Sztuka czytania/Pochwała Maciąga

<<< Dane tekstu >>>
Autor Henryk Bereza
Tytuł Sztuka czytania
Wydawca Czytelnik
Data wyd. 1966
Druk Drukarnia Narodowa w Krakowie
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

POCHWAŁA MACIĄGA

Unicestwianie tego, co jest, stało się umiejętnością, którą człowiek dzisiejszy opanował w stopniu najdoskonalszym. Ta umiejętność jest tak niebezpieczna, że człowiek czuje się zmuszony mobilizować całą swą energię moralną, żeby tę umiejętność potępić. Potępienie moralne aktów unicestwiania daje niejakie rezultaty i dlatego istnieje jeszcze, co istnieje. Nie można unicestwiać przynajmniej w sensie moralnym bezkarnie, można natomiast bez żadnego sprzeciwu uniemożliwiać, żeby coś zaczęło istnieć. Te refleksje ogólne wydają mi się jak najbardziej na miejscu, gdyby ktoś w sposób uczciwy chciał zabrać głos w sprawach krytyki. Krytyka jest dziś umiejętnością, tak to trzeba określić, uniemożliwioną. Nie jest przesadą, gdy się raz po raz stwierdza, że krytyki nie ma. Tylko uczciwie byłoby powiedzieć równocześnie, że jest niemożliwe, żeby była. U nas akurat sprawa wygląda w ten sposób, że jest tylko kilku ludzi, co do których można przypuszczać, że mają niejakie dane, żeby krytykę uprawiać. We wszelkich naszych dyskusjach ta właśnie okoliczność jest z gruntu pomijana. Mówi się o wszystkim, tylko nie o tym.
Według mego rozeznania Włodzimierza Maciąga można chyba zaliczyć do tych kilku osób, które od lat z uporem i samozaparciem starają się dowieść, że mogliby uprawiać krytykę. Ponieważ jest to akurat maksimum tego, co możliwe, należałoby przede wszystkim uczcić osobę i fakt, tzn. w tym wypadku książkę krytyczną „Opinie i wróżby“ (1963). Na dobrą sprawę przecież trzeba mieć źle w głowie, żeby na drodze największych wysiłków i wyrzeczeń potwierdzać jedynie, że ma się dane do uprawiania jakiejś działalności. Uważam, że mam prawo tak napisać, ponieważ w identyczny sposób oceniam swoją sytuację. Wystarczyłaby odrobina wyrachowania, żeby zająć się zwyczajnie czym innym. Któż zliczy te dziesiątki i setki ludzi, którzy przemyślnie potraktowali krytykę nie na serio i jedynie jako sposób na załatwienie sobie czegokolwiek innego w życiu. Kilka przypadkowych publikacji pseudokrytycznych i gotowy załącznik dla biur personalnych najrozmaitszych pożytecznych instytucji. Doszło nawet do tego, że studenci pozbawieni skrupułów wpadają na pomysł wykazania się okolicznościowym artykułem na przykład dla uzyskania stypendium. Czasem nie potrzeba przy tym splamić się jakąkolwiek lekturą, bo wystarczą jakieś ogólne dywagacje na temat, czy literatura jest dobra, czy zła. A do tego wystarczy znać ze słyszenia trzy nazwiska, a na opinię: dobrze czy źle, można się zdecydować samemu w zależności od tego, z którą wystąpić lepiej. Po takim artykule jest się pasowanym na krytyka i potem można już spokojnie myśleć o czym innym, co może przynieść prawdziwy pożytek.
Maciąg zawód krytyka chce potraktować serio i choć zdaje chyba sobie sprawę z wszystkich niemożliwości, przyjął wprost niewiarygodne ciężary i upokorzenia tego zawodu. Jak może, przeciwstawia się temu wszystkiemu, co świadczy, że zawód ten jak żaden inny uległ gruntownemu sprostytuowaniu. Przede wszystkim, co do tego nie można mieć żadnych wątpliwości, Maciąg rzetelnie pracuje. Takie stwierdzenie byłoby obelgą, gdyby można było je odnieść do wszystkich, żeby użyć właściwego słowa, funkcjonariuszy krytyki. Ono oznacza jednak (czuję się w prawie o tym sądzić) coś absolutnie wyjątkowego. Większość przygodnych funkcjonariuszy krytyki z całym bezwstydem uprawia hochsztaplerstwo. Trochę wstyd o tym pisać, bo także hochsztaplerzy napiętnują hochsztaplerstwo. Zaufanie społeczne do krytyki zostało do tego stopnia pogrzebane, że trzeba dziś wielu lat pracy, żeby przynajmniej indywidualnie zasłużyć na zaufanie czytelników. Pretendować do krytyki to znaczy dziś dowodzić każdym napisanym słowem, że się nie kłamie. Moje pochwały Maciąga byłyby znów obelżywe, gdyby w krytyce nie trzeba było zaczynać wszystkiego od początku. Maciąg dorabia się zaufania u czytelników. Nie przeinacza faktów, nie pisze o tym, na czym się nie zna, nie używa pojęć, których nie rozumie, unika słów, które nic nie znaczą, i tak dalej, i tak dalej.
W tym wszystkim chodzi mi o zwyczajne rudymenty. Co do mnie, zgadzam się z Maciągiem niesłychanie rzadko w sposobie rozumienia pisarzy i ich dzieł. Zaufanie nie polega jednak na tym, żeby rzeczy identycznie rozumieć. Wystarczy wierzyć, że ktoś drugi mówi to, co myśli i to myśli z dobrą wolą poznania jakiegoś faktu czy zjawiska. Nie będę ukrywał, że niejednokrotnie stanowisko Maciąga wobec różnych zjawisk literackich oceniam jako krytyczną bezradność. Dałoby się przytoczyć niejeden przykład takiej bezradności. Chociażby ocenę „Przygody w kolorach“ Czeszki i „Benka Kwiaciarza“ Marka Nowakowskiego. Powieść Czeszki traktuje Maciąg jako tekst banalny, a z jego wywodów wynika, że nie zauważył, co w tym tekście najważniejsze. Dla mnie powieść Czeszki jest najpełniejszym zapisem literackim najrozmaitszych argumentacji konformizmu i oportunizmu z tak zwanego minionego okresu. Czeszko wyczerpał niemal wszystkie możliwe, od wulgarnych poczynając na filozoficznych kończąc, argumentacje tego typu. Rzetelny ich zapis jest dla mnie o wiele wartościowszy niż wszystkie negatywne oceny takich argumentacji. Maciąg zauważa jedynie, że w swoich ocenach Czeszko nie jest oryginalny. Jakaż oryginalność była tu jednak możliwa. Z Nowakowskim sprawa jest jeszcze bardziej przykra i rażąca. Maciągowi nawet na myśl nie przychodzi, że Nowakowski jest ostatnim człowiekiem, który cokolwiek potrafiłby wymyśleć „pod modę“ i dla takiego czy innego literackiego czy intelektualnego konceptu. Wietrzyć u Nowakowskiego świat literacko wymyślony to znaczy przyznać się, że się samemu nieczęsto odstępuje od biurka, przy którym się czyta i pisze. Ta pomyłka Maciąga jest zresztą bardzo znamienna. Maciąg jak przystało na krakowianina jest najzupełniej przekonany, że prawdziwy pisarz wymyśla literaturę, zmieniając co najwyżej miejsce przy biurku na miejsce w bibliotece uniwersyteckiej. Nawet język Nowakowskiego nie wydaje się Maciągowi prawdziwy i w tak zwanym życiu podsłuchany. Rozkoszni są ci krakowscy intelektualiści. Niedawno Henryk Vogler w podobny sposób potraktował prozę Edwarda Stachury. A swoją drogą zazdroszczę, że w Krakowie można jeszcze być święcie przekonanym, że wszelka literatura powstaje w podobny sposób jak u Tomasza Manna.
Wspomniałem o języku a to akurat problem u Maciąga ogólniejszy. Pomyłka z Czeszką i Nowakowskim wyniknęła z niewrażliwości krytyka na język prozy. To nie tylko krakowskie sentymenty sprawiły, że dla Maciąga Filipowicz pisze lepiej niż Czeszko. Maciąg jest prawdopodobnie o tym święcie przekonany, ponieważ styl prozy ma u niego niewiele wspólnego z językiem. Dla niego utwór prozatorski to przede wszystkim pomysł intelektualny, wyrażony w kompozycji i fabule. Stąd tak ważna dla Maciąga deklaracja: „Fabularność ma tę boską zaletę, że sprawdza każdą wizję. Uwierzę autorowi, jeśli to wszystko fabularną konstrukcją udowodni“ (str. 151). I dziwić się potem, że krytyk najlepiej się czuje z tekstami Dąbrowskiej i to Dąbrowskiej sprzed kilkudziesięciu lat. Przy tym będzie to Dąbrowska jako autorka „Nocy i dni“ nie „Ludzi stamtąd“. Upodobania literackie Maciąga są w gruncie rzeczy bardzo staroświeckie i nie dziwi na ogół fakt, że krytyk jest z zasady na bakier z prozą młodszych od Dąbrowskiej i Iwaszkiewicza. Oczywiście z wyjątkiem utworów krakowskich, ale ta solidarność krakowska jest czymś tak w swojej istocie sympatycznym, że nigdy nie zgłaszałbym w tym względzie żadnych pretensji. Gdy Maciąg pisze, że „Rzecz wyobraźni“ Kazimierza Wyki to książka jednolita i konsekwentna, gotów jestem uwierzyć, że on tę jednolitość i konsekwencję naprawdę dostrzegł. Czegoż to nie można dostrzec w literaturze, gdy się naprawdę chce.
Zasygnalizowałem tylko niektóre punkty mojej niezgody z Maciągiem. Potrafiłbym sprzeczać się z nim niemal na temat każdego pisarza i każdej książki. Z tym wszystkim Maciąg zawsze budzi szacunek dla swej solidności, a to liczy się dziś bardziej niż wszystko, czego by się chciało oczekiwać od ludzi, zajmujących się krytyką literacką.

Włodzimierz Maciąg: „Opinie i wróżby“, Kraków 1963, Wydawnictwo Literackie.