<<< Dane tekstu >>>
Autor Marie-Joséphine Calmon
Tytuł Tamta
Wydawca Drukarnia S. Lewentala
Data wyd. 1889
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Teresa Prażmowska
Źródło skan na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
VIII.

Bądź co-bądź, chociaż nie była szczęśliwą, posiadała przecież Joanna skarb nieoceniony, nad inne wyższy: nadzieję. Szczęście, które dzisiaj nie było jéj własnością, mogło przecie lada dzień stać się jéj udziałem, a myśl ta godziła młodą kobietę z jéj losem.
Pewnego wieczora, rozpoczynano właśnie kotyliona, gdy u drzwi wchodowych zabrzmiał silnie pociągnięty dzwonek.
— Depesza, — półgłosem oznajmił Raulowi kamerdyner.
— Depesza! Dawaj prędko!
Zbladł czytając; zauważyła to Joanna, która się do niego zbliżyła.
— Muszę jechać natychmiast, — rzekł Raul. — Niech jednak tańce nie ustają. Interes to osobisty, zwłoki niecierpiący, i mnie tylko jednego dotyczy. Na wszystko więc proszę, niech to niczyjéj uwagi nie zwraca.
Z śmiertelnym w sercu bólem, Joanna nie ustawała pełnić obowiązków pani domu, podczas gdy pośpiesznie zaprzęgano powóz, który odwieźć miał Raula na dworzec.
Czy odjedzie, nie pożegnawszy się z nią wcale? Nie! to być nie może....
Wymknęła się z salonu i pobiegła do pokoju, w którym się do drogi przysposabiał. Zatrzymała się u drzwi, wahająca; poczém, postanowiwszy, że zobaczyć go musi, bo.... kto wié, czy Raul powróci? zlekka do drzwi zapukała.
Zawsze zresztą pukała do drzwi jego. Nabrała tego zwyczaju, odkąd raz, wszedłszy do pokoju męża tak cicho, że najlżejszy szmer nie ostrzegł go o jéj nadejściu, ujrzała go śpiesznie chowającego pudełko z miniaturą, w którą się przed jéj wejściem wpatrywał. Dostrzegła tylko owalnéj ramki, z powiązanemi u góry cyframi, i domyśliła się, że kobiecy to wizerunek być musi. Pod słabą więc osłoną axamitnego pudełeczka, pomiędzy nimi dwojgiem, pod ręką jéj prawie, znajdował się obraz téj nieznajoméj, którą takby ujrzéć pragnęła! Od téj pory zawsze o tém pamiętała, aby lekko zastukać, zanim wejdzie do gabinetu męża, a Raul, zawsze własnemi myślami roztargniony, pozwolił na to, prawdopodobnie nie zauważywszy nawet nowowprowadzonego przez żonę zwyczaju.
— Chciałam ci powiedziéć: do widzenia, Raulu, — szepnęła.
I śmielsza dziś, niż zwykle, przerażona, słowa więcéj wymówić niezdolna, tuliła mu się do piersi.
— Wszak nie wątpisz o mnie, Joanno?
— Nie! nie! — zawołała, jakby tłómacząc się i przepraszając, ale łzy jéj obficie płynąć zaczęły.
Raul pochylił się ku niéj, pragnąc ją uspokoić, upewnić, a wahając się jednak, czy na czole jéj ma złożyć pocałunek. Ale myśl, że inną zdradza, może inne jakie uczucie, obojętność może poprostu, powstrzymały go od spełnienia zamiaru.
— Nie trzeba płakać, nie trzeba, — powtarzał, łagodnie gładząc ręką jéj włosy, jakby pieścił dziecinę maleńką.
— Kiedy cię zobaczę, Raulu?
— Jak tylko będzie to możebném. Ale muszę już jechać, czas nagli, śpieszyć się muszę.
Uścisnął jéj ręce i wybiegł z pokoju. W chwilę potém, usłyszała turkot toczącego się po brukowanym dziedzińcu powozu, a potém odgłos ten ucichł zupełnie, rozpłynął się gdzieś w ciemnościach nocnych, podczas gdy z będących na dole salonów skoczne dźwięki orkiestry wciąż dolatywały jéj uszu.
Upadła na-pół zemdlona na małą safianową kanapkę, stojącą przed stołem, na którym paliła się na prędce zapalona świéca. Wnet wzrok jéj upadł na depeszę, którą Raul przeczytawszy, otwartą na kominku pozostawił. Byłoż to wezwanie rozpaczy namiętnéj, czy prośba jaka, czy pogróżka, czy może przyzwolenie na wniesioną przez Raula prośbę.... zła czy dobra wreszcie wiadomość? Ach! cóż to za pokusa przeczytać te kilka wyrazów, na błękitnym papierze skreślonych, téż same wyrazy i to samo nazwisko, które kilka już osób czytało, bo przecie depesza nie dla jednych tylko oczu przeznaczona! Nie wahała się jednak Joanna. Ręką oczy zasłoniwszy, prosto poszła do miejsca, gdzie leżała depesza i schwyciwszy ją, skręciła w drżących palcach i żywo w ogień rzuciła. Nie trzeba przynajmniéj, żeby ją czytał kto inny! Po upływie kilku sekund, gdy zupełnie już pewną być mogła, że papier spłonął, spojrzała: malutka kupka czarnego popiołu czerniła się na żarzących głowniach. Już po wszystkiém.... nie dowié się już niczego Joanna.
— Trzeba na dół powracać, — szepnęła, — trzeba koniecznie.
Zmierzała ku drzwiom, gdy Raul ukazał się na progu, uderzając się prawie o nią.
— Zapomniałem czegoś, — odezwał się, — depeszy.... Gdzież ona jest?
I surowym wzrokiem badał Joannę. Ona chłodno odpowiedziała:
— Spaliłam ją.
Zawahał się widocznie.
„Nie czytając jéj” chciała-by była dodać dla uspokojenia go. Ale zbyt ciężkiém wydawało jéj się upokorzeniem bronić się od podobnego posądzenia.
Ona przecież, wbrew wszystkiemu, nie wątpiła o nim wcale. Miał-że on więc prawo wątpić o niéj? Nie wątpił, pewną już tego była. Dumny wyraz jéj twarzy, nie dozwalał mu najmniejszéj niepewności. Silnie rękę jéj w dłoniach swoich ścisnąwszy:
— Dziękuję ci, — rzekł krótko.
I tym razem pojechał już naprawdę.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Marie-Joséphine Calmon.