Tętniące serce/Część III/III
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Tętniące serce |
Podtytuł | Powieść |
Rozdział | Jan i Katarzyna |
Wydawca | Wydawnictwo Polskie |
Data wyd. | 1922 |
Druk | Poznańska Drukarnia i Zakład Nakładowy T.A. |
Miejsce wyd. | Lwów — Poznań |
Tłumacz | Franciszek Mirandola |
Tytuł orygin. | Kejsarn av Portugallien |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Nigdy jeszcze nie miał Jan ze Skrołyki tyle do myślenia i rozważania co teraz, kiedy został cesarzem.
Od samego początku swego wywyższenia musiał czuwać niezwykle bacznie, by go nie ogarnęła pycha. Uprzytomniał sobie często, że wszyscy ludzie są ulepieni z tej samej gliny, pochodzą od jednej pary prarodziców i że wszyscy jesteśmy ułomni i słabi, a przeto w gruncie rzeczy jeden niczem, albo nawet zgoła niczem nie przewyższa drugiego. Przez całe życie wstrętem napawało Jana, kiedy widział, jak ludzie starali się prześcigać wzajem i dlatego też i teraz nie chciał popaść w taki błąd. Zauważył jednak, że niełatwą jest rzeczą żyć dalej w prawdziwej pokorze chrześcijańskiej człowiekowi, który tak wysoko został postawiony, iż nie posiada drugiego, równego sobie w całej parafji.
Z wielką troskliwością czuwał nad sobą, by nie uczynić, albo nie powiedzieć czegoś, coby ubliżało starym przyjaciołom, którzy musieli męczyć się dalej codzienną, twardą pracą, lub coby ich poniżyć mogło. Bywał teraz obecny, jak nakazywał obowiązek, na wszelkich zebraniach i uroczystościach w całym obwodzie, ale uznał za rzecz najwłaściwszą nie wspominać nigdy ni słówkiem o tem co zaszło. Wprawdzie nie posądzał, broń Boże, nikogo o zazdrość, ale chciał innym ludziom oszczędzić przykrości porównywania siebie z nim.
Naturalnie nie mógł się również domagać od takich ludzi, jak Börje, lub stary sieciarz, by go nazywali, jak się należało cesarzowi. Ci starzy przyjaciele mieli pozwolenie zwania go po dawnemu, Janem. Nie śmieliby zresztą nigdy dać mu innego miana.
Najważniejszą osobą, na którą musiał wytężyć całą swą myśl, a zarazem ostrożność cesarz, była oczywiście stara żona jego, Katarzyna, siedząca po dawnemu w małej chatce wyrobnika. Byłoby to wielką ulgą, uproszczeniem i zarazem bardzoby uradowało Jana, gdyby i u Katarzyny zjawiło się poselstwo z wieścią o wywyższeniu. Nie stało się to jednak i Katarzyna pozostała Katarzyną.
Może nie dało się zrobić inaczej. Klara Gulla wiedziała dobrze, że z Katarzyny nie sposób zrobić cesarzowej i nikt z ludzi nie mógłby sobie jej wyobrazić, idącej do kościoła ze złotą gwiazdą we włosach. Raczej opuściłaby nabożeństwo, a żadna moc nie skłoniłaby jej pokazać się w czemś innem, prócz czarnej, jedwabnej chusteczki na głowie.
Katarzyna powiedziała prosto z mostu, że nie chce wiedzieć o tem, iż Klara Gulla została cesarzową a Jan, po dojrzałym namyśle uznał, że najkorzystniej będzie uczynić zadość jej woli w tej sprawie.
Oczywiście trudną było rzeczą składać całe swe dostojeństwa na progu własnego domu człowiekowi, który codziennie w przystani otaczany był przez, mnóstwo ludzi i co słowo tytułowany cesarzem. Często na wielkie wystawiony był przykrości i pokusy, zwłaszcza gdy nosił dla niej drzewko z lasu, albo czerpał wodę, a ona wygłaszała poglądy, z których wynikało, że miast wywyższenia popadli w nędze.
Gdybyż to zresztą Katarzyna na tem tylko chciała poprzestać? Żaliła się ona i lamentowała, że nie chce teraz pracować jak dawniej i wyrzuty mu czyniła przykre. Ale ile razy wyjeżdżała z tem, Jan udawał głuchoniemego. Wiedział on doskonale, że cesarzowa Portugalji lada chwała przyśle mu taką masę pieniędzy, iż wobec tego, byłoby niedorzecznością oblekać się w roboczą odzież. Cesarzowa wzięłaby mu to nawet za złe.
Pewnego poobiedzia sierpniowego siedział Jan na progu domku swego i palił małą fajeczkę, gdy nagle posłyszał dolatujące z lasu cienkie, młodzieńcze głosiki i zobaczył jasne sukienki, migające pośród drzew.
Katarzyna poszła do lasku brzozowego naciąć gałązek na miotłę, ale przed odejściem oświadczyła, że odtąd trzeba będzie wszystko urządzić inaczej. Ona pójdzie do Falli pomagać w strzyży owiec, on zaś może zostać w domu, gotować ważę i łatać odzież, gdyż jest za wielkim panem do innej roboty.
Nie odrzekł ni słowa, mimo, że to co powiedziała, dotknęło go bardzo. To też rad był, że może myśl zająć czemś zgoła odmiennem. Skoczył co prędzej po cesarską czapkę swoją i laskę ze srebrną gałką i zdążył jeszcze dobiec do furtki w chwili, gdy ją mijały młode panienki.
Było aż pięć, trzy z nich były to córki właściciela Löwdali, dwie zaś obce, zapewne przybyłe w odwiedziny do przyjaciółek.
Jan otwarł szeroko furtkę i wyszedł do przechodzących.
— Witam was, piękne, czcigodne księżniczki! — powiedział, zdjął czapkę i skłonił się tak nisko, że niemal dotknęła ziemi.
Dziewczęta przystanęły z minami spłoszonemi nieco w pierwszej chwili. Ale Jan ośmielił je kilku słowami.
Wówczas odpowiedziały: — dobry wieczór! — wykrzyknęły: — aa... to nasz drogi cesarz! — a Jan widział dobrze, że ucieszyło je to spotkanie.
Panienki z Löwdali, były to istoty zgoła różne od Katarzyny i wielu innych Askadalarnczyków i nie broniły mu wcale opowiadać o cesarzowej. Zaraz spytały jak jej się powodzi i czy wnet wróci do domu.
Potem spytały, czy mogłyby wejść do izby, by zobaczyć jak tam wygląda. Nie miał Jan potrzeby bronić im tego, bo Katarzyna utrzymywała domek w wielkim porządku i czystości, tak, że najdostojniejsza osoba mogła każdego czasu przybyć w odwiedziny.
Wszedłszy do izby młode córki właściciela Löwdali, zdziwiły się nieco, że cesarzowa żyła w tak małym domku i uczyniły uwagę, że póki nie była cesarzową, to jeszcze pół biedy, gdyż nawykła do ciasnoty, ale gorzej będzie, gdy powróci. Spytały, czy zamieszka na stałe z rodzicami, czy może odjedzie z powrotem do Portugalji?
Jan zadawał sobie już nieraz to pytanie i powiedział sobie, że Klara Gulla nie może pozostać w Askadalarnie, bo wszakże musi rządzić państwem. To też na pytanie panienek, odrzekł:
— Sądzę, że cesarzowa powróci po pewnym czasie do Portugalji.
— Naturalnie ojciec uda się tam za nią? — spytała jedna z przybyłych.
Jan uczuł, że walałby, gdyby go o to nie pytano. Nie dał też niezwłocznej odpowiedzi. Ale panienka nalegała.
— A może nie wiecie jeszcze, co się stanie?
Jan wiedział dobrze co się stanie, ale nie zdał sobie dotąd sprawy, jak ludzie przyjmą jego postanowienie. Może im się wyda potrochu niegodnem cesarza.
— Ja, będę musiał zostać w domu! — odrzekł wreszcie — Nie mogę zostawić samej Katarzyny! Nie mogę!
— Więc Katarzyna nie pojedzie do Portugalji?
— Nie! Katarzyna nie da się nakłonić do porzucenia domu, a ja zostanę z nią. Trudno, jeśli się komuś przysięgło wierność w doli i niedoli...
— O tak! — zawołała panienka, która rozpytywała o wszystko najgorliwiej — Rozumiem dobrze, że przysięgi tej łamać nie wolno! Słyszycie? — spytała zwracając się do reszty — Jan nie opuści swej żony mimo, że go czekają wszystkie cuda Portugalji!
I dziwna rzecz! Wszystkie uradowały się tem co powiedział. Klepały go po plecach i mówiły, że to bardzo pięknie z jego strony. Mówiły też, że to dobry znak. Nie przepadł jeszcze całkiem zacny, poczciwy Jan Anderson ze Skrołyki.
Jan nie rozumiał, co chciały wyrazić owemi słowy. Musiały się cieszyć z tego, że nie stracą go ze wsi.
Panienki pożegnały się i poszły dalej, mówiąc, że idą do huty duwneńskiej, gdzie się dzisiaj odbywa zebranie towarzyskie.
Zaledwo poszły, dziwnym trafem pojawiła się natychmiast Katarzyna. Musiała chyba stać za drzwiami i czekać: Nie chciała wchodzić, widząc że w izbie są obce osoby, ale stała napewne w pobliżu i Bóg raczy wiedzieć ile posłyszała z rozmowy toczonej w izbie.
W każdym razie miała minę łagodniejszą i mniej ponurą, niż w czasach ostatnich. Dawno nie była też tak uprzejma.
— Jesteś skończony warjat! — oświadczyła z miejsca — I radabym wiedzieć coby uczyniła inna kobieta, mając takiego męża. Ale poczciwie zrobiłeś mówiąc, że mnie nie opuścisz!