Szkice i obrazki Gawalewicza
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Szkice i obrazki Gawalewicza |
Pochodzenie | Szkice i obrazki |
Wydawca | Biblioteka Dzieł Wyborowych |
Data wyd. | 1898 |
Druk | Drukarnia Artystyczna Saturnina Sikorskiego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały zbiór |
Indeks stron |
Szkice, obrazki, pyły, pyłki, okruchy i t. p. drobiazgi panowały temu lat kilka wszechwładnie w felietonach czasopism warszawskich. Witane mile przez redaktorów, którzy przenosili „rzecz krótką“ nad długą, czyli, co miało to samo oznaczać, nudną, wypchnęły z gazet i tygodników większą powieść.
Ponieważ popyt warunkuje wszędzie i zawsze wytwórczość, przeto sypały się owe szkice i obrazki, jak plewy z wialni, coraz rzadsze, bledsze, niklejsze. Cały legion dyletantów płci obojga rzucił się na rodzaj ulubiony, poszukiwany, nie przedstawiający, jak mniemano, żadnej trudności. „Bo nie potrzeba ani talentu, ani znajomości techniki artystycznej, by odtworzyć jakiś strzęp życia, wypadku, sytuacyi...“ „Wystarcza władać jako tako językiem i zaobserwować jakiś drobny szczegół...“
Redaktorowie czasopism warszawskich i publiczność przekonali się jednak rychło, iż do każdego rodzaju, choćby najmniejszego, trzeba być powołanym, iż nawet „szkice i obrazki“ mają tylko wtedy wartość rzeczywistą, gdy wyjdą z pod piór utalentowanych; kiedy krytyka przesiała różne „pyły i pyłki“ przez swoje sito, ulotniły się gdzieś owe drobiazgi bez śladu. Na dnie została tylko szczupła garść ziarn pożywnych, które wytrzymały próbę czasu.
Do takich ziarn pożywnych należą między innemi i zawarte w tomie niniejszym szkice i obrazki Maryana Gawalewicza („Pauper,“ „Gęś,“ „Słoń.“) Czyta się je dziś z taką samą przyjemnością, jak wówczas, kiedy ukazały się po raz pierwszy w druku.
Maryan Gawalewicz, felietonista, krytyk teatralny, powieścio — i komedyo-pisarz, nie należy do owych ulubieńców losu, którym szybki rozgłos rzuca odrazu pod stopy kwiaty i oklaski. Zacząwszy działalność publiczną od drobnych wierszyków (po r. 1870 tym), ciągnął następnie przez długi szereg lat ciężki pług dziennikarski, nie sprzyjający nigdy śmielszemu lotowi fantazyi artystycznej. Talenta nie znoszą jarzma, jarzmem zaś jest wszelka praca biurowa. Niejeden z talentów współczesnych, wpleciony w koło prasy, zrzekł się już na progu młodości szlachetniejszych porywów, zmieszał się z szarym tłumem rzemieślników pióra. Gawalewicz jednak, niepospolicie pracowity i widocznie wytrwały, znalazł wśród licznych zajęć redakcyjnych dość czasu i siły do twórczości literackiej.
Pomogła mu do tego, oprócz pracowitości i wytrwałości, niezwykła łatwość słowa, jaką go los obdarzył.
Gawalewicz nie błysnął odrazu, jak: Łętowski, Dąbrowski, Szymański, Jasieńczyk, Ostoja i t. p. których debiut był równocześnie ich tryumfem. Piął się on po drabinie artystycznej powoli w górę, dojrzewał, rozwijał się stopniowo, zbierając po drodze obserwacye życiowe i doskonaląc formę. Zanim napisał „Filistrów“ (1886 r.), „Drugie pokolenie“ (1891 r.), „Mechesów“ (1893 — 94 r.), rzeźbił nasamprzód drobne cacka, wyrzucał z pod ruchliwego pióra szybko pomyślane i wykonane „Szkice i obrazki,“ których część wyszła w r. 1886-ym w dwóch tomach p. t. „O niej.“
Dłuższe doświadczenie krytyka uczy, iż talenta, rozwijające się wolno, posuwające się od utworów słabszych do lepszych, od dzieł mniejszych do większych, bywają trwalsze, „solidniejsze“ od owych meteorów literackich, co, ukazawszy się niespodziewanie, świecą przez pewien czas blaskiem fosforycznym, by rychło zgasnąć. W pierwszych powieściach Orzeszkowej nie odgadłby nikt późniejszej autorki „Meira Ezofowicza“ i „Nad Niemnem.“ I pierwiosnki talentu Prusa nie zapowiadały twórcy „Faraona.“
Czy łatwe powodzenie oślepia owe „nagłe gwiazdy,“ iż nie kształcą się dalej, czy też mają one bardzo mało do powiedzenia, dość, że pierwsze ich dzieło bywa zwykle ostatniem... najlepszem.
Gawalewicza nie oślepiało, nie psuło powodzenie doraźne. W pocie czoła, w trudzie i bólu wielkiego wysiłku-bo trudem i bólem jest wszelka praca twórcza, o czem nie mogą mieć wyobrażenia ci, co, sami nic nie zrobiwszy, lekceważą cudzą krwawicę — idąc od drobniejszych utworów do większych, zdobywał on sobie wolno stanowisko literackie. Długie lata rzetelnej pracy złożyły się na jego dobrze zasłużony wieniec autorski, którego mu krytyka bezstronna odmówić nie może, nie powinna.
Zwykle mówi się: Gawalewicz nie posiada w talencie swoim siły, w stylu werwy, jędrności, „temperamentu,“ w pomysłach i w charakterystyce śmiałej — stanowczości. Należy-ż jednak podciągać wszystkie organizacye artystyczne pod jeden wspólny mianownik?
Literatura piękna jest jak wzorzysty kobierzec, na którego deseń składają się różne barwy, słabsze i mocniejsze, bledsze i jaskrawsze — jest jak symfonia, spleciona z różnych tonów. Każdy z talentów rzeczywistych wnosi do literatury coś własnego, oryginalnego i tylko wtedy posiadają narody danej epoki literaturę pełną, gdy mogą się poszczycić różnorodnemi talentami. Dociąganie wszystkich zdolności artystycznych do jednej miary, do jakiegoś ulubieńca chwili, nie wytrzymuje krytyki.
Jako nowelista, jako autor szkiców i obrazków, wniósł Gawalewicz do naszej literatury współczesnej nadzwyczaj „miękkie dotknięcie,“ owe francuskie fine touche, równie cenne, jak siła. Umie on za pomocą środków prostych działać na serce, rozrzewnić, wzbudzić w czytelniku sympatyę dla swojego tworu. Kapralowi Cisowi („Gęś“) przebaczamy jego przegorliwość kapralską za ostatnią scenę z matką; — na Teodora Dudę („Pauper“) nie gniewamy się za to, że ukradł swojemu dobrodziejowi fajkę; z niedolą brudnego włóczęgi („Słoń“) współczujemy.
Styl świeży i „ładny“ tworzy doskonałą oprawę do powyższych trzech szkiców i obrazków Gawalewicza.
„Jööl,“ obrazek z życia wyspiarzy fryzyjskich, i „Sprawa honorowa“ (z opowiadania sekundanta) ukazują się po raz pierwszy w formie książki.