Tajemnica grobowca (de Montépin, 1931)/Tom I/XXXIX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Tajemnica grobowca |
Podtytuł | Powieść z życia francuskiego |
Wydawca | Redakcja Kuriera Śląskiego |
Data wyd. | 1931 |
Druk | Drukarnia Kuriera Śląskiego |
Miejsce wyd. | Katowice |
Tytuł orygin. | Simone et Marie |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Według życzenia pod sutanną i nazwiskiem opata Merisa ukrytego Verdiera, zjedli trzej stołownicy u Lartiguesa śniadanie jak najspieszniej i pożegnali się następnie dla zajęcia się rozwiązaniem przydzielonego sobie zadania.
Maurycy, który miał, odnaleźć adres architekta Bresollesa i postarać się o odpis metryki chrztu Symony, naturalnej córki Walentyny. Dharville udał się najpierw do czytelni na pl. Opery i zapytał, czy nie ma roczników czasopisma „Bottin“.
Otrzymał odpowiedź, iż się znajduje trzynaście roczników tego pisma.
— Trzynaście roczników — pomyślał sobie — oto więcej tego, aniżeli mi do mych poszukiwań potrzeba.
Trzynaście roczników, uporządkowanych według porządkowi liczby lat złożono przed nim na stole, obciągnionych zielonem suknem a Maurycy rozpoczął badanie od najdawniejszego z roczników.
Pierwszy i drugi tom nie dawały żadnego wyjaśnienia. Bresolles albo zapomniał był o wciągnięciu swego nazwiska w księgę 100 tysięcy adresów, albo też go wydawcy w wydaniu nowego rocznika pominęli.
Przy trzecim tomie badacz był szczęśliwszym. Na stronnicach, zawierających adresy architektów, znajdował się wykaz: „Ludwik Bresolles, 1. 23. bulwar de Filles du Calvarie“.
Od tego czasu wprawdzie upłynęło jedenaście lat, w których pan Bresolies mógł był kilkakrotnie zmienić mieszkanie.
Maurycy zanotował sobie odszukany adres i sięgnął po dalszy tom rocznika; „Bottin“.
Trzy po sobie następujące tomy zawierały ten równobrzmiący wykaz w niezmienionej formie, w czwartym atoli zniknęło nazwisko z czasopisma.
Maurycy Vasseur odsunął od siebie ten tom ruchem zniechęcenia i wziął inny do ręki. Nazwiska w nim nie było, tak samo i w następnym.
— Przejrzał on wszystkie roczniki: aż do bieżącego, na ukończeniu będącego roku i nie znalazł już wykazu: „architekt Ludwik Bresolles“.
Człowiek, który tę nazwę nosił, musiał się cofnąć od interesów i zaprzestał być członkiem stowarzyszenia architektów w Paryżu.
— Miałżeby on osiąść gdzie na prowincji? — zapytał się Maurycy w duchu.
Poczem na nowo w duchu zaczął wertować roczniki, a mianowicie te, które w Paryżu nie zawierały nazwiska Ludwika Bresolles, w rubrykach, dających objaśnienie o przemysłowcach w departamentach. Atoli i tym razem nie doszedł do żadnego dodatniego rezultatu.
Zniechęcony Maurycy zamknął ostatni tom, zapłacił należytość, wsiadł do karetki i kazał się zawieść do domu nr. 23 mai bulwarze Filles-du-Calvarie.
Daremna jazda!
Odkąd w domu tym mieszkał Ludwik Bresolles zmieniło się tutaj już trzech odźwiernych.
Obecny odźwierny nie pamiętał nie tylko mieszkania, ale nawet nazwiska Bresolla.
Wielce zmartwiony, zirytowany Maurycy wrócił do karetki, odsyłając do wszystkich diabłów ludzi, zmieniających mieszkania tak że ich znaleźć nie było podobna, kiedy ich właśnie było potrzeba.
Jeszcze mu jedna pozostawała nadzieja: wpaść na jakiegoś budowniczego, który zachował stosunki z dawnym kolegą i mógłby mu podać jego adres.
Maurycy wstąpił do restauracji, kazał sobie podać piwa i poprosił, o Bottina z ostatniego roku, wynotował nazwiska pół tuzina budowniczych i postanowił dowiadywać się o tych wszystkich.
Od pierwszego usłyszał:
— Nie wiem.
Taka sama była odpowiedź drugiego, trzeciego i czwartego.
Piąty, wreszcie dał mu wiadomość.
Znał on Ludwika Bresolla i bardzo dobrze go zapamiętał.
Przypomniał też sobie, że jego kolega; otrzymawszy spodek dość znaczny, usunął się od czynności i od kilku lat nic o nim nie było słychać.
— Widocznie Bresolles wyjechał z Paryża i żyje z własnych funduszów na prowincji — dodał — był to człowiek spokojny i poważny.
W takim stanie rzeczy — powiedział sobie Maurycy, że trzeba na razie wstrzymać się z poszukiwaniami w tym kierunku i uciec się do innych sposobów dla odnalezienia męża Walentyny Dharyille i ojca Marji Bresolles.
Daremne te poszukiwania zajęły dużo czasu.
Wybiła piąta.
Maurycy przypomniał sobie, że o tym czasie przyjechać ma do niego Oktawia.
Przyjechawszy do domu nie zastał jeszcze Oktawji.
Postanowił zaczekać, a tymczasem korzystając z samotności zdjął z półki w bibliotece pugilares, który położył tam między stosem starych gazet i broszur.
Wiemy, że pugilares ten mieścił w sobie oryginały tych dokumentów, których kopie zachował przy sobie Meris przy pierwszem widzeniu w hotelu Niderlandzkim.
Maurycy otworzył pugilares i do spoczywających w nim papierów dodał list i kartkę, którą pokazywał Juliuszowi Termis i fałszywemu opatowi.
— Edgar Poe utrzymuje, że najtrudniej znaleźć rzeczy jak najgorzej schowane — szepnął do siebie — i dowodzi tego, ale ten pugilares, jak się mi zdaje, zanadto już źle ukryty. Trzeba go położyć w miejscu pewniejszem.
Wszedł do ciemnego pokoiku, który mu służył za garderobę.
Maurycy otworzył jedną z leżących tutaj starych waliz podróżnych, rozciął scyzorykiem grube płótno, jakiem obita była wewnątrz i wsunął pod nie cenny pugilares.
Zamknąwszy starannie walizę wrócił do swego gabinetu w tej właśnie chwili, kiedy, dzwonek zwiastował, że ktoś przyszedł.
Otworzył drzwi od sieni; a w nich ukazała się Oktawja.
— Przyjechałam, ażeby słowa dotrzymać, rzekła do Maurycego — ale zaraz odchodzę. Cały dzień byłam bardzo zajęta; a teraz czas już ubierać się ma obiad do hrabiego Iwana.
— Ciągle myślisz o hrabim! — zawołał Maurycy z uśmiechem.
— Cóż dziwnego, taki bogacz... no, do widzenia za dwie godziny u Brebanta!
Oktawia wyszła.
Maurycy troskliwie zajął się ubraniem, włożył ciepły paltot na frak i poszedł pieszo.
Znalazłszy się przy kościele Matki Boskiej loretańskiej rzekł do siebie:
— Godzinę jeszcze mam czasu. Możeby odwiedzić poczciwą panią Rosier; tak się ucieszy, gdy mnie zobaczy!
Skierował się na ulicę Victoire.
W domu pod numerem 32 spytał odźwierną:
— Czy jest pani Rosier u siebie?
Niewiasta, która młodego mężczyznę znała, powitała go uprzejmem uśmiechem, odpowiadając: „Tak, tak, panie Maurycy, pójdźno pan tylko na górę, pani Rosier jest u siebie.
Maurycy podziękował i wszedł na drugie piętro; zadzwonił lekko po dwakroć u jedynych drzwi, które się w kilka sekund otworzyły.
— To pan Maurycy! — zawołała stara służąca, która drzwi otworzyła, zwracając głowę ku mieszkaniu, aby być lepiej słyszaną przez kogoś co się w niem znajdował. — Powinnam się była tego domyślić, jego to zwyczaj dzwonić po dwakroć. Proszę wejść panie Maurycy.
— Kiedy Maurycy wszedł do mieszkania, ona za nim drzwi zamknęła.