Sztuka czytania/Sprawa wyobraźni
<<< Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Sztuka czytania |
Wydawca | Czytelnik |
Data wyd. | 1966 |
Druk | Drukarnia Narodowa w Krakowie |
Miejsce wyd. | Kraków |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Jednej rzeczy zazdrościłem od dawna Flaszenowi, Błońskiemu i Kijowskiemu — startu w szkole krytycznej Wyki. W Warszawie powstała ostatnio szkoła Kotta i należą do niej najmłodsi. Gdybym jednak był nawet w wieku Dobosza czy Danuty Danek, marzyłbym o szkole Wyki. Wyka jest jedynym krytykiem polskim, u którego można by się uczyć, Wyka jako człowiek jest ideałem patrona. Wyka bardziej jest wierny swoim uczniom niż jego uczniowie jemu. To wspaniała i rzadka kwalifikacja nauczyciela. To wystarcza, żeby Wykę wysoko cenić.
Fakt nieprzynależności, chociaż przynależność jest przedmiotem zazdrości, ma na szczęście także swoje dobre strony. Być uczniem to znaczy mieć obowiązki, to znaczy być zaangażowanym. Nawet stan zaangażowania w coś tak niewątpliwie dobrego jak przyjaźń, jak miłość, jest w końcu tylko uciążliwy. Poczucie swobody jest nagrodą niezaangażowania. Słowem w każdej sytuacji złej można się dopatrzyć korzyści, w każdej sytuacji dobrej — cech ujemnych.
Skoro tak się złożyło, że nie jestem uczniem Wyki, choć tego bym pragnął, muszę szukać dobrych stron tej sytuacji. Uczniowie albo są wierni, albo zdradzają. Ta druga ewentualność jest zawsze nieprzyjemna, pierwsza bardzo często. Najwierniejszy z wiernych Wyki — Jerzy Kwiatkowski doświadczył chyba ciężarów wierności pisząc o „Rzeczy wyobraźni“ (1959). Kwiatkowski zachwyca się wszystkim w tej książce. Nie mam wyrzutów sumienia nie podzielając jego zachwytów w całości.
„Rzecz wyobraźni“ jest niewątpliwie najpoważniejszą powojenną książką z zakresu krytyki poezji tak jak „Pogranicze powieści“ jest najpoważniejszą książką z zakresu krytyki prozy. Wyżej jednak cenię „Pogranicze powieści“ niż „Rzecz wyobraźni“. Wyka twierdzi wprawdzie, że w krytyce poezji mniej się mylił i jest to może prawda, ale w krytyce sądy fałszywe mogą być niemniej interesujące niż sądy prawdziwe. Chodzi o to, które bardziej pobudzają do myślenia, które dotyczą bardziej interesujących aspektów widzenia literatury. Chcę powiedzieć między innymi, że nie wierzę w tak zwaną naukową krytykę literacką. Któż zresztą w nią wierzy?
Zasadnicze koncepcje „Pogranicza powieści“ wydają mi się dziś dosyć wątpliwe, ale jest to jedyna książka, bez której nie wyobrażam sobie pisania o współczesnej prozie polskiej. Ileż w tej książce olśniewających pomysłów, sugestii i propozycji, ileż szczegółowych diagnoz niezwykłej trafności, ileż zastanawiających pomyłek wreszcie, nad którymi warto jeszcze dziś pomyśleć. „Rzecz wyobraźni“ jest w porównaniu z „Pograniczem powieści“ po profesorsku ostrożna, żeby nie powiedzieć, wyrachowana, jest po profesorsku zimna, po profesorsku wyczyszczona. Nad „Rzeczą wyobraźni“ zaciążyła koncepcja profesorskiej obiektywizacji.
Widać to w samej kompozycji książki. Pisze o tym sam Wyka w przedmowie: „Tytułów niniejszego tomu nie zamieszczam mimo to w porządku chronologicznym. Bo nie ma to być dokument do rozwoju krytycznego niejakiego Kazimierza Wyki i sumy jego rzekomych czy istotnych racji oraz «Odchyleń» od generalne j linii słuszności — o naiwni! o w sobie zadufani! — lecz po prostu dokument czy przyczynek do rozwoju poezji polskiej w ostatnich kilkunastu latach. Dlatego ułożony zostaje w grupy i całości, jakie zapewne same się tłumaczą: zmarli; debiuty lat 1956/1957; poeci dawniej pisujący i wciąż oddziałujący“ (str. 7). Wokół tej deklaracji koncentrują się moje wątpliwości.
Po pierwsze: po cóż tu ta fałszywa skromność czy raczej profesorska wyniosłość. „Rzecz wyobraźni“ jest przede wszystkim dokumentem osobowości nie niejakiego, ale znakomitego Kazimierza Wyki, którego dzieje myśli o poezji stanowią główną rację książki. Po drugie: dzieje myśli Kazimierza Wyki o poezji nie muszą być rozpatrywane w stosunku do „generalnej linii słuszności“, ponieważ nic takiego nie istnieje, a dzieje te są lub nie są interesujące same w sobie, ponieważ Wyka jest lub nie jest (moim zdaniem jest jak najbardziej) interesującą osobowością pisarza i myśliciela. Po trzecie: grupy i całości wyodrębnione przez Wykę nie tłumaczą się same ani trochę, a tłumaczą je kamuflowane dzieje jego myśli, ponieważ wiadomo, kiedy i dlaczego Wyka pisał lub nie pisał.
Krótko mówiąc „Rzecz wyobraźni“ to mimo wszystko dzieje myśli Kazimierza Wyki w sensie szczegółowym, dzieje myśli polskiego krytyka współczesnego w sensie ogólnym. Dzieje te podzieliłbym na trzy okresy i z tego podziału wynikałby rzeczywisty układ tytułów prac Wyki. Proponowałbym nawet takie nazwy dla trzech części tego układu: 1) Wyka znawca poetyckich piękności; 2) Wyka taktyk ideowy; 3) Wyka szukający prawdy poezji. Zrezygnuję z podsuwania chronologii, to zbyt łatwe.
Zaproponuję coś w rodzaju oceny. Pierwszy Wyka bezbłędnie klasyfikuje utwory poetyckie według ich estetyczno-formalnej swoistoścL Drugi usiłuje bezskutecznie manifestować swoje znawstwo poetyckich piękności, godząc się jednocześnie na pozaestetyczne kryteria wartości. Trzeci wkracza na tereny filozofii poezji, szukając filozoficznych uzasadnień dla tego, co w poezji piękne. Pierwszy Wyka jest dobrym znawcą poezji, drugi złym adwokatem jej interesów, trzeci zaczyna być twórczym filozofem poezji.
Dostrzegając te trzy kreacje Wyki, nie jestem w stanie zachwycać się nimi jednakowo. Tylko dla Kwiatkowskiego Wyka jest zawsze jeden i ten sam, zawsze doskonały. Drugi Wyka w ogóle mi się nie podoba, pierwszy o wiele mniej niż trzeci. Chciałbym te moje upodobania szczegółowo uzasadnić. Pierwszy Wyka to dla mnie przede wszystkim autor esejów. „O Józefie Czechowiczu“ (1942) i „Wola wymiernego kształtu“ (1945). Drugi — to autor niedobrych prac o Tuwimie „Bukiet z całej epoki“ (1949) i „Rzecz czarnoleska“ (1954). Trzeci wreszcie to autor esejów o debiutach 1956/1957, a przede wszystkim autor znakomitej pracy o poezji „Super flumina Babylonis“ (1958). A teraz próbka uzasadnień.
Na początku traktował Wyka utwór poetycki jako przedmiot poetyckiego piękna, z niesłychaną subtelnością nazywając formalne wyznaczniki tego, co w tej piękności swoiste i odkrywcze. Pod tym względem analiza poezji Czechowicza jest arcywnikliwa, opis poezji Przybosia nader odkrywczy. Wyka niewątpliwie pierwszy wykrył i opisał tzw. czwarte metrum polskiej poezji, pierwszy bez uprzedzeń i przesady scharakteryzował istotne novum poezji awangardowej, koncentrując swoje rozważania wokół definicji: „Poznanie poetyckie jest poznaniem przez wyobraźnię“. W estetyczno-formalnych analizach Wyka jest rzeczywiście niezawodny.
Zawodny i to bardzo był natomiast w sugestiach na temat filozoficznych sensów poezji. Być może jest to sprawa naukowej ostrożności Wyki. Tej dziedziny zagadnień unika z zasady estetyka z ambicjami naukowymi. Roman Ingarden, najwybitniejszy polski filozof sztuki nie wyszedł w swoich dociekaniach poza opis struktury dzieła literackiego i opis procesu jego poznawania. Po wielu latach badań wielki filozof nie chce wypowiadać się na temat funkcji przeżycia estetycznego, odmawiając sztuce specyficznych funkcji poznawczych. Wyka w swoich pracach z pierwszego okresu stosuje na ten temat nic nie znaczące ogólniki na marginesie analiz formalnych. O Czechowiczu napisze zdanie zadziwiająco nieprecyzyjne: „Ta wizja myślowo-uczuciowa Czechowicza jest pesymistyczna“ (str. 67). W sławnym „Liście do Jana Bugaja“ nieprecyzyjne ogólniki własne uzupełnia niewiele znaczącymi ogólnikami nawet nie z innej parafii, ale z innego episkopatu. „Z katastrofizmu wyłoniło się męskie zrozumienie historii, jej przebiegów i praw. Z pesymizmu powstał jedynie nurt czystości i religijności“ (str. 80). To o Krzysztofie Baczyńskim.
Nad pesymizmem w sztuce Wyka nigdy nie zastanawia się głębiej, katastrofizm jakże płasko i nieprawdziwie interpretuje w wiele lat później w eseju o Jerzym Zagórskim pod tytułem „Wspomnienia o katastrofizmie“ (1957). Ta ekonomiczno-giełdowa interpretacja katastrofizmu przystaje może do okolicznościowego wiersza Zagórskiego, ale co to ma wspólnego z całym nurtem pierwszorzędnej wagi diagnoz humanistycznych na temat sytuacji człowieka we współczesnym świecie u najpoważniejszych pisarzy dwudziestego wieku. Jakże w ten sposób tłumaczyć chociażby tylko polskie zjawiska z tego zakresu: twórczość Witkiewicza i Schulza. Wyka podobnie jak Sandauer nie chce widzieć tej problematyki filozoficznej w całej jej złożoności. W eseju o Czechowiczu znajdziemy u Wyki tezę podobną do głównej tezy Sandauera: „Za nami są już czasy apokaliptyczne, przed nami czasy ładu i dyscypliny twórczej“ (str. 41).
Eliminacja ogólnofilozoficznej problematyki współczesnego humanizmu w analizach poezji Czechowicza, Leśmiana, Przybosia, Baczyńskiego spowodowała bezkonfliktowe przyjęcie przez Wykę łatwych sloganów z tej dziedziny. To widać najwyraźniej w pracach o poezji Tuwima. Zaprzysiężony norwidysta broni Tuwima przed humanizmem Norwida i Kochanowskiego. Ileż przykrych łamańców interpretacyjnych w tych pracach! Jakiej redukcji poddaje się tu kategorię humanizmu! Nie wierzę w szczerość tego typu zdań Wyki: „Kierunek na Norwida miał znów oznaczać to, że Tuwim staje w szeregu ówczesnych norwidystów, których postawa ideowa oznaczała apologię ponadklasowych mitów kultury oraz niwelację nowatorstwa poetyckiego przez podejmowanie formalnych i wersyfikacyjnych inspiracji Norwida“ (str. 122). Podzielam niechęć Wyki do „Kwiatów polskich“, ale cała jego argumentacja budzi dziś tylko sprzeciw. „Na pewno też poetyka codzienności nie stanowi dzisiaj nowatorstwa. Pod względem ideologicznym podtrzymuje zainteresowanie dla błahych i drugorzędnych cech współczesności, a nie uczy i nie wskazuje jej głównych linii rozwojowych“ (str. 158-159).
Jaskółką rezygnacji ze sloganów jest przeuroczy termin, wymyślony przez Wykę — „wieloświatopoglądowość“. Ten termin po raz pierwszy występuje w eseju o Białoszewskim. To nonsensowne w swojej istocie słowo jest świadectwem dramatu krytyka, który chce się wyzwolić od schematów, który jeszcze poprzez schematy dostrzega wspaniałą złożoność spraw sztuki. Wiele takich słów wymyśliliśmy w swoim czasie, ale ten termin Wyki zawiera w sobie rzadkie napięcie dramatyczne. To wspaniała metafora dramatu człowieka i pisarza. Po cóż maskować ten dramat profesorskim dostojeństwem. Krytyk chociażby i profesor jest przede wszystkim piszącym człowiekiem.
Ze wzruszeniem czytywałem gorączkowe artykuły Wyki o poezji i prozie sprzed kilku lat. To był prawdziwy renesans Wyki, który zrzucał z siebie wszystkie niepoważne przebrania. Cieszę się, że te „dokumenty rozwoju niejakiego Kazimierza „Wyki“ znalazły się w „Rzeczy wyobraźni“.
Najszersze perspektywy tego rozwoju odsłania esej „Super flumina Babylonis“. Ponowny debiut poety stał się pretekstem do ponownego debiutu krytyka myśliciela. Nietrafność pretekstu jest w tym wypadku bez znaczenia. Z perspektywy tego eseju widać najwyraźniej, co w znawstwie Wyki należało do umiejętności kustosza w muzeum poetyckich piękności. Tylko tym znawstwem najwyższej próby popisywał się jeszcze autor recenzji z poezji Grochowiaka „Barok, groteska i inni poeci“ (1957). W „Super flumina Babylonis“ napisał Wyka zdanie, w którym można chyba dopatrzyc się samokrytyki: „Cóż, krytyk to specjalista od szukania analogii, zadufek, który mniema, że tym sposobem rozwiązał...“ (.str. 420). W całym szeregu najnowszych prac widać wyraźnie, jak Wyka nie ogranicza się do wykrywania analogii i różnic, jak stara się szukać sensów. Czy miałoby to oznaczać, że pisarz zwyciężył profesora? Oby tak się stało! Wierzę jak mało kto w gwiazdę pisarską Kazimierza Wyki.