Tajemnica grobowca (de Montépin, 1931)/Tom II/XXXII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Tajemnica grobowca |
Podtytuł | Powieść z życia francuskiego |
Wydawca | Redakcja Kuriera Śląskiego |
Data wyd. | 1931 |
Druk | Drukarnia Kuriera Śląskiego |
Miejsce wyd. | Katowice |
Tytuł orygin. | Simone et Marie |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Ulicą Rivoli jechała pusta kareta.
— Na ulicę Surennes! — rzekł Maurycy i wskoczył do karetki
W kwadrans karetka przyjechała na wskazane miejsce.
Maurycy wysiadł pieszo poszedł do pałacyku kapitana Van-Broka i zadzwonił do furtki.
Klucz zgrzytnął, furtka otworzyła się od ulicy i Maurycy zobaczył mniemanego kapitana.
Ten zapytał go głosem dość cichym i przelęknionym:
— Cóż cię tak ważnego sprowadza o tej późnej godzinie, czy co źle idzie?
— Przeciwnie.
Lartigues zaprowadził gościa do mieszkania gdzie niemowa Dominik, zupełnie ubrany, czekał na rozkazy swego pana, który go obudził, usłyszawszy dzwonek.
— Powiedz mi czemprędzej, w jakim celu tu przyszedłeś? — zapytał zaciekawiony kapitan.
— Nic wam teraz nie powiem — odrzekł Maurycy — tylko włóżcie czemprędzej na siebie ubranie, jakiego dajmy na to kamieniarza, tak, żebyście się zmienili do niepoznaki.
— Mamy gdzie iść?
— Tak.
— Przecież teraz noc!
— Właśnie dlatego! Dajcie i mnie podobne ubranie. Jak widzicie, jestem jeszcze w stroju balowym.
Lartigues otworzył wielką szafę, w której wisiały rozmaite ubrania i wyjął odzież, stosowną dla wyrobników.
W kilka minut łotrzy byli już przebrani zupełnie.
— Brak nam jeszcze jednej rzeczy — odezwał się Maurycy.
— Czego?
— Widziałem niedawno skrzynkę z narzędziami, których Dominik używa do rozmaitych potrzeb. Gdzież ta się znajduje?
Lartigues wyszedł z pokoju i wrócił niebawem ze skrzynką, podobnej do stolarskiej.
Były w niej różnego rodzaju narzędzia.
— To najpotrzebniejsze — rzekł Maurycy, wyjmując niewielką piłę, jaką ogrodnicy odejmują uschłe gałęzie na drzewach owocowych.
— Ale to jeszcze nie wszystko — rzekł — potrzeba mi i świdra.
Lartigues wyjął świder z pudełka.
— Nic już więcej? — zapytał.
— Zdałaby się bardzo oliwa. Czy macie?
— I oliwa jest — odparł Lartigues i znów wyszedł z pokoju, przyniósł następnie butelkę z oliwą prowancką.
— To już dość! — odezwał się młodzieniec.
Maurycy wziął piłkę w rękę, a świder schował na piersiach za kamizelkę.
Butelkę z oliwą dał Lartiguesowi, który patrzał nań z wielką ciekawość, łamał sobie głowę, ażeby choć cokolwiek z tego zrozumieć.
— Idziemy? — spytał, kiedy już przygotowania były ukończone.
— Idziemy.
— Teraz mogę zapytać, dokąd?
— I owszem! Idziemy do lasku Vincennes.
Mniemany Van Broke aż skoczył ze zdziwienia.
— A to po co?
— Własnemi się przekonacie oczami.
— Ależ...
— O! ani słowa więcej, chodźmy!
— Poczekaj! — rzekł Lartigues.
Wyjął z szuflady stołu dwa klucze różnego rodzaju, włożył je do kieszeni, a poszedł za młodym człowiekiem, którego dziwnemu wpływowi poddawał się właśnie.