Tajemnica grobowca (de Montépin, 1931)/Tom II/XXXIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Tajemnica grobowca
Podtytuł Powieść z życia francuskiego
Wydawca Redakcja Kuriera Śląskiego
Data wyd. 1931
Druk Drukarnia Kuriera Śląskiego
Miejsce wyd. Katowice
Tytuł orygin. Simone et Marie
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXIII.

Przy bulwarze, o tej porze zupełnie pustej stacji omnibusów, na placu Magdaleny stały dwie dorożki.
Maurycy zbudziwszy woźnicę na koźle, — wsiadł z Lartiguesem do jednej z nich, kazał jechać do Bercy, hojny obiecując napiwek.
— Z placu Magdaleny daleko do Bercy. W godzinę jednak dorożka przyjechała do Grande Pinte.
Maurycy trącił towarzysza.
— Tutaj wysiądziemy — rzekł. — Resztę drogi przejdziemy.
Kazał dorożkarzowi stanąć. Wysiedli, a woźnica otrzymawszy pół franka na wódkę, odjechał.
Maurycy i Lartigues prędko podążyli do stawu w lasku Vincennes i przybyli tu we dwadzieścia minut.
Dwie godziny jeszcze brakowało do świtu, do brzasku dnia zimowego, ciemnego i chmurnego.
Lartigues z prowadzącym go towarzyszem skręcili na prawo i brzegiem stawu doszli do mostu drewnianego, stanowiącego komunikację z wysepką, przyozdobioną altankami.
Maurycy na dwie sekundy zwolnił kroku i zdawał się namyślać, poczem znów ruszył prędko.
Przybywszy na miejsce, gdzie staw tworzy większe wgłębienie, młodzieniec zatrzymał się nagle.
— Przyszliśmy — rzekł cichym głosem do mniemanego Van Broke. — Teraz musimy iść po lodzie.
— Po lodzie! — powtórzył Lartigues zdumiony.
— Tak!
— E! do djabła! ale może to niebezpieczne?
— Lód musi mieć przynajmniej od 12 do 15 centymetrów grubości. Powozem możnaby jeździć po nim; śmiało możesz iść ze mną.
Młodzieniec wszedł na lodową powierzchnię ostrożnie, ażeby się nie poślizgnąć.
Lartigues podążył za nim, chociaż nie zbyt chętnie.
Maurycy szedł pewnym krokiem. Mniemany kapitan marynarki przeciwnie z wielką trudnością zachowywał równowagę.
— Siądźmy — rzekł do Lartiguesa, sadowiąc się na skale — tylko bez hałasu. Muszę się zaraz zabrać do dzieła.
— Cóż mamy więc uczynić.
— Zaraz zobaczysz.
Odpowiadając Lartiguesowi, Maurycy rozglądał się dokoła.
Na prawo i na lewo widniały skały, wznoszące się malowniczo.
Przed nim w odległości czterech metrów znowu skały, ale między pierwszym i ostatnim szeregiem tych mas granitowych znajdowała się wolna przestrzeń półtora metra szerokości, a od dziesięciu do dwunastu metrów długości.
— Tam... — szepnął młodzieniec, sam wskazując na tę przestrzeń — do dzieła.
Wstał, doszedł do obranego miejsca i spojrzał na rzekę.
Jak daleko wzrokiem mógł dosięgnąć, wszędzie było głucho i pusto pod niebem obwisłem i posępnem.
Młodzieniec wyjął z pod roboczej bluzy — którą miał na sobie, niewielką piłkę i świder i ukląkł na lodzie.
Lartigues, który postępował za nim, pomyślał sobie, czy nie zwariował nowy człowiek „Pięciu“.
— Daj mi butelkę z oliwą — odezwał się Maurycy.
— Jest... cóż z nią będziesz robił.
— Zobaczysz, ale ani słowa teraz.
Maurycy nasmarował oliwą ostrze świdra i przyłożywszy je do lodu, zaczął wiercić.
Lód prześwidrowany przeraźliwie skrzypiał.
— Zanadto wiele hałasu — rzekł młodzieniec i zwrócił się do Lartiguesa: — Nalewaj oliwę, kroplę po kropli, w prześwidrowany otwór.
Lartigues natychmiast to uczynił.
Lód przestał skrzypieć.
Maurycy kręcił świdrem ze zdumiewającą szybkością. Wkrótce lód był przedziurawiony w całej swej grubości. Woda pokazała się na powierzchni otworu.
— Daj mi piłę rzekł Maurycy.
Lartigues spełnił życzenie i odezwał się ze śmiechem:
— No, czyś czasem nie zawarł kontraktu z jaką cukiernią paryską na dostarczanie lodu i może chcesz robić konkurencję lodowniom Saint Quan?
— Właśnie — odpowiedział młodzieniec, wsuwając piłę w wyświdrowany otwór.
Począł piłować w prostej linji.
Zębate ostrze, na które mniemany Van Broke nalewał oliwę kroplami, cuda czyniło, ze zdumiewającą równością rozdzielając zamarzłą warstwę.
Prędzej niż w godzinę Maurycy podpiłował lód na przestrzeni metra kwadratowego i odzielonemu kawałowi napuszczona oliwa z piły nie pozwoliła przyróść do reszty lodu, tak, że się chwiał przy najlżejszem dotknięciu.
— No, już gotowe — rzekł Maurycy.
— Więc wszystko już skończone? — zapytał Lartigues.
— Nie teraz trzeba ten kawał lodu wepchnąć pod warstwę, pokrywającą staw. Zawińmy rękawy.
Lartigues posłusznym był biernie. Powietrze było mroźne, ale Maurycy cały był spocony i grube krople potu spływały mu po czole. Mówił dalej:
— Oprzyj się na jednym końcu, ja na drugim i tak obrócimy ten kawał, ażeby jeden z rogów dostał się pod lód.
— Dobrze! — odparł Lartigues. — Zaczynajmy.
Ale nie było to rzeczą łatwą. Lód podtrzymywany wodą od dołu, stawiał silny opór.
Wreszcie trudnego dzieła dokonano.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.