Spinając się po perci, nie szerszéj od piędzi,
Siadamy unużeni na twardéj krawędzi,
Co w chmury wybiegając, pięknie nam odsłania
Za dalszemi górami dumnego Krywania[1]
Ten z wszystkich stron iskrzy się ostremi zębami,
I zadziwia niższymi oko przegibami[2];
To wabi nas do siebie swym pysznym widokiem,
To zagraża postąpić się do niego krokiem,
To dąsa się chmurami, to z pod chmur wypływa,
To uśmiécha się w słońcu, to słońce zakrywa
I zaciera błękity powietrznym nieładem,
Draźniąc chmury brzemienne ulewą i gradem;
A chociaż nieprzystępny, przecie swém ramieniem
Dźwiga pomnik żelazny, wzniesiony z uczczeniem
Owych gór niebotycznych i króla saskiego,
Który wdzięcznie podziwiał świat ze szczotu[3] jego. Po milczeniu chwilowém przewodnik wskazuje
Turnie śnieżne, na które nikt nie występuje:
Rozdarte głębokimi z wieków parowami,
Gdzie wystają trzy wirchy[4] nazwane Mnichami:
„Tam złota leży pełno, ale po to złoto
„Nikt zbliżyć się nie może okryty niecnotą;
„Trzeba, mówiąc pacierze iść bez obejrzenia,
„Inaczéj złoto znika, jar się rozprzestrzenia!” —
W pietnastym wieku, w głębi olbrzyma owego,
Za Macieja Korwina króla węgierskiego
Wydobywano złoto, drogę tu zrobiono,
Ale potem dla wielkiéj pracy opuszczono...
A po wielu zawodach i po kosztach wielu
Zmuszony był odstąpić od swojego celu.
Późniéj znowu ciekawość tu złota szukała,
Lecz doznawszy zawodu pracować przestała.
Późniéj Staszic i inni uczeni tu byli,
Ale się poszukiwać kruszczu nie kusili,
Bo te góry sławiańskie, czy dla tego złota
Nie mają, aby naszych plemion kwitła cnota?
Aby wiara gorąca serca ich żywiła
A gościnność z prostotą niezatartą była?! Daléj Felka, jezioro z wyższym wodospadem
Pojawia się w kotlinie z kamieni nieładem,
Które jakby Cyklopy niegdyś poskładali,
Mury, wieże i wały tak uformowali:
Że zaledwie przeciska się odpływ szumiący
Z wyższych stawów od tego stawu spadający,
Którego źwierciadlaną postać nie wesołę,
Otaczają granity i puste i gołe.
Nie widać kozodrzewu, ani traw zielonych,
Ostrem zimnem z tych krain wiecznie wypędzonych;
Skały z mszystéj powłoki od wieków obdarte —
Stojąc jakby strażnice dumne i uparte,
Zadziwiają człowieka swoją posępnością,
Zaostrzonymi szczoty i prostopadłością,
Po któréj niebezpiecznie musimy przechodzić,
Ażeby swemu oku i sercu dogodzić!...
A patrząc od Krywania ku północnéj stronie,
Zawieszeni na turni niebezpieczném łonie,
Co kilka tysięcy stóp wystrzela wysoka —
Spostrzegamy Pięć-Stawów jednym rzutem oka!
Nad którymi wznoszą się skały niebotyczne,
Grapy, Rypy, Upłazy i Stroniki śliczne.
A stawy podziwienia występując krokiem
Poją nas, sobie tylko właściwym, urokiem!
Piérwszy leżąc najwyżéj lodem się zakrywa,
Drugi szaro-zieloną wodą połyskiwa;
Trzeciego wielka woda u stóp ciemnéj góry,
Przedstawia w głębi swojéj świat dziko-ponury.
Czwarty w podługowatéj rozlał się przestrzeni,
Odbija w sobie mnóstwo i światła i cieni,
I uchodzi z szelestem do niższego stawu,
Mając dosyć na brzegach dla żywin potrawu.
Ale piąte jezioro u stóp skał wyniosłych,
Ledwie kozodrzewiną miejscami porosłych,
Najniżéj położone; jednak na dolinie
Ledwie się pomieściło — a w jego głębinie
Czystéj jak łza niewinna, skały łudzą oko,
Zdają się być pod wiérzchem, choć leżą głęboko! —
A woda coraz daléj więcéj niebieskawa,
Potem coraz ciemniejsza aż czarna się zdawa. —
Odpływ tego jeziora skryty między skały,
Które wiatry gwałtowne z czasem pozwalały;
Przedstawia spad niewielki, ale przy tym spadzie
Rosną kozodrzewiny w przyjemnym nieładzie,
Od którego zdaleka w łanach ciemnéj łozy,
Przechowują się dzikie i kozły i kozy;
A jeżeli przezorne spostrzegą zdaleka
Życiogubném narzędziem zbrojnego człowieka,
Natychmiast uciekają błyskawicy lotem
W wyższe turnie, spłoszone przestrachu zawrotem,
A myśliywymyśliwy zaledwie ujrzawszy oczyma,
Składa się, chce wystrzelić — ale ich już niéma.
Chowają się w najskrytsze sobie legowiska,
Gdzie każda skała ostra, prostopadła, ślizka;
Gdzie trudno myśliwemu dostąpić tam nogą,
Gdzie wszystko najsmutniejszą przeraża go trwogą!
Te kozy tak są szybkie i tak bystro-okie,
Że łatwo przeskakują przerwy skał głębokie;
A czasem się za rogi nad przepaść zwieszają,
I patrzą w koło siebie, gdzie rzucić się mają
Ażeby skoczyć na mchy i stanąć na nogi
I znowu skakać daléj — by ujść mogły trwogi. O! tu każda istota rozsądna i tkliwa,
Przyznaje, że nie w miastach jest rozkosz prawdziwa,
Że zwodnicze pozory, jakiemi świat puszy,
Nie mogą zaspokoić i serca i duszy!
Bo natura niweczy wszelkie złe zachcenia,
A sprawiają to różne barwy i odcienia;
Różne światła, półcienie, i tak zwane tony,
Któremi bezprzestannie człowiek zachwycony,
Ubawia swoje oczy i westchnienia sieje,
A ona mu dopóty swoje czary leje:
Aż serce uzdrowiwszy z rozpustnych słabości,
Zaszczepia w nim prawdziwe ziarno szczęśliwości.
↑Krywań, góra najwyższa po Łomnicy na południowéj stronie krainy Spiskiéj czyli dzisiejszych Węgier leżąca, wysoka 7500 stóp nap powierzchnią Bałtyckiego morza, dźwiga na swoim wiérzchu pomnik żelazny, na pamiątkę pobytu tam króla Saksonii Fryderyka Augusta dnia 4go sierpnia 1840 r. Krywań na mapach i w geografii położony, nazywają górale Krzywoniem.
↑Przegiby, skały mające niejakie podobieństwo siodeł.
↑Górale zamiast wyrazu szczyt (wiérzch) mówią: szczot.