Sztuka czytania/Czarodziejstwo
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Sztuka czytania |
Wydawca | Czytelnik |
Data wyd. | 1966 |
Druk | Drukarnia Narodowa w Krakowie |
Miejsce wyd. | Kraków |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Publicystyka literacka Alicji Lisieckiej, znana czytelnikom „Nowej Kultury“ z lat 1959-1961, znalazła się niemal w całości w zbiorze „W krainie czarów“ (1961). Rzadki to u nas sukces publicysty literackiego, ponieważ książki z tego zakresu trzeba zwykle dorabiać się latami. To dobrze, że Alicja Lisiecka opublikowała w książce niemal wszystko, co w ciągu dwóch lat napisała. Już przez to samo książka Lisieckiej jest rzadkim ewenementem. Ale nie tylko dlatego.
Alicja Lisiecka wybrała w swojej publicystyce postawę, którą mało kto miał odwagę wybrać. Chodzi o postawę kapłana według rozróżnień w sławnym eseju Leszka Kołakowskiego. Tę postawę wybrała Lisiecka z góry i całkiem świadomie. Wyraziła to nawet expressis verbis: „Zapotrzebowania na etat błazna przerastają ostatnio możliwości zatrudnień. Wszyscy chcą być błaznami, nikt nie chce być kapłanem“ (str. 18). Lisiecka bez oporów przyjęła etat kapłański i w ciągu dwóch lat spełniała powinności, związane chyba nie tylko z jednym etatem. Nie można nie podziwiać operatywności kapłańskiej Lisieckiej. Jej książka jest tego najlepszym świadectwem. Nie brakło jej energii i zapału, gorliwości i poświęcenia. Trzeba było przecież wyklinać niewiernych, podtrzymywać w wierze neofitów, błogosławić bogobojnych, wyjaśniać naturę i reguły obrządku, snuć obrazy nieba zasłużonych i piekła wątpiących. Wszystkie te funkcje spełniała Lisiecka nie bez wdzięku, opartego na młodości i dobrej wierze. Publicystyka literacka Lisieckiej jest prawdziwym dokumentem duchowej młodości, a tego nie kojarzy się zwykle z kapłaństwem w żadnej formie.
Przede wszystkim jednak — trzeba to lojalnie stwierdzić — książka publicystyczna Lisieckiej jest dokumentem ważnym z tego względu, że wypowiedziane w niej zostały argumenty pewnych tendencji w polityce kulturalnej lat 1959-1961. W planie głównie teoretycznym wykładał je Stefan Żółkiewski. Lisiecka natomiast dała zapis praktycznej realizacji założeń Żółkiewskiego w polityce redakcyjnej „Nowej Kultury“. Nie mam zamiaru ustosunkowywać się ani do tych teoretycznych założeń, ani do ich praktycznej realizacji, stwierdzam jedynie, że książka Lisieckiej stanowi ważny dokument z tego zakresu. Lisiecka wypowiadała to, czego nikt inny poza Żółkiewskim i nią nie wypowiadał. Założenia polityki kulturalnej są u nas rzadko w sposób szczegółowy formułowane, odczuwa się w tym zakresie pewien brak dokumentacji pisanej i publicznej, stąd waga książki Lisieckiej dla przyszłego historyka życia kulturalnego w Polsce w ostatnim czasie. Lisiecka dopisuje chętnie apologetyczne komentarze do praktyki wydawniczej i redakcyjnej, do różnych praktyk personalnych w dziedzinie życia literackiego. Jej argumentacją historyk będzie się musiał niejednokrotnie posługiwać i to niezależnie od tego, jak będzie oceniał poszczególne fakty czy całokształt życia kulturalnego i literackiego. Mnie osobiście zresztą ten dokumentalna-historyczny aspekt książki Lisieckiej daleko mniej interesuje niż jej dokumentalność — rzekłbym — psychologiczno-literacka.
Właśnie szkice „W krainie czarów“ jako dokument młodości duchowej, jako dokument tego, jak w tej dziedzinie pisarstwa mogą wyglądać początki. Moi rówieśnicy i ja zaczynaliśmy przed laty i przy wszystkich różnicach zaczynaliśmy chyba podobnie. Mam na myśli nie treści, lecz gatunek kultury duchowej. Mniejsza o różnice systemu pojęć, mniejsza o różnice języka. Przygoda młodości może się realizować w formach bardzo różnych. Zawsze jednak przygodzie takiej towarzyszy przekonanie, że się po raz pierwszy odkrywa Amerykę, że się jest w posiadaniu klucza, który otwiera wszystkie drzwi. Później dopiero człowiek siwieje nad dorabianiem własnego klucza, który nawet przy największym powodzeniu nie jest już taki cudowny, jak ten pierwszy, którego nie trzeba było dorabiać, który się znalazło gotowym i tak niezawodnym. „W krainie czarów“ Lisieckiej czytałem nie bez wspomnianej emocji.
Przeurocza jest pewność autorki, że klucz jej nigdy nie zawiedzie. Nie ma dla niej problemów i spraw niejasnych, wątpliwych, nierozwiązywalnych. Wszystko da się określić przy pomocy ścisłych pojęć, jednoznacznych słów, wszystko da się sklasyfikować, wytłumaczyć, nawet przewidzieć. Gdybym miał żyć jeszcze całe sto lat, wiem doskonale, że nigdy nie umiałbym odpowiedzieć na pytanie, jaka ma być literatura. Lisiecka natomiast ma na to pytanie odpowiedź gotową i formułuje ją bez żadnych trudności przy lada okazji, jak mawiał mój przyjaciel, en passant. Tak chociażby: „Pisaliśmy, że czekamy na literaturę socjalistyczną, współtowarzyszącą istotnym sporom i konfliktom naszych czasów, współtworzącą naszą epokę, literaturę ambitną intelektualnie, pogłębioną filozoficznie, przy tym — to ważne — nowoczesną w środkach artystycznego wymiaru, korzystającą z osiągnięć współczesnych technik pisarskich, z bogactwa środków stylistycznych współczesnej literatury światowej“ (str. 202-203). Nie trudniej wygląda sprawa z krytyką. Nie jest z nią dobrze — stwierdza Lisiecka — ale przyczyny złego są dla autorki „W krainie czarów“ najzupełniej oczywiste. „Z czego to wszystko wynika? Wydaje mi się, że z braku jednoznacznego, dostatecznie przejrzystego i klarownego programu intelektualnego, intelektualnej koncepcji współczesnej zaangażowanej sztuki. Tam gdzie program jest konsekwentny — oczywiste są i kryteria. Więcej nawet — można z liczbową niemal dokładnością sprawdzić, ile miarek brakuje dziełu, książce, pisarzowi do Nieosiągalnego Absolutu“ (str. 202). Jakże nie westchnąć za takim utraconym rajem młodości. Lisiecka jeszcze wie, ile miarek brak Patkowskiemu i Minkowskiemu do Nieosiągalnego Absolutu, a ja już od dawna nie wiem, nigdy nie będę wiedział, wiem co gorsza, że w ogóle nie mogę wiedzieć. Ech żizń — jak pisał wielki klasyk radziecki.
Alicja Lisiecka — co tu ukrywać — ma niewątpliwy talent publicystyczny. Nie jest jednak absolutnie w stanie nad nim zapanować. Ponosi ją młodzieńcza radość z samego faktu jego posiadania. Puszy się więc tym talentem, chce go najwszechstronniej pokazać, chce nim wszystkich olśnić. Żadna dziedzina myśli nie oprze się jej ambicjom. Historia, historiografia, filozofia, estetyka, socjologia, polityka, naukoznawstwo — to tylko niektóre zakresy, w których manifestuje się jej publicystyczna swada. Całe fajerwerki nazwisk, tytułów, kwestii wybuchają na kartach jej książki. „W krainie czarów“ to prawdziwa lawina publicystycznego słowa, którym włada pewna siebie czarodziejka. Gdybym był o kilkanaście lat młodszy, zazdrościłbym Alicji Lisieckiej wszystkiego. Ponieważ jest, jak jest, stać mnie tylko na zainteresowanie.