu
I pod wielki wzięli klucz.
W Uhnowie wszystko spokojnie,
Wieczór Sędyk wino pił.
W dni kilka nadszedł i jarmark,
Już na szewca nikt nie czekał,
Każdy sobie brał, co chciał.
Jak swoje brał i bił jeszcze,
Bo łupieżcom z dawien dawna,
Złupionego przykra twarz.
Co to będzie? Co to będzie?
W mieście rozbój, w mieście gwałt.
Jak skargi doszły na ratusz,
Ratusz wysłał swych pachołków,
Lecz pachołków motłoch w łeb,
Pachołki w skórę ławników,
A ławniki w czub Sędyka;
Wszędzie nieład, wszędzie bój...
Wywrócono i kałamarz,
Diabeł z śmiechu boki rwał.
Baltazar, Melchior i Marek
Wyszli z domu i patrzali,
I widzieli, że tu źle.
Lecz ufni w swoją powagę
I w swój tryumf w dzień targowy,
Śmiało poszli w dziki tłum.
Prośbą, groźbą, ba i pięścią
Trzeba miastu wrócić ład.
Baltazar w przedniéj stał straży,
Chciał zawołać: Tandem tedy...
Lecz nie skończył wielkich słów,
Bo maziarz kwacz mu ciekący
W gębę wsadził i zakręcił,
Potem tylcem walnął w nos.
Tkacz się zwinął jak półsetek,
I potoczył gdzieś pod wóz.
Z kopyta naprzód szewc pomknął,
Machnął lagą w prawo, w lewo,
Aż z czupryny para szła.
Co sięgnął, to i dosięgnął
I okładał i dokładał
Pro memoria jeszcze coś;
Bo szewc Marek chciał porządku,
Więc porządnie w skórę bił.
A krawiec niby nożyce
To rozciągnie, to przyciągnie,
Chwyta, tłucze, łeb o łeb!
Łby trzeszczą, trzeszczą jak dynie,
Jak na nieszpór dzwonią zęby,
Że aż z dala słychać strach.
Aleć zawsze śliska sprawa,
Gdzie ze stoma walczy dwóch.
Już lecą garnki jak bomby
Z mąką, masłem i śmietaną,
Biją jaja jakby grad...
I na ich pafle gorące,
Jak na jakie dwie patelnie
Naleśniczy leją płyn;
Szewca, krawca już nie poznać —
Diabeł z śmiechu boki rwał.
Od stóp do głów oblepieni,
Krawiec niby długa kluska,
Niby pieróg stanął szewc.
A koniec końców tej sprawy
Szewc wziął w skórę, wziął i krawiec
Wzięli oba... że aż nu!
Szewc się spytał: Żyjesz Wasze?
Krawiec odrzekł: Teraz szyj!
Serafin nie rwał się naprzód,
Bo lękliwéj był natury;
Bić się nie chciał, wolał kraść.
Jak nakradł, hulał; o ludzkość,
O braterstwo nie dbał wcale,
Bo on z diabłem w zmowie był,
Bo on piekłu za garść złota
Liwerował biedny lud.
Straszliwy diabeł, to prawda,
Kiedy w własnej swéj postaci
Na ród ludzki ogniem dmie;
Straszliwszy jednak sto razy
Gdy w anioła czystej szacie
Zdradny wonią sieje kwiat.
Poznać diabła, na tem mądrość,
Tę nam mądrość Boże daj!