<<< Dane tekstu >>>
Autor Alfred Tennyson
Tytuł Tithonus
Pochodzenie Antologia poetów obcych
Wydawca H. Altenberg
Data wyd. 1882
Druk F. A. Brockhaus
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Adam Asnyk
Źródło Skany na Commons
Inne Cała antologia
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
TITHONUS.
(Z ALFREDA TENNYSONA)
ur. 1809 r.

Lasy butwieją, lasy padają i giną,
Obłoki wypłakują łez swoich brzemiona,
Człowiek orze swe pole i pod niem się kładzie,
Po kilku wiosnach łabędź kończy swoje trwanie.
Mnie jednego okrótna nieśmiertelność trawi:
Ja więdnę wciąż powoli w twych boskich objęciach,
Tu, na cichej granicy dalekiego świata,
I mój cień siwowłosy wędruje jak mara
Przez te przestrzenie wschodu senne i milczące,
Przez mgieł zwoje i lśniące przedsienia poranku.

Niestety! ten cień siwy był niegdyś człowiekiem,
Tak dumnym z swej piękności i z twego wyboru,
Co go zrobił wybranym — że w swem wielkiem sercu
Nie chcąc być niższym, sam się uznawał za boga!

Ja żądałem od ciebie: „Daj mi nieśmiertelność!“
A tyś się przychyliła do życzeń z uśmiechem,

Jak bogacz, który niedba o to co rozdaje.
Lecz surowe Godziny gniewną wszczęły pracę
Przeciw mnie, i złamały, skaziły, zepsuły:
A nie mogąc mnie dobić — zostawiły nędzne
W obliczu nieśmiertelnej młodości kalectwo,
Wieczystą starość, obok wieczystej młodości —
I stałem się popiołem. Czyliż to naprawić
Twoja miłość i piękność zdoła nawet teraz,
Gdy tuż nad nami srebrna gwiazda, twój przewodnik,
Oświeca w twoich oczach łzy, które wylewasz
Na głos mój? Pozwól umrzeć, dar swój weź odemnie:
Pocóż ma pragnąć człowiek, aby w jaki sposób
Wyróżniał się od ludzi pokrewnego rodu,
Lub mijał przeznaczoną od losów ciemnicę,
Gdzie dla wszystkich spoczynek, dla wszystkich spotkanie.

Łagodny wietrzyk chmury jak wachlarz rozwija,
Przez nie, przegląda ciemny świat ten, gdziem zrodzony;
Znów się wykrada dawny, tajemniczy połysk,
Z twego czystego czoła i z twych czystych ramion
I z łona bijącego odnowionem sercem.
Twe lica różowieją przez mroki rumieńcem,
Zanim zagaszą gwiazdy, zaprząg twych rumaków
Chciwy jarzma, z miłością ku tobie wzlatuje,
I otrząsa ciemności z swych grzyw rozpuszczonych,
I z rannych zmierzchów krzesze ogniste iskierki.

Widzisz, oto i teraz stajesz się piękniejszą,
Gdy milczysz i opuszczasz mnie bez odpowiedzi,
Zostawiając mi tylko łzy na mojej twarzy.

Czemu tak zawsze chcesz mnie straszyć swemi łzami?
Czemu chcesz bym drżał myśląc, że jest może prawdą
W dniach minionych na ziemi posłyszane zdanie:
„Bóstwa same nie mogą odwołać swych darów.“

O biedny! stokroć biedny! w dniach minionych dawno
Z innem sercem niż teraz, innemi oczami,
Jakby zupełnie nie ten co dzisiaj, śledziłem
Świetlany w koło ciebie tworzący się zarys,
I mgliste loki coraz słoneczniej płonące;
Mieniąc się w ślad za tobą, czułem, jak krew moja
Żarzy się żarem, który czerwienił powoli
Twój pałac w pół otwarty, czułem wtedy leżąc
Usta moje i czoło ocieplone rosą
Tych pocałunków, które wonniejszemi były
Od ledwie rozwiniętych pączków dni wiosennych,
I mogłem słyszeć z ust tych, co mnie całowały,
Jakiś szept nieujęty, namiętny a słodki,
Podobny do cudownej pieśni Apolina,
Od której Ilion w niebo wytrysnął wieżami.

Teraz już mnie nie trzymaj w swem królestwie wschodu!
Wszak stan mój dłużej z twoim nie może iść w parze?

Już mnie chłodem przejmują twe różane cienie,
Już są zimnemi dla mnie wszystkie twoje światła,
I zwiędłe moje stopy na twym lśniącym progu
Lodowacieją zwolna, gdy się mgły podnoszą
Nad polem, w koło domostw tych szczęśliwych ludzi,
Którzy mogą umierać, i w koło porosłych
Trawą mogił, szczęśliwszych jeszcze co pomarli.
Puść mnie, i powróć ziemi do której należę;
Widzisz wszystko — więc będziesz i grób mój widziała,
Co poranku, swą piękność odnawiając wieczną.
Ja, proch w prochu zapomnę o tych sferach próżnych,
I o tobie, na srebrnych wracającej kołach.

Adam Asnyk.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Alfred Tennyson i tłumacza: Adam Asnyk.