Tajemnica grobowca (de Montépin, 1931)/Tom II/XIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Tajemnica grobowca |
Podtytuł | Powieść z życia francuskiego |
Wydawca | Redakcja Kuriera Śląskiego |
Data wyd. | 1931 |
Druk | Drukarnia Kuriera Śląskiego |
Miejsce wyd. | Katowice |
Tytuł orygin. | Simone et Marie |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Klaudyna Charvais wybuchła płaczem.
— Moja córka — wyjąkała przez łzy mocno wzruszona Klaudyna. — Nie wiem, gdzie ona teraz i co z nią się dzieje. Syn naszego rejenta, panicz, lubiący pohulać za pieniążki ojcowskie, opowiadał mi, że jak był w Paryżu, spotkał moją córkę w wielkiej cukierni na bulwarze. Nie nazywają już jej Joasią, ale Oktawją, piękną Oktawją.
Maurycy podskoczył na stołku.
— Oktawją! piękną Oktawją! Czy syn rejenta słyszał dobrze.
— Tak mówił.
— I nie omylił się? Może to nie była pani córka?
— O nie, nie mógł się omylić! Zna Joasię od dziecka i na kilka dni przed wyjazdem do Paryża widział u nas jej fotografię, którą przysłała razem z fotografią jej siostry mlecznej, Symony.
Mam u siebie fotografię. Chociaż córka nie zasługuje, ażebym ją kochała, zachowam na zawsze jej fotografię, ale trzymam ją w kuferku; wstydziłabym się ją powiesić na ścianie.
— Może mi ją pani pokazać? — zapytał Maurycy.
— Pocóż mam przed panem kryć, kiedy o wszystkiem panu mówię?
Klaudyna wyjęła z kuferka pugilares skórzany, w pugilaresie zaczęła szukać fotografii.
Maurycy bardzo był uradowany, czego oczywiście nie chciał po sobie pokazać.
Czy ta Joasia, córka Klaudyny Charvais, istotnie jest Oktawją, jego kochanką?
Wyjaśni to fotografia.
Klaudyna wyjęła z kuferka puligares skórzany, z puligaresu kopertę, zawierającą dwie fotografie, potem znów zapłakała, patrząc na rysy swej córki.
Maurycy wziął fotografię, którą mu podała Klaudyna.
Była to fotografja wykonana doskonale w jednym z najlepszych zakładów paryskich.
Od pierwszego rzutu oka poznał swą przyjaciółkę.
— To ona — pomyślał — wszystko idzie jak najlepiej.
— A druga fotografja, to Symony?
— Tak!
— Proszę! Chociaż Symona też nie brzydka, to do Joasi przecież jej porównać nie można.
— Pomoże mi ona w poszukiwaniach, które mam przedsiębrać dla odnalezienia Symony, której adresu w Paryżu nie może mi pani wskazać. Zatem niech mi pani odda tę fotografię, dla ułatwienia mi starań, do których zniewala mnie pani niedbalstwo. Gdybyś pani lepiej pilnowała Symony, nie potrzebowałbym jej teraz szukać.
Rozkazujący i dumny ton głosu przestraszył panią Charvais.
— I sądzi pan, że z tą fotografią może się pan dowiedzieć, co się stało z Symoną? — spytała ulegle.
— Mam nadzieję, a nawet pewny, jestem.
— To może i ja za pomocą drugiej fotografii odnajdę Joasię?
— A dlaczegożby nie?
— E! ale Paryż taki wielki!
— To prawda! Ale jeśli się ma fotografię, to znowu nie tak trudno odszukać.
— No, weź pan fotografię, a może kiedy pan do mnie napisze, że mi ona przebacza, żem pozwoliła memu nieboszczykowi mężowi puścić ją do Paryża.
— To znaczy, że się teraz pani przyznajesz, iż źle postąpiłaś.
— Nie ja, tylko mój nieboszczyk.
— Wie pani o tem, że pani odpowiedzialną jest za to dziewczę, bo pani zapłacono za to, ażeby jej pilnowała.
— Wszystkiemu winne te pieniądze. Nieboszczyk mój bał się — ażeby od niego nie zażądano rachunku.
Pamiętaj pani, że mam prawo żądać rachunku z trzydziestu tysięcy, które państwu dano przed dwudziestu laty, że mogę się domagać wiadomości, jak pani postępowała z Symoną? Jeśli sam jej nie odnajdę, panią zmuszę do odszukania dziewczęcia, które pani powierzono! Tymczasowo sam działać będę. Teraz nawet nie będę się zajmował pieniędzmi, za które, jak przekonany jestem, kupiliście dom i grunt. Ale pod jednym tylko to uczynię warunkiem.
— Pod jakim? — spytała Klaudyna, składając ręce.
— Pod takim, że nie powiesz pani nikomu nigdy, co było powodem mej bytności. Słyszysz pani nikomu!
— O! przysięgam, że będę panu posłuszną! — wykrzyknęła Klaudyna Charvais.
— Więc jeżeli panią kto spyta, po co tu byłem co pani powiesz?
— Powiem, że chciałeś mi pan oddać dziecko lecz, że mam już dwoje, więc nie przyjęłam.
— Dobrze, takie objaśnienie wystarczy. Nie szukaj pani innego.
— Mogę panu dać adres tych państwa, u których służyła moja córka.
Rozpatrzywszy się tam, może się pan dowie, gdzie znajduje się teraz, a kiedy ją pan odszuka, może pan odszuka i Symonę... wtedy...
Maurycy z łatwością odgadł myśl wdowy.
— A wtedy — przerwał — będę mógł napisać, — co się stało z córką pani Joasią, która wyszła na „piękną Oktawię“.
Wróciwszy do kufra, wzięła znowu pugilares z którego wydobyła już fotografie i wyjęta z niego kilka listów, które podała Maurycemu mówiąc:
— To są listy, niech pan z łaski swej przeczyta, ja czytać nie umiem. W jednym z nich jest adres.
Młodzieniec wziął machinalnie pierwszy list i przeczytał datę:
15 marca r. 1873.
— Czy ten?
— Tak, to ostatni. Musi tam być adres.
Gdy doszedł do końca drugiej stronicy, ogarnęło go niezmierne zdziwienie.
— Znalazł pan? — spytała Klaudyna.
— Tak — odpowiedział wciąż jeszcze wlepiając oczy w ostatnie wiersze listu.
— Niech mi pan to przeczyta, to powiem, czy to samo?
Maurycy przeczytał:
— Kochana mamo, możesz pisać do mnie pod nowym adresem — u pana Ludwika Bressoles ulica Verneuille nr. 25.
— Tak, to właśnie — odrzekła Charvais.
Łatwo sobie wyobrazić zdumienie Maurycego na tę niespodziankę.
Przyjechał do Vique-sur-Bresne, dla szukania Symony, której tam jednak nie znalazł a szczególnym trafem, choć napozór dość naturalnym, powziął wiadomość, o pozyskanie której daremnie się starał w Paryżu.
Wycieczka dała mu świetne rezultaty.
Napotkał ślad jednej ze spadkobierczyń, Armanda Dharvilla, której dziedzictwo, składające się z dwunastu milionów, należeć będzie do niego i wspólników, jeśli obie sukcesorki nie dożyją dnia przeznaczonego na podział zapisanego testamentem mienia.
W tejże chwili, służąca powróciła z dzieciakami.
Maurycy pożegnał Klaudynę, znowu jej obiecawszy, że ją niezawodnie zawiadomi o rezultacie swych poszukiwań.
W trzy godziny w Joign wsiadł na poda do Paryża.