Sztuka czytania/Głody
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Sztuka czytania |
Wydawca | Czytelnik |
Data wyd. | 1966 |
Druk | Drukarnia Narodowa w Krakowie |
Miejsce wyd. | Kraków |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Andrzej Kijowski znany krytyk literacki, znany prozaik zadebiutował w „Miniaturach krytycznych“ (1961) jako felietonista literacki. Wbrew tytułowi książka Kijowskiego niewiele ma wspólnego z krytyką literacką sensu stricto i przynależy w całości do felietonistyki literackiej. Trzeba dodać, że jest to felietonistyka w najlepszym gatunku. Można nawet zaryzykować twierdzenie, że w felietonie literackim Kijowski najefektowniej demonstruje swój temperament pisarski, że ten gatunek literacki najlepiej odpowiada rodzajowi jego talentu.
W prozie artystycznej Kijowskiego widać, że uprawia ją krytyk literacki. Taki stan rzeczy może budzić takie czy inne wątpliwości. W krytyce literackiej Kijowski jest za mało konsekwentny i za mało samodzielny w myśleniu, a ponadto literatura interesuje go bardziej jako fenomen socjologiczny niż jako zjawisko samo w sobie doniosłe. Mniej zobowiązująca forma felietonu wyzwala w Kijowskim śmiałość myślenia, a ponadto stwarza mu odpowiednie pole do popisu dla jego umiejętności pięknego i efektownego pisania. Kijowski potrafi pisać błyskotliwie, ze swadą i bardzo kunsztownie. Pod tym względem „Miniatury krytyczne“ to prawdziwy majstersztyk literacki.
Zwrócono uwagę na kunsztowność literacką felietonów Kijowskiego, ponieważ sztuka pięknego pisania jest u Kijowskiego bardziej własna niż zawartość myślowa jego felietonów. Znawca polskiego życia umysłowego bez trudu odkryje w książce Kijowskiego źródła jego inspiracji intelektualnych. Trzeba z góry powiedzieć, że są to źródła najlepszej marki. Kijowski śledzi bardzo uważnie płody myśli najciekawszych umysłów w Polsce, inteligentnie je przyswaja i upowszechnia w formie błyskotliwych felietonów literackich. Teksty Kijowskiego są o wiele atrakcyjniejsze niż teksty, które go inspirowały. Kijowski pisze zwięźle, nadzwyczaj klarownie, nadzwyczaj zrozumiale. Myśl, wyrażona przez innych nieporadnie i zawile, nabiera pod piórem Kijowskiego blasku i urody, staje się niemal aforystyczna, przeradza się w sentencję, paradoks, intelektualny dowcip. Kijowski nie zawsze się zresztą zgadza ze swymi inspiratorami umysłowymi. W takim samym stopniu jest doskonałym popularyzatorem myśli co wytrawnym polemistą. Zawiłe i dyskusyjne studium potrafi unicestwić paroma zdaniami dowcipnej i inteligentnej polemiki felietonowej. Felietony Kijowskiego bywają zjadliwe, szydercze, ośmieszające. Trudno sobie wyobrazić atrakcyjniejszą formę kontaktu z polskim życiem umysłowym ostatnich lat niż książka Kijowskiego.
Felietony Andrzeja Kijowskiego dotyczą najrozmaitszych zagadnień życia umysłowego. Dyskutowano w Polsce potrzebę programu w kulturze, własnego stylu w sztuce, nowoczesnych i polskich tematów w literaturze, Kijowski wypowiada się błyskotliwie we wszystkich tych sprawach. Wyrazem głęboko sięgających konfliktów ideowych były w Polsce dyskusje pokoleniowe, Kijowski podsumowuje stan doświadczeń i znamiennych postaw jego zdaniem trzech głównych generacji aktywnych dziś twórców: tych, którzy rozpoczęli swoje życie twórcze pod znakiem narodowego wyzwolenia po pierwszej Wojnie światowej, tych, których biografie i twórczość kształtowała opozycja wobec faszyzmu i jego skutków w latach 1930—1956 i wreszcie najmłodszych, których Kijowski nazywa ludźmi „bez posagu“. Kijowski koncentruje się zresztą wokół zagadnień pokolenia najmłodszych w polskim i światowym ruchu artystycznym. Poważną część swoich felietonów poświęca Kijowski wzajemnym relacjom polskiej i światowej kultury, co było przedmiotem najbardziej burzliwych dyskusji, gdy po roku 1956 możliwa się stała konfrontacja kultury polskiej z kulturą światową.
Wobec wszystkich tych zagadnień manifestuje Kijowski postawę skrajnie ambiwalentną, sugerując wnioski, które wzajemnie sobie przeczą. Wyraża się w tym niefrasobliwość felietonisty, a ja skłonny byłbym nawet dopatrywać się w tym cech swoistego programu. Znamienna w każdym razie jest taka oto definicja krytyki u Kijowskiego: „Krytyka jest przecież głosem współczesnej nieświadomości literackiej“. Jeszcze znamienniejsza jest następująca deklaracja: „Cała przyjemność humanistyki polega na tworzeniu fałszywych porządków“.
Nic dziwnego, że felietonista nie stroni od tworzenia porządków sprzecznych, ponieważ z góry jak gdyby zakłada ich fałszywość. Ten swoisty konwencjonalizm na usługach felietonisty nie jest pozbawiony intelektualnych uroków. Kijowski zakłada, że racja nie musi być jedna, przeciwnie, jest przekonany, że racji może być wiele, że mogą one być nawet ze sobą sprzeczne. Wynikają z tego często rzeczy bardzo zabawne. W jednym felietonie Kijowski wysuwa takie czy inne postulaty, w następnym zaprzecza z całkowitą dezynwolturą wszystkiemu, co postulował. Oskarża na przykład krytykę za absolutną niestałość kryteriów: „Natomiast bardzo rzadko czy nawet nigdy nie mówi się o braku ciągłości w krytyce literackiej, w ocenach, w kryteriach, o tym, że oceny te zmieniają się co rok, co wojna, co ustrój i co nastrój, co nowa sytuacja zewnętrzna czy wewnętrzna, że coraz to ogłasza się rewolucje pojęć i gustów, wywraca się do góry nogami całą hierarchię, na nowo ustala się wartości“. Oskarżenie to jest bardzo drastyczne, ale nie bardzo jest się czym przejmować, skoro sam oskarżyciel zmienia swoje stanowisko co felieton. Na szczęście Kijowski w jednym przekonaniu jest absolutnie konsekwentny. Praktycznie i teoretycznie dowodzi na każdym kroku, że krytyk w życiu literackim jest „postacią gruntownie niepotrzebną“: „Jeśli napisze to, co naprawdę wie, wyrządzi krzywdę dziełu, pisarzowi i czytelnikowi, czyniąc z literatury skandaliczne widowisko. Gdy zaś pisze to, czego nie wie, nudzi, bredzi, śmieszy“. Dotarliśmy, zdaje się, do intelektualnych przyczyn, dla których Kijowski zdradza esej krytyczny, artykuł czy recenzję na rzecz felietonu literackiego, w którym najbardziej chodzi o to, by był do czytania i to do czytania z przyjemnością.
Za przyjemność czytania „Miniatur krytycznych“ można gwarantować. Jest to jedna z najbardziej uroczych książek polskich ostatniego czasu. Przyjemnie jest z Kijowskim się zgadzać, jeszcze przyjemniej czytać to, na co zgodzić się nie sposób. „Literatura — pisze Kijowski — aby była naprawdę wielka, musi bawić się sama sobą, musi umieć śmiać z siebie samej“. W swoich felietonach bawi się Kijowski formą literacką, bawi się myślą, bawi się samym sobą w roli krytyka, pisarza, publicysty. Nie twierdzę, że nie ma w tym wielkości.
Pobyt Andrzeja Kijowskiego we Francji, którego rezultatem jest „Sezon w Paryżu“ (1962), był na tyle długotrwały, że trudno tu mówić o typowej dzisiejszej podróży do obcego miasta i kraju. Jeśliby nawet była to jednak zwyczajna podróż, to w wypadku Kijowskiego także nie można by mówić o jej typowych funkcjach. Kijowski pojechał do Paryża w każdym razie nie po to, żeby na czas pobytu mieć gwarancję uwolnienia się od siebie samego. Wręcz przeciwnie. Kijowski jeździł nie do Paryża, lecz do samego siebie, w Paryżu dopiero był całkowicie z sobą sam na sam, w Paryżu dopiero przestał być skrępowany wobec siebie. Ani mu w głowie było szukanie relaksu, on postanowił się z sobą pomęczyć.
Wiadomo, że obcowanie z samym sobą, choć nigdy nie może należeć do przyjemności, od dawna już stało się luksusem, na który mało kto i tylko z rzadka może sobie pozwolić. Niby dla intelektualisty to nie luksus, a konieczny chleb codzienny, ale różnie przecież w życiu bywa, także w życiu intelektualisty. Powiem jasno: Kijowski miał odwagę zrezygnować z relaksu, odrzucił okazję życia ułatwionego, a temu służą wyśmienicie wszelkie stypendia, a już przede wszystkim zagraniczne, Kijowski napracował się w Paryżu — tak to się przecież zwykło mówić — jak dziki osioł. Luksus luksusem a karmić duchowo siebie wedle swoich wewnętrznych głodów to przede wszystkim straszliwa praca, za którą nikt nigdy nie miał ochoty płacić. To nic, że nie ma prawdziwej krytyki, gdy nie jest ona produktem ubocznym zaspokajania wewnętrznych głodów krytyka. Krytyki nikt dzisiaj nie ceni. Co najwyżej potrzebni są krytycy z zawodu, a nie z powołania. Krytyk z zawodu uprawia źle płatne rzemiosło, które z pracą nad samym sobą nie ma nic wspólnego. Kijowski w swojej normalnej pracy nie czyta tego, co sam z siebie potrzebowałby czytać. W Paryżu postanowił jednak być sobą.
Nie chcę powiedzieć, że dopiero Paryż, czy ściślej francuska literatura dostarcza krytykowi godnej strawy duchowej. Absolutnie nie o to chodzi. Powiedziałbym nawet, że tylko okoliczności sprawiły, że Kijowski sycił swoje głody duchowe francuskimi tekstami. Równie dobrze mogłyby to być teksty rosyjskie, niemieckie, a nawet wprost polskie. Może nawet przede wszystkim polskie. Nie minę się z prawdą, gdy powiem, że Kijowski czytał Francuzów zamiast Polaków. Sytuacja zawodowego krytyka nie sprzyja czytaniu tekstów według własnej potrzeby.
Kijowski potrzebował lektury tekstów obrzydliwych, których w Polsce nie brakło, on tylko nie mógł sobie w normalnej pracy pozwolić na taką lekturę. I dlatego we Francji czytał Maurrasa, Barrésa, Valoisa zamiast w Polsce czytać Stanisława Tarnowskiego, Romana Dmowskiego czy Józefa Piłsudskiego. Specjalnie wybrałem takie polskie nazwiska, wobec których Kijowski nie miałby żadnego powodu ukrywać się ze swoim obrzydzeniem. Rzecz w tym, że te lektury niełatwo byłoby usprawiedliwić zawodowymi powinnościami redaktora „Twórczości“ i „Przeglądu Kulturalnego“. To zaliczono by do dziwactw, a ten i ów mógłby nawet wietrzyć w tym jakąś nieczystą sprawę. Lektury paryskie Kijowskiego nie budzą zdziwienia, chociaż są bardzo oryginalne. Nie sztuka być w Paryżu i czytać Butora lub Robbes-Grilleta, tego nie odmówiłaby sobie nawet korespondentka „Przyjaciółki“. Barrés, Valois, pisemne oświadczenie Sartre’a w procesie „siatki Jeansona“, nie jakiś jego nowy tekst filozoficzny czy literacki to dopiero smakowity kąsek.
Nie, nie, nie mam zamiaru posądzać Kijowskiego o snobizm na oryginalność. Kijowski jest jak najdalszy od wszelkiego snobizmu. Czyta teksty francuskie dla siebie, wybiera je konsekwentnie i z pełną świadomością swoich wewnętrznych głodów, żadnego ukłonu w tym wszystkim przed modą, przed zawodowym pożytkiem czy powierzchowną powinnością. Prawdziwa wewnętrzna pasja objawia się we wszystkim, co absorbuje Kijowskiego w Paryżu. Kijowski nie pozwala sobie na żadne przypadkowe zainteresowanie ani w literaturze francuskiej ani w paryskim życiu, Paryż i Francja roku 1960, oczywiście piśmiennictwo francuskie, ale przy tym wszystkim żadnej egzotyki, żadnego uciekania przed sobą. Spacery po bulwarach, lektury w Bibliotece Narodowej, rozmowy w bistrach, obserwacje w podnajętym pokoju, Georges Valois i E. M. Cioran to wszystko po to, żeby być ustawicznie z sobą, żeby na zimno śledzić swoje obrzydzenia i nienawiści, swoje lęki i swoje przygody myślowe. Gdy zagadnąłem Kijowskiego o „Sezon w Paryżu“ już po ukazaniu się książki, autor się żachnął i — zdaje się — powiedział, że książka jest zupełnie niepotrzebna. Bogać tam! To świetna książka. Chyba najlepsza ze wszystkich, jakie powstały na skutek zagranicznego wojażu autorów polskich w ostatnim czasie. Właśnie dlatego, że Kijowski, czytając francuskie teksty i obserwując paryskie życie, obcował intelektualnie z samym sobą. Gdyby było inaczej, jego książka byłaby — tak jak to zwykle bywa — sumą przypadkowych informacji i obserwacji. Nie lekceważę informacyjnych walorów „Sezonu w Paryżu“, ale nie ma przecież szczególnej konieczności, żeby po informacje, dotyczące francuskiej literatury i paryskiego życia, uciekać się akurat do Kijowskiego. Informacje francuskie są produktem ubocznym przeglądania się Kijowskiego w lustrze francuskiej kultury. Atrakcyjniej jest śledzić wraz z Kijowskim odbicie jego własnej twarzy. Jej wyraz przy lekturze Valoisa, Malraux, Sartre’a i Ciorana. Ta twarz reaguje żywo i wyraziście. Tak się nie reaguje na sprawy odległe i obojętne. Kijowski przeżywał w Paryżu swój własny intelektualny dramat, reżyserując go z pełną świadomością, odważnie i konsekwentnie. Temu spektaklowi warto się przyjrzeć.