Tajemnice Paryża/Tom I/Rozdział LVI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Tajemnice Paryża |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1929 |
Druk | Drukarnia Wł. Łazarskiego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les Mystères de Paris |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom I Cały tekst |
Indeks stron |
Czytelnik pamięta dobrze, co powiedziała markiza d‘Harville Rudolfowi o pani d‘Orbigny, swojej macosze.
Kto dobrze rozważy jej fizjognomję fałszywą i zdradziecką, Znajdzie w niej razem okrucieństwo i chytrość.
— Jakiż to miły człowiek ten hrabia Saint-Remy! — rzekła pani d‘Orbigny do Jakóba Ferrand, gdy hrabia wyszedł.
— Miły, ale mówmy o interesach. Napisała pani do mnie z Normandji, że chcesz się mnie radzić w ważnej sprawie.
— Czyliż pan zawsze nie był moim doradcą, odkąd poczciwy doktór Polidori z panem mnie zapoznał? Lecz, mówiąc o nim, czy ma pan jaką o nim wiadomość? — zapytała pani d‘Orbigny z największą swobodą.
— Od wyjazdu z Paryża raz tylko do mnie napisał, — odpowiedział notarjusz obojętnie.
Uprzedźmy czytelnika, że obie osoby wzajemnie i bezwstydnie się okłamywały. Notarjusz widział się był niedawno z Polidorim i proponował mu, żeby się na krótki czas przeniósł do Asnières, pod nazwiskiem doktora Vincent dla otrucia Ludwiki Morel. Macocha pan d‘Harville także przybyła do Paryża dla tajemnych układów z tym zbrodniarzem, ukrywającym się już dawno pod nazwiskiem Cezara Bradamanti.
— Ale nie idzie tu o doktora, — odezwała się znowu pani d‘Orbigny, — widzisz mnie pan pogrążoną w największej niespokojności, mąż mój jest słaby, coraz bardziej upada na zdrowiu. Lubo nie mam powodu lękać się o niego, jednak ten stan jest dla mnie bardzo przykry, albo raczej niezmiernie przykry dla niego — dodała, ocierając oczy lekko zroszone.
— O cóż więc idzie?
— Ciągle mówi o spisaniu woli ostatecznej, o testamencie. — Tu pani d‘Orbigny zakryła twarz chustką.
— Smutne to wprawdzie — odpowiedział notarjusz, — ale ostrożność tego rodzaju sama w sobie nie ma nic zatrważającego. Jakie więc byłyby rozporządzenia pana d‘Orbigny?
— Zdaje mi się, — odparła pani d‘Orbigny z udaną obojętnością, — zdaje mi się, że nietylko chce mi zostawić wszystko, co mu prawo dać mi pozwala, ale i więcej. Ach, proszę pana, nie mówmy o tem.
— Ale córka jego, jego córka? — zawołał par Ferrand tonem surowym. — Muszę pani oświadczyć, że od roku pan d‘Harville powierza mi niektóre interesy, jeszcze temi czasy doradziłem mu kupno pięknego majątku. Pani zna moją prawość, ja zawsze w interesach powoduję się słusznością, jestem za sprawiedliwością, tylko za nią obstaję. Jeżeli mąż pani zamierza skrzywdzić córkę, otwarcie powiem, że do tego nie dam się użyć. U mnie prosta droga, innej nie znałem i nie znam.
— A ja, czy kiedy inną postępuję? Dlatego też ciągle powtarzam mężowi: „Córka twoja wielkie względem ciebie popełniła uchybienia, prawda, ale to nie racja żeby ją wydziedziczyć“.
Aby przezwyciężyć mój upór, moje wahanie się, powiedział do mnie: „Nie wymagam, żebyś się zobaczyła z moim notarjuszem, bo możesz myśleć, że on będzie zbyt uległy moim życzeniom, ale zdajmy się na decyzję człowieka, którego surowa uczciwość jest wiadoma całemu światu, niechaj pan Jakób Ferrand zawyrokuje. Zgodziłam się na to i oto jakim sposobem pan zostałeś naszym sędzią. „Nie wątpię, dodał mój mąż, że pan Ferrand nie będzie przeciwny moim życzeniom i w takim razie poślę mu plenipotencję do sprzedania moich papierów publicznych, suma za nie otrzymana zostanie u niego w depozycie, a po mojej śmierci, będziesz przynajmniej miała zapewniony los ciebie godny...“
Oczy Ferranda zaiskrzyły się na samą wzmiankę o depozycie. Odpowiedział jednakże z udaną niechęcią:
— Spokoju mi nie dają. Otóż dziesiąty czy dwunasty raz obierają mnie za arbitra, zawsze pod pozorem, że ufają mojej prawości, tylko o tem gadają. Prawość! prawość! co mi z niej przyjdzie? Tylko ambarasy i trudy. Ale do rzeczy. Jakkolwiek bądź pani poświęciła się dla pana d‘Orbigny, córka jego jest bardzo bogata, pani nie ma nic, rzecz wydaje się słuszna i, według mnie, pani powinna przyjąć.
— Przyjmę więc, — odpowiedziała pani d‘Orbigny i westchnęła głęboko.
Dependent wszedł.
— Czego chcesz? — zapytał Ferrand.
— Hrabina Mac-Gregor chce się widzieć z panem.
— Proś niech zaczeka chwilkę.
— Nie zabieram więcej czasu, kochany panie Ferrand, — rzekła pani d‘Orbigny, — napiszesz zatem do mego męża, ponieważ on sobie tego życzy i natychmiast przyśle ci plenipotencję.
— Napiszę.