Tamta/XI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Tamta |
Wydawca | Drukarnia S. Lewentala |
Data wyd. | 1889 |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Teresa Prażmowska |
Źródło | skan na commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— Powiédz mi, Joanno, co mogło-by ci zrobić przyjemność? — pytał żony pan de Montmorand, w kilka dni potém, obok niéj na kanapce siadając. — Musisz się nudzić; towarzystwo moje wcale nie jest zabawne. Zaproponował-bym ci wyjazd do Paryża na trzy miesiące przynajmniéj. Teraz same początki wiosny; najnudniejsza na wsi pora roku. Niewiadomo, co z sobą zrobić: zdaje się, że liście nigdy się nie rozwiną, że, choć słońce przygrzewa, nic jakoś nie rośnie i nie idzie w górę; w dolinach pełno wilgotnéj mgły, wzgórza niczém jeszcze niepokryte, świécą łysinami, zieloność jakby z trudem wybija się z pod ziemi. Pojedźmy! wrócimy, jak dekoracya będzie już ustawiona, jak rozkwitną róże i śpiewać zacznie ptactwo. W Paryżu wiosnę znać wcześniéj; na przechadzkach zawsze kwiaty znaléźć można; drzewa alei okryte już pąkami, w ogrodach za dni parę porozkwitają bzy, a wyświéżone fronty kamienic śmieją się w słońcu. Będziemy chodzili słuchać pięknéj muzyki i patrzéć na piękne sztuki, co ci przyjemność sprawi; razem zwiedzimy kościoły, muzea; poodwiedzamy dawnych przyjaciół i krewnych. Czy przystaniesz na projekt mój, Joanno? A może wolisz, żebyśmy w podróż jaką ruszyli? Może do Włoch chcesz pojechać? Może miała-byś ochotę spędzić lato w górach, albo nad brzegiem morza? Proszę cię, Joanno, miéj na cokolwiek ochotę!
— Dziękuję ci, — odparła, podnosząc na męża zmęczone oczy. — Ale w czémże podróż zmienić może warunki naszego pożycia?
— Prawda,— odrzekł Raul, — masz słuszność.... W czémże podróż zmienić może warunki naszego pożycia?
Joanna usunęła z jego dłoni rękę, którą wziął był na początku rozmowy.
W chwilę jednak potém, mile ujęta troskliwością, która skłoniła Raula do przedstawienia jéj powyżéj przytoczonéj propozycyi, i znieść nie mogąc myśli, że się stała dla niego przyczyną przykrości, Joanna przemogła się i z uprzejmym rzekła uśmiéchem:
— Nie wiem, dla czego niepokoisz się o mnie, Raulu. Obawy twoje najmniejszéj nie mają podstawy, a pan Lambert źle zrobił, mówiąc rzeczy, które zatrwożyć cię mogły. Starzy doktorzy zawsze przesadzają. Zresztą, lekarstwa, przepisane mi przez naszego staruszka, bardzo mi pomogły. Patrz: rumieńce mam prawie.
I podniosła głowę, aby mu twarz pokazać. Ale pomimo uśmiéchu, wysiłkiem woli wywołanego na usta, pokazało się, że doktor ma racyą, bo Joanna, zbladłszy nagle, upadła w tył na poduszki kanapki w zupełném prawie omdleniu.
Wypadek podobny, niewielkiéj zresztą wagi i z przyczyn moralnych raczéj, niż z fizycznych, pochodzący, często się od téj chwili ponawiał, budząc zawsze w sercu Raula coś nakształt dojmującego wyrzutu sumienia. Czuł on, że nie tyle jest to objawem choroby, ile wyrazem wewnętrznéj walki, tysiąc razy od choroby okrutniejszéj. Joanna cierpiała sercem, a usiłowania, czynione w celu ukrycia cierpienia, oraz przezwyciężenia saméj siebie, wstrząsały naprężonemi jéj nerwami i stawały się przyczyną niepokój budzących omdleń.