Opuściwszy urocze jezioro Popradu,
Minguszowską doliną w pośród skał nieładu
Obok Baszty wyniosłéj schrońmy się do skały,
Uchodząc grożącego powietrza nawały;
Przypatrzywszy się pierwéj juhasom uważnie,
Jak mléko wydajają na strądze[1] poważnie
Do geletów[2] a potém owce w szałasisko[3]
Zapędzają, gdzie białe psy strzegą ich blisko:
Potém baca w szałasie ogień rozniecając
Pod kotłem zawieszonym, gdzie mléko zlewając
Przewarza go, a potém gdy klogu[4] dodaje,
W jednéj chwili z czystego mléka sér się staje
Pływający w serwatce w żętycę zmienioną,
Skuteczną na suchoty — dla smaku lubioną;
Którą każdy czerpakiem[5] nabierając, pije,
I nic więcéj nie jada a syty i tyje.
A baca wycisnąwszy sér dobrze przez Satę[6],
Ma za wszystkie swe trudy jedyną zapłatę.
Szczęśliwy, gdy najwięcéj sera przysposobi,
Z którego bryndzę smaczną i oszczepki[7] robi. Paszenie owiec nie jest juhasom bez pracy,
Zostają w posłuszeństwie pod zarządem bacy,
Mając go między sobą jak ojca i brata
Wybranego ze siebie na cały ciąg lata;
Który znając rośliny, zbiera je w traw tłumie,
Strzyże wełnę, a czasem i zażegnać umié
Jeżeli tego trzeba, nożem albo ręką,
Gdy kozy, lub żywina[8] dotknięta jest męką. — Już pasterze w jaskini ogień rozniecili,
Już pokotem, malownie sobie rozłożyli,
Gdzie i dla nas jest miejsce posłane wygodnie,
Gdzie chwile krótkiéj nocy spędzimy swobodnie.
Już chmury czarną burzą zakrywają hole[9],
Już błyskawice szybkie migotne swawole
Poczynają w powietrzu, już strasznie zagrzmiało,
Jak gdyby całe niebo załamać się miało!!
Dészcz jak gdyby potopem puszcza się i leje,
Wiater świszczy i burza w powietrzu szaleje,
A pioruny okropnie w turnie uderzają,
I z trzaskiem przeraźliwym skały odrywają,
Które niepowstrzymanie spadając w niziny,
Rozbijają kamienie i gniotą krzewiny!
A w tak strasznym zamęcie zwaśnionéj natury,
Drżą na swojéj posadzie najmocniejsze góry!
Tylko człowiek przy ogniu, w bezpieczném ukryciu
Chociaż go myśl zatrważa — nie wątpi o życiu;
I na grę dzikiéj walki zimném patrząc okiem,
Bohaterską swą duszę napawa urokiem!... Ci synowie przyrody, dorodni górale,
Skromne życie prowadzą a myślą spaniale;
Nie znając miast dalekich, ani dalszych włości,
Żyją sobie spokojnie w lubéj samotności;
Tylko do nich natura tajemnie przemawia,
Umysł wzmacnia i serce uczuciem zaprawia:
Że pełni silnéj wiary i dobrych przymiotów,
Każdyby za drugiego poświęcić się gotów,
Każdy pełnipełny szczérości, dowcipu i chęci,
Cierpliwości, wytrwania, rozwagi, pamięci.
Chociaż w brudnych okryciach z długiemi włosami,
Wydają się być więcéj tych gór bandytami;
Dochowują nam wiernie w swéj prostoduszności
Z dawnych czasów przykłady patryalchalności.
„Witajcie dobrzy ludzie! tych gór Faunowie,
„Niesplamionéj przyrody wierni kochankowie!
„Nie zrażajcie się sukni naszéj odmiennością,
„Serce pod nią oddécha równą wam miłością;
„Rozmawiajcie więc z nami otwarcie i śmiele,
„Jakbyśmy sobie byli dawni przyjaciele;
„Nauczcie nas poczciwi swoim obyczajem,
„Juk życie wieść należy, jak kochać się wzajem?
„Jak przestawać na małém, jak się ograniczyć,
„By nawet w niedostatku znośne chwile liczyć?
„Jak w największém nieszczęściu czoła nie zasępić,
„Jak w dobrém powodzeniu, drugich nie potępić?
„Jak bez praw i oręża na łonie przyrody
„Nie znać złego, a słynąć węzłem wspólnéj zgody?!” Co praca i staranność tych ludzi wśród lasu
Potrafiła zgromadzić do swego szałasu,
Częstują nas z serdeczną uprzéjmością swoją,
Oszczepkami i bryndzą — owczém mlekiém poją;
Radzi nam z całéj duszy — odgadują myśli,
I cieszą się z nawiedzin, żeśmy do nich przyszli;
Ale potém, na dołach[10] co słychać, pytają
I nieznane im suknie nasze podziwiają;
Stopiwszy w naszém oku swe żywe wejrzenie,
Dymią fajki, przy fajkach nastaje milczenie:
A powietrze szalejąc tak jest niespokojne,
Jak gdyby w niém złe duchy prowadziły wojnę;
A świst, szum, hałas, wrzawa, łoskot i huczenie,
Wydaje się jak gdyby bolesne jęczenie;
Jakby duchy upadłe wśród zapaśnych ruchów,
Stękały, dobijane przez zwycięzkich duchów!
A burza pędząc burzę, na burzy szaleje,
Wzmaga się wiatr silniejszy, i dészcz silniéj leje;
Nasuwając wspomnienie niegdyś owéj pory:
Gdy potop zalewając miasta, pola, bory,
Wszystkie włości i wszystkie zatopiwszy góry,
Lał i lał dni czterdzieści z ociężałéj chmury,
Przyćmiwszy mgłą posępną dnia bladego zorze,
Nad całą Palestyną rozlał zgubne morze!...
My o takie nieszczęście nie miéjmy obawy,
Mając Bożą porękę i wolę poprawy.
Niech umysł, ociążony tak smutném marzeniem,
Pociesza się w spoczynku jutrzejszym promieniem. —
↑Strąga, tak zwane miejsce ozerdzione, gdzie doją owce.
↑Szałas, albo szałasisko, domek w którym Juhasy nocują i warzą żentycę.
↑Klog, żołądek cielęcy, którego Baca dodaje do mléka warzącego się na kotle wiszącym na łańcuchu, mléko natychmiast staje się sérem pływającym po serwatce nazywanéj żentycą.
↑Czerpak, kufel drewniany z uchem, którym Juhasi piją żentycę i podróżnych częstują.