Tajemnica grobowca (de Montépin, 1931)/Tom III/XXIV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Tajemnica grobowca |
Podtytuł | Powieść z życia francuskiego |
Wydawca | Redakcja Kuriera Śląskiego |
Data wyd. | 1931 |
Druk | Drukarnia Kuriera Śląskiego |
Miejsce wyd. | Katowice |
Tytuł orygin. | Simone et Marie |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Tegoż dnia zrana Lartigues opowiedział Verderowi wszystko, co się o Symonie dowiedział. Dzięki jak najszczęśliwszemu przypadkowi, który tak pomyślnie sprzyjał poszukiwaniom Maurycego, dziewczę znalazło się i wiadome już było jej mieszkanie. Nie tracąc ani minuty, Verdier jął obmyślać plan działania.
— Symeona mieszka na pensji pani Dubief — rzekł — to bardzo dobrze, ale pensja wielka. Trzeba dowiedzieć się, w której części domu znajduje się jej pokój.
— Maurycy tego samego jest zdania — odrzekł Lartigues.
— Ale — żeby znaleźć ten pokój, trzeba koniecznie dostać się znowu do pani Dubief.
— Naturalnie, ale w jaki sposób?
— Trudno wymyślić.
W tejże chwili dwa razy zapukano do drzwi.
— Proszę! — krzyknął Lartigues.
Drzwi się otworzyły i wszedł Maurycy.
— Chodźże prędzej, kochany nasz przyjacielu — odezwał się doń Verdier.
— Winszuję ci, winszuję. Masz szczęście diabelskie i węch ogromny.
— Rzeczywiście — odpowiedział Maurycy z uśmiechem.
— Symeona w naszem ręku, a ja za dwa tygodnie podpiszę akt ślubny.
Verdier aż się rozśmiał.
— Za trzy tygodnie ożenisz się, za miesiąc owdowiejesz, wszystko wybornie się składa! — rzekł.
— Tym razem stanowczo już dosięgamy celu. Mnie jednak jedna rzecz niepokoi.
— Co takiego?
— Jak się dostać na pensję p. Dubief, ażeby się dowiedzieć, gdzie jest pokój Symeony.
— A w jaki sposób zamierzacie usunąć tę niepotrzebną spadkobierczynię?
— W ten sam sposób pozbędziemy się jej, jak i Marji Bressoles. Po co wysilać wyobraźnię. Co dla jednej dobre, przyda się i dla dwóch.
— Oddychanie kwasem pruskim?
— Tak.
— Już przyrządziłeś?
— Nie jeszcze. Spieszyć się nie ma po co. Ale zaraz zabiorę się do roboty.
— Czy w nocy działać będziesz?
— Naturalnie. Symeona musi spać. Przytem w dzień dostać się do niej niepodobna. Podejmuję się sam wszystkiego, byleście znaleźli sposób, ażeby zdjąć plan wnętrza domu.
— Mam już projekt.
W kilku słowach syn Aime Joubert opowiedział plan, jaki obmyślił.
— Pomysł szczególny, ale bardzo praktyczny! — zawołał Verdier zachwycony. — Jesteś niepospolitym młodzieńcem. Rzecz do końca doprowadzę ją z kapitanem Van Broke.
— Tylko bądźcie ostrożni!
— Przestroga zbyteczna! Możesz na nas polegać. Najprzebieglejsi nas nie poznają!
— Bardzo pięknie. Teraz muszę was opuścić.
— Wracasz na ulicę Verneuille?
— Nie, idę do matki, z którą się już od kilku dni nie widziałem. Chcę od niej potrzebne papiery wziąć dla zapowiedzi.
Lartigues i Verdier zamienili z sobą spojrzenie, w którem znać było ogromny niepokój. Maurycy odszedł. Jak tylko drzwi się za nim zamknęły, Verdier zawołał:
— A ja zapomniałem. Nie był już od kilku dni u matki i ani nie podejrzewa, że umarła. Ot co może opóźnić, a nawet bardzo odwlec małżeństwo.
— A dlaczego prefektura nie dała mu znać?
— Kto wie, czy znaleziono trupa? Może policja nie wie, co stało się z Aime Joubert.
— A ci dwaj Ludzie co z nią byli?
— Zapewne także utonęli. A ponieważ Aime Joubert przez długi czas taiła przed synem, że służy w policji śledczej, czekają może, aż sam się zgłosi.
Jeszcze jedno przypuszczenie wydaje mi się prawdopodobnem.
— Jakie?
— Nie mają adresu Maurycego.
— O adresie mogli się byli przecie dowiedzieć u jego matki. Służąca musi wiedzieć.
— Pozwólmy rzeczom iść swoją koleją. Jeżeli Maurycy dowie się dziś o śmierci, a przynajmniej o zniknięciu pani Rosier, niezawodnie dziś jeszcze zobaczymy go tutaj. Póki zaś nie nadejdzie, dopóty nie potrzebujemy się niepokoić. Wszystko idzie jak z płatka, to główne. Zaraz napiszę do Michała Bremonta.
— Miej się na ostrożności.
— Dlaczego?
— Nie dowierzam poczcie, która z rozkazu prokuratora może list przejąć!
— Jużem o tem pomyślał, chociaż zdaje się, nie potrzeba się lękać i przedsięwziąłem odpowiednie środki. W ostatnim liście Michał Bremont prosił mnie, ażebym pisał doń poste restante do filii poczty przy ulicy Regenta i ażebym listy znaczył X. Y. Z. 21. Otóż i ja go poproszę, ażeby odpowiadał mi w ten sam sposób poste restante do oddziału pocztowego przy ul. Enghien, pod znakami I. J. K. 50. Na pocztę nie potrzebuję sam chodzić. Mogę kogo po list posłać.
— Ta dobry pomysł. Pisz więc do Michała Bremonta.
— Dziś napiszę, że wszystko kończy się dla nas pomyślnie.
Przyszedłszy do zdrowia o jedenastej przedpołudniem wróciła do mieszkania przy ulicy Victorie, pani Rosier. Maurycy uprzedzony w przeddzień, już się tam znajdował. Nie podobna opisać radości Magdaleny, gdy zobaczyła swą panią. Płakała z rozrzewnienia, obsypywała ją pytaniami i agentka bardzo przyjaźnie ją uściskawszy, poprosiła ją wreszcie, ażeby wyszła do drugiego pokoju, gdyż matka chciała sama pozostać z Maurycym.
Przy Magdalenie Aime Joubert mówiła o spadnięciu z wagonu. Ale Przed Maurycym, który wiedział o jej stanowisku w policji, taić się z prawdą nie mogła. Opowiedziała więc wszystko młodzieńcowi, a przynajmniej prawie wszystko, — nie wspomniała tylko umyślnie o Lartiguesie i Verdierze, ani o Golanie, nie dla braku zaufania, lecz że nieprzyjemnie byłoby jej wdawać się przy synu w niektóre szczegóły.
Kiedy przyznała się synowi, że służy w policji, Maurycy, domyślając się, że matka coś przed nim ukrywa, zaczął ją też wybadywać pytaniami. Daremnie. Aime Joubert powiedziała to tylko, co chciała powiedzieć.
— Moja matko! — rzekł młodzieniec — trzeba porzucić to zajęcie, które codzień ściąga niebezpieczeństwo na twe życie.
— Wiesz, że to niepodobna! — odparła pani Rosier.
— Niepodobna! a to dlaczego?
— Bo moja wola zgadza się z przyjętym obowiązkiem; zaczęłam i muszę skończyć. Nigdybym sobie nie wybaczyła; gdybym zadania swego nie doprowadziła do skutku.
— Ale ci, których szukasz, są nieujęci. Dowody masz na to.
— Nie ujęłam ich wczoraj, ale czy nie pochwycę ich jutro? Mam nadzieję, że dopnę tego celu. Ale prosiłam cię już raz, ażebyś ze mną nie mówił o tych rzeczach i teraz ponawiam prośbę.
— Przeciwnie, chce ją nawet powiększyć — odparł Maurycy z uśmiechem — powiem mamie dobrą nowinę.
— Jaką?
— O mojem małżeństwie.
— Ciągle jeszcze o tem myślisz? — rzekła smutnie.
— A nawet jeszcze bardziej. Rzecz już postanowiona. Przyjęty już jestem przez rodziców i pragnę właśnie, ażebyś jutro pojechała ze mną do Bressolów i prosiła dla mnie o rękę ich córki.
— Chcesz, żebym prosiła dla ciebie o rękę panny Bressoles? — zawołała pani Rosier.
— Tak, moja mamo.
— Po co? przecieżeś już przyjęty został przez rodziców.
— Inaczej nie wypada, taki już zwyczaj.
— Bądź spokojna, przyjmą cię jak najlepiej. Mogę nawet śmiało dodać, że cię oczekują. Nie potrzebujesz mówić o interesach majątkowych. Bressoles wszystko już ze mną ułożył?
— Ułożył!... jak?
— Wszystko na moją korzyść. Ja daję sześć tysięcy rocznego dochodu, który mi wyznaczyłaś, a mój przyszły teść daje z córką pół miliona, widzi więc mama, że położenie moje będzie wcale nie złe.
Aime Joubert uścisnęła syna.
— Pojadę jutro z tobą, jeśli koniecznie potrzeba — rzekła — ale wolałabym to odłożyć jeszcze na kilka dni.
— Dlaczego.
— Przecie nie wypada z tą raną na czole, jeszcze bardzo widoczną, bo ledwie zagojoną; — szpeci nadto.
— E, mamo! to tylko próżność z twej strony — odrzekł Maurycy ze śmiechem.
— Noga ci się poślizgnęła, gdyś wychodziła z wagonu, uderzyłaś czołem o stopień — cóż naturalniejszego, więc nie może być żadną przeszkodą... Czas ucieka. Mamy podpisać akt ślubny 26 bieżącego miesiąca. Ślub w trzy dni później. Dziś mam być z Bressoles u rejenta i u mera. Ale, dobrze, żem sobie przypomniał, potrzeba mi papierów, które znajdują się zapewne u ciebie, moja matko!
Aime Joubert drgnęła.
— Papiery — wyszeptała — prawda, papiery są potrzebne... metryka twoja... ale, gdy ją przeczytają, dowiedzą się, żeś nieprawe dziecko. Nie boisz się tego?
— Niczego się nie boję — przerwał Maurycy — powiedziałem już o tem. Bressoles wie o wszystkiem.
— O wszystkiem? — powtórzyła pani Rosier przerażona.
— Uspokój się, mamo, o wszystkiem, co powinien wiedzieć, ażeby nie żałował i poważał.