Tajemnica grobowca (de Montépin, 1931)/Tom II/XXI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Tajemnica grobowca
Podtytuł Powieść z życia francuskiego
Wydawca Redakcja Kuriera Śląskiego
Data wyd. 1931
Druk Drukarnia Kuriera Śląskiego
Miejsce wyd. Katowice
Tytuł orygin. Simone et Marie
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXI.

— Czy pani jest w domu? — zapytał odźwiernego, który go znał.
Otrzymawszy potwierdzającą odpowiedź, młodzieniec udał się na pierwsze piętro i zadzwonił silnie.
Drzwi otworzył wspaniały lokaj, którego nigdy jeszcze nie widział.
— Czego pan sobie życzy? — zapytał lokaj.
— Mogę się widzieć z panią Oktawją?
— Pani nie przyjmuje.
— To już formalne zerwanie — pomyślał Maurycy — jeżeli tylko hrabia Iwan nie je śniadania z Oktawją. Jednakowoż muszę się z nią widzieć, trzeba na to wymyślać sposób.
— Pozostawiam wam mój bilet wizytowy — rzekł do lokaja.
— Pokażcie go pani Oktawji jak będzie można.
— Dobrze.
Maurycy zeszedł ze schodów, przeklinając kaprysy córek Ewy, które dziś uwielbiają, a jutro nam drzwi zamykają przed nosem.
Maurycy poszedł zjeść śniadanie na bulwarach w restauracji, potem wrócił na ulicę Navarin.
Tu go czekała niespodzianka: Odźwierna wręczyła mu list od Oktawji, napisany na wyperfumowanym papierze.
Przeczytamy ten list, naturalnie poprawiwszy ortografię:
„Kochany piesku, nie jestem wolną, bo małżeństwo na dobrej drodze. Chcę się jednak z tobą widzieć. Bądź pojutrze na maskaradzie w Operze. Będę miała na sobie domino różowe, z biała wstęgą na lewem ramieniu i u stanika.

Twoja na całe życie
Oktawja.
Był to początek maskarad w sali nowej Opery.

Cały Paryż chciał być na tej maskaradzie i loże sprzedawano bardzo drogo.
Maurycy zapłacił trzydzieści luidorów za lożę.
W sobotę zaraz po północy młodzieniec nasz ubrał się w czarne domino z zieloną wstążką i udał się do Opery.
Tu już znajdowali się Lartigues i Verdier.
Obaj łotrzy mieli na sobie takie same domina, jak i Maurycy.
Odmiennego tylko koloru wstążki na każdem ramieniu pozwalały jednego od drugiego odróżnić. Zeszli się wszyscy trzej.
— Przyjechała już? — zapytał Maurycy.
— Nie, przynajmniej nie widzieliśmy różowego domina z białemi wstążkami.
— Rozejdźmy się i przypatrujmy. Co pół godziny zejdziemy się tutaj, a jeżeli napotkacie domino różowe, zaraz dacie mi znać.
— Dobrze.
Tłum przepełniał schody, korytarz i loże. — Orkiestra pracowała zawzięcie. Rozlegały się głośne dźwięki instrumentów. Kłęby kurzu unosiły się pod żyrandole, płonące oślepiającym blaskiem gazu. W jednej z framug stała nieruchomo z dworna zamaskowanymi mężczyznami w stroju „doktorów molierowskich“, kobieta w czarnem dominie z czerwoną wstęgą na ramieniu.
Dwaj ci mężczyźni nie opuszczali jej, jakby cień, gdy ona tymczasem oczami, błyszczącemi w otworach maski, patrzała na tłum, snujący się wszędzie.
Zobaczywszy, że czarne domino z zielonemi wstążkami rozmawia z dwoma dominami o różnokolorowych wstążkach, drgnęła i rzekła do siebie cicho:
— Ten młody człowiek zupełnie podobny do Maurycego. Czy to nie on?
Nasi czytelnicy poznali w niej panią Rosier. Dwoma towarzyszącymi jej doktorami molierowskimi byli nowi agenci Sylwan Cornu i Galoubet, bardzo zdumieni tym nieznanym dla nich widokiem; pomimo jednak zdumienia tego bardzo uważni na wszystko.
Przecisnąwszy się przez tłum, wszedł Maurycy do swej loży.
Czarne domino z różnokolorowemi wstążkami, którem był Lartigues, zbliżyło się do niego.
— Przyjechała! — szepnął Maurycemu do ucha.
— W chwili, kiedym ją zobaczył, otwierano jej lożę przy scenie po prawej stronie.
Maurycy, przecisnąwszy się wśród tłumu ż wielką trudnością, skierował się ku wskazanemu miejscu.
W chwili, gdy tam dochodził, Oktawja opuszczała już lożę.
— To ja! — szepnął.
Oktawja drgnęła, usłyszawszy jego głos, ale wzięła go pod rękę i zapytała prędko.
— Masz lożę?
— Mam.
— Z gabinetem?
— Tak. Nikt cię nie zobaczy.
— Chodźmy prędzej.
Maurycy wprowadził Oktawie do małego gabinetu, gdzie jej nie można było widzieć z sali.
— O! — rzekła, zdejmując maskę aksamitną i odrzucając kapturek. — Jak przyjemnie mieć pięć minut swobody, kiedy się od niej musisz odzwyczaić.
— Niewolnicą więc zostałaś?
— Jak najzupełniej, ale mnie nie całkiem rozumiesz? Nudzę się śmiertelnie, ale mnie podtrzymuje nadzieja świetnej przyszłości. Kiedy hrabia przekona się zupełnie, że go uwielbiam, ożeni się ze mną, a kiedy zostanie mym mężem, nie będę go potrzebowała już oszczędzać i poprowadzę go za nos. Zobaczysz!
Ale dość o mnie, pomówmy teraz o tobie! Cóż porabiasz odtąd, jak zmuszona byłam cię nie przyjąć?
— Odbyłem maleńką podróż.
— Tak sobie dla przyjemności?
— Nie, jeździłem za interesami, i wystaw sobie, spotkałem w Hawrze człowieka, który niedawno cię widział w Paryżu i dobrze cię zna. Długo też mówiliśmy o tobie.
Na twarzy młodej kobiety zjawił się niepokój.
— Więc któż to taki?
— Notariusz z Vique-sur-Bresnes.
Mówiąc to, Maurycy uważnie się przypatrywał Oktawji. Widział, że najprzód zbladła, a potem twarz jej stała się szkarłatną.
— A! — odrzekła pomieszana — on o mnie z tobą mówił?
— Czy ci co złego powiedział? — przerwała Oktawja.
— Nie.
— Coś bardzo złego, jestem tego pewna. Opowiedzieć ci musiał, żem porzuciła rodziców i przyjechała bawić się do Paryża żem zabrała z sobą mleczną siostrę Symonę... mówił ci o tem?
— Ha! — daremnie byłoby się zapierać! — odpowiedział Marrycy z uśmiechem.
Niezmiernie rad był, że rozmowa sama wpadła, na ten przedmiot, na jaki chciał ją naprowadzić.
Oktawją mówiła dalej:
— Sławo honoru! Zdaje mi się, że słyszę tego starego, musiał mnie ładnie przed tobą opisać!
— Tak, że musiałem mu powiedzieć, żeby przestał.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.