Sztuka czytania/Vox populi

<<< Dane tekstu >>>
Autor Henryk Bereza
Tytuł Sztuka czytania
Wydawca Czytelnik
Data wyd. 1966
Druk Drukarnia Narodowa w Krakowie
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

VOX POPULI

W zbiorze opowiadań „Romans z ojczyzną“ (1963) znalazły się dwa utwory znane już ze zbioru „Pokój głębi“ (1956). Są to opowiadania „Prawdziwy koniec wielkiej wojny“ i „Odwiedziny prezydenta“. W swoim czasie te dwa opowiadania wydawały mi się najbardziej interesujące w sensie filozoficznym i najlepsze w sensie artystycznym. W nowym zbiorze z kolei te dwa opowiadania wydają mi się mniej atrakcyjne od pozostałych. Jerzy Zawieyski nie jest początkującym pisarzem i naturalna w tej sytuacji konstatacja, że jego talent się rozwija, nie jest najszczęśliwszym nazwaniem zjawiska. O wiele trafniej byłoby powiedzieć, że literacka i filozoficzna koncepcja nowego zbioru opowiadań piszącemu te słowa bardziej przypada do gustu. Taka koncepcja jest do odczytania, bo „Romans z ojczyzną“ nie jest przypadkowym zbiorem opowiadań.
Andrzej Kijowski tropił w „Romansie z ojczyzną“ ślady literackiego modernizmu i katolickiej filozofii świętości. Ślady te istnieją ponad wszelką wątpliwość, ale ktoś, kto by „Romans z ojczyzną“ czytał bez wcześniejszej wiedzy o pisarstwie Jerzego Zawieyskiego, mógłby ich wcale nie zauważyć. „Romans z ojczyzną“ nie musi być kojarzony z literacką genealogią Zawieyskiego. „Romans z ojczyzną“ jest mocno osadzony w klimacie artystycznym i intelektualnym najnowszej literatury polskiej. Opowiadanie tytułowe na przykład kojarzy mi się w większym stopniu z „Romantycznością“ Kazimierza Brandysa niż z modernistyczną filozofią sztuki. Świetne opowiadanie „Krzyk w próżni świata“ ma dla mnie wyraźniejsze związki z filozofią moralną Camusa niż z filozofią świętości Bernanosa. A nie da się zaprzeczyć, że Camus w większym stopniu niż Bernanos uczestniczy we współczesnym polskim życiu umysłowym i w polskiej literaturze. Także stylistycznie odszedł Zawieyski bardzo daleko od modernizmu, a zwłaszcza tak znamiennej dla jego wcześniejszej twórczości Żeromszczyzny. W „Romansie z ojczyzną“ odnajdzie się zaledwie jakieś nie wytrzebione pozostałości emfatycznego stylu Żeromskiego.
Idea przewodnia zbioru opowiadań Zawieyskiego mieści się w filozofii obowiązku moralnego i filozofii winy. To są tereny, które tradycyjnie penetrowała myśl chrześcijańska, ale nie ona je odkryła i jej nie przynależy prawo wyłączności w tym zakresie. Zawieyski z całą pewnością uznaje w tym zakresie argumentację chrześcijańską i katolicką. Fakt pozostaje faktem, że w opowiadaniach „Romansu z ojczyzną“ do niej się nie ucieka. Rozumiem to w ten sposób, że pisarz szuka jak gdyby szerszej niż katolicyzm płaszczyzny porozumienia między ludźmi. Uznaje jak gdyby, że taka płaszczyzna istnieje i to właśnie na gruncie powszechnych ludzkich postulatów etycznych. Innymi słowy domyślam się u Zawieyskiego tych intencji, które dostrzegano w działalności papieża Jana XXIII. Nie trzeba być katolikiem, żeby uczestniczyć w dramacie moralnym Róży Zborskiej z opowiadania „Prawdziwy koniec wielkiej wojny“. Walor etyczny decyzji lekarki, która zdecydowała się na śmierć wraz ze swymi podopiecznymi w opowiadaniu „Krzyk w próżni świata“, jest zrozumiały i oczywisty nie tylko dla katolików. W opowiadaniu tytułowym dramat winy Maurycego Mochnackiego nie wynika z uzasadnień religijnych. Zawieyski by je bez trudu znalazł, gdyby mu o to chodziło. On je chowa w zanadrzu, ponieważ zakłada, że poczucie winy i potrzeba zadośćuczynienia wynikają z samej natury człowieka. Zawieyski nie chce się sprzeczać na temat genezy ludzkich potrzeb moralnych, wystarcza mu jak gdyby, że one istnieją i stanowią potężny czynnik ludzkiego życia. Nie tylko indywidualnego i wewnętrznego. Także zbiorowego i społecznego.
W opowiadaniu „Krzyk w próżni świata“ lekarka Renata W. dokonała indywidualnego wyboru moralnego, gdy wbrew wszystkiemu i wszystkim zdecydowała się pozostać wraz z psychicznie chorymi, skazanymi przez Niemców na śmierć. Tym swoim dobrowolnym wyborem przypisała się do społeczności chorych skazańców, i odtąd ta społeczność stanie się egzekutorem jej decyzji. Nawet w tej izolowanej społeczności chorych skazańców nie przestaje funkcjonować zbiorowy instynkt moralny. Jego manifestacją jest coś, co najwygodniej byłoby nazwać opinią publiczną, a więc coś, co byłoby współczesnym odpowiednikiem chóru w tragedii greckiej. W opowiadaniu „Krzyk w próżni świata“ jest to zresztą coś o wiele więcej. Postawa chorych skazańców wobec Renaty W. jest aktywna. Ich uwielbienie jest działaniem, ich dezaprobata groźną siłą. Wprowadzenie tego czynnika do egzystencjalnego dramatu moralnego jednostki jest niezwykle atrakcyjnym intelektualnie motywem opowiadań Zawieyskiego. W opowiadaniu „Krzyk w próżni świata“ dwie sytuacje są najbardziej dramatyczne i przejmujące. Pierwsza, gdy chorzy skazańcy odbywają z Renatą W. spacer uwielbienia za jej decyzję pozostania z nimi. I druga, gdy podejrzewając ją o zamiar ucieczki manifestują swój milczący i groźny sprzeciw. „Teraz zeszli się tutaj obłąkani, paranoicy, schizofrenicy, epileptycy, każdy ze swoją nocą, z rozkojarzeniem, owładnięci ciemnymi siłami, które ich popychają, by mnie zabić i zgnieść na tej ścianie, pod którą się skuliłam! (...) Chciałam krzyczeć i wołać pomocy, ale któż mógłby przyjść z pomocą, zresztą chorzy obserwowali pilnie każdy mój ruch. Groźba zbrodni była o krok ode mnie, tuż blisko widziałam ręce, które mnie zaduszą i rozszarpią, nie Niemcy to zrobią, lecz oni, bo po to tutaj przyszli. Nagłym ruchem zdjęłam kapelusz i w oka mgnieniu porwały go czyjeś ręce, a później leciały strzępy z niego po całym pokoju“ (str. 125).
Manifestację zbiorowego instynktu moralnego nazwałem nowocześnie opinią publiczną. To by się kojarzyło z nowoczesnymi formami jej wyrazu. Myślę jednak, że nie o to chodzi. Za tymi nowoczesnymi formami nic się najczęściej nie kryje. Rzeczywista opinia publiczna rzadko korzysta z nowoczesnych form. Ona się przejawia w formach tak pierwotnych i archaicznych jak w opowiadaniu „Krzyk w próżni świata“. To jest siła żywiołowa i elementarna. Ona istnieje nawet wtedy, gdy niczym się nie ujawnia. Chorzy skazańcy mogliby nie zjawić się wcale w pokoju Renaty W., a ona musiałaby się liczyć z ich osądem. Zawieyski w dramacie moralnym jednostki uwzględnił bardzo istotny czynnik. Gdyby nie ten czynnik, dramat moralny Maurycego Mochnackiego w opowiadaniu tytułowym straciłby wiele ze swej powagi.
W swoim opowiadaniu Zawieyski nie uczynił Mochnackiego bezradnym wobec dramatu. Mochnacki napisał w więzieniu memoriał „O źródłach, skąd tyle złego wyniknęło“, ale całym swoim późniejszym życiem starał się odkupić chwilę słabości i załamania. Była więc wina i było w granicach ludzkich możliwości zadośćuczynienie. Gdyby sprawę sprowadzić na grunt etyki katolickiej, Mochnacki mógłby mieć spokojne sumienie. To jeszcze nie wszystko. Zawieyski nie odmówił Mochnackiemu całkiem nowoczesnych argumentów intelektualnych, którymi taki na przykład Ballmayer w opowiadaniu Kazimierza Brandysa usprawiedliwiał daleko poważniejsze przewiny. Intelektualnie mógłby Mochnacki dojść do wniosku, że winy w ogóle nie było. „Już wtedy kształtowała się w nim myśl, że okoliczności są ważne, nie charakter, i zachowanie się człowieka zależy od inspiracji okoliczności. — Nie ma żadnych charakterów — oświadczył już wtedy Podczaszyńskiemu. — Jest tysiąc okoliczności i w każdej z nich można zachować się inaczej, w coraz to odmienny sposób. Jeżeli tak, to i memoriał karmelicki był wynikiem okoliczności, które nakazały postąpić tak, jak postąpił“ (str. 149). Na tym pierwszym najstarszym i tym drugim najnowszym sposobie nie wyczerpują się możliwości rozwiązania dramatu bohatera Zawieyskiego. Zawieyski eksponuje nawet sposób trzeci, który można nazwać za Kijowskim sposobem modernistycznym czy artystowskim. Mochnacki chce się usprawiedliwiać tym, że zdradził dla ratowania swego talentu muzyka czy pisarza.
Wszystkie te sposoby zawodzą, bo z nimi nie liczy się to, co całkiem umownie i prowizorycznie nazwałem opinią publiczną. Ona nie liczy się ani z zadośćuczynieniem, ani z wszelkimi możliwymi usprawiedliwieniami. Ona może przybrać postać niesprawiedliwego posądzenia czy jawnej bzdury, a przecież trudno się jej przeciwstawić, gdy u jej podstaw jest choćby źdźbło prawdy. „A rodak, Michał Hube... wydaje się, a nawet z pewnością tak jest, że ten, który podły memoriał karmelicki caratowi złożył zdradzając w nim nazwiska konspiratorów — że ten sam lis przechera nadal w służbie carskiej pozostaje. Nikczemnej duszy nic jej piętna nie zmaże...“ (str. 141).
A więc znów zbiorowy instynkt moralny jako ślepa, bezwzględna a nawet niszczycielska siła. Wobec niej Mochnacki będzie musiał uznać swą bezsilność. „Nie przebaczą mu nigdy rodacy, że nie przepadł na wieki w lochach karmelickiego więzienia, skuty, obłąkany od strachu. A pióro? Pióro, które ocalił? Nic to dla rodaków“ (str. 149). „Gdyby on, Maurycy, pisał te raz krwią swoich dzieci, których nie miał, krwią niewinności, nikt by mu i tak nie przywrócił czci. Okrutne, nielitościwe prawo! Tak, jakby braterstwo pomiędzy ludźmi kleiła cnota, ta wyniosła, nie pobłażająca, z zamarłymi oczami, z trupim obliczem fantasmagoria umysłu!“ (str. 161).
O pozornej sprzeczności z tym wszystkim świadczyłoby zakończenie opowiadania „Prawdziwy koniec wielkiej wojny“. Epileptyk Juliusz Zborski popełnił samobójstwo, a uwolniona w ten sposób od zobowiązań moralnych Róża Zborska nie skorzystała z wolności i nie związała się z ukochanym Stęgieniem. Zawieyski sugeruje, że obydwa akty moralne spotkały się z niezrozumieniem. „Samobójstwo Juliusza Zborskiego, który powiesił się na drzwiach swego pokoju, było poczytane za objaw jego choroby i nikogo zbytnio nie dziwiło. Natomiast zdziwienie wywołało to, że Róża Zborska zerwała z Bolesławem Stęgieniem i nie wyszła za niego za mąż, jak tego wszyscy się spodziewali“ (str. 32). To zakończenie opowiadania nie jest niekonsekwencją pisarską. Zdziwienie nie oznacza tu dezaprobaty. Ono jest tylko przewrotne. Róża Zborska nie skompromitowała się, choć ko wskazywało na to, że się skompromituje. Niech by jednak Róża Zborska wyszła za mąż za Stęgienia!
Prześledziłem moim zdaniem najbardziej odkrywczy trop myślowy w nowych opowiadaniach Zawieyskiego. Ktoś mógłby być zaskoczony, że na ten trop wpadł pisarz taki właśnie jak Zawieyski. Nie darmo jest on przede wszystkim pisarzem dramatycznym i jako taki musi mieć poczucie widowni. Trzeba zresztą przyznać lojalnie, że ten trop myślowy nie wszędzie zdoła nas zaprowadzić. Nie wykryjemy go w świetnym na inny sposób opowiadaniu „Spotkanie“. W „Spotkaniu“ łamie bohatera siła najbardziej bezwzględna: czas. W walce z czasem nikomu jeszcze nie udało się zwyciężyć. Ta walka może być tylko tragiczna. Jej ostateczny rezultat nie przekreśla takich czy innych sukcesów, które jak gdyby w międzyczasie zdarza się człowiekowi odnieść w walkach mniej bezwzględnych.

Jerzy Zawieyski: „Romans z ojczyzną“, Warszawa 1963, Czytelnik.