<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Tragedje Paryża
Podtytuł Romans w siedmiu tomach
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1903
Miejsce wyd. Gródek
Tytuł orygin. Tragédies de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XV.

Widząc Grisolla na wznak upadającego, zalewającego krwią trawnik, z szeroko otwartemi oczyma, rękoma na krzyż zalożonemi, baron zbladł śmiertelnie.
Dwaj towarzysze garybaldczyka głucho mruknęli, troska była widoczną na ich fizjonomiach.
Croix-Dieu myśłał o straconych sześciu milionach, Tiroux i Gravat o przepadłem śniadaniu.
Pomimo wszystko, ich smutek nie mógł porównać się z zawodem, jaki w chybionych zamiarach spotkał przyszłego małżonka pani Blanki Gavard.
Oktawiusz nie upojony bynajmniej tym tak niespodziewanem zwycięztwem, był owładniony więcej zdumieniem, niż pychą.
Jak niegdyś Dawid po zabiciu olbrzyma Goliata, nasz młodzieniec zdumiewał się patrząc na wywrócone swą ręką owo potężne ciało. Spoglądał spokojnie a nawet smutno, myśląc:
— Pomściłem Dinę!
Wiedziony jednak wrodzoną sobie szlachetnością dodawał:
— Zabiłem człowieka, a z pewnością ma ukochana Dinah nie pragnęła śmierci tego zuchwalca.
Co zaś do pana de Croix-Dieu, wewnętrzne jego wzburzenie nigdy długo nie trwało. Z jakiejkolwiek bądź spadł wysokości, podnosił się natychmiast. Silna jego ufność w samego siebie, nasuwała mu jednocześnie myśl blizkiego odwetu; odzyskiwał równowagę umysłu, a razem krew zimną.
I obecnie tak było.
Zbliżywszy się do Oktawiusza, uścisnął mu ręce z taką serdecznością, że najzręczniejszy obserwator cienia nieszczerości w tym uścisku dostrzedz by nie zdołał i rzekł głosem jakoby drgającym ojcowską tkliwością:
— Dzielnym się okazałeś, drogi mój chłopcze. Winszuję ci! Jestem dumnym z ciebie! a skoro się wszystko skończyło, i dobrze skończyło, dzięki niebu, pozwól mi sobie powiedzieć, że to widocznie jak gdyby jakiś cud działał; z takiem bowiem jak twoje niedoświadczeniem, nie pojmuję w jaki sposób mogłeś pokonać tak silnego przeciwnika? Nie wyobrażasz sobie jak drżałem o ciebie! Powiedz, czy nie zostałeś ranionym?
— Zdaje się że nie, odparł młodzieniec, odwzajemniając uściskiem uścisk barona, mimo to twierdzić nie mogę, czy mnie nie dosięgnął.
— Jakto? nierozumiem.
— W ostatniej chwili otrzymałem z ręki przeciwnika cios tak silny, żem zachwiał się cały. Było to coś, jakby uderzenie, powstrzymane na jakimś twardym punkcie opornym. Jak gdyby ostrze kończatej laski dosięgnąwszy mnie skruszonem nagle zostało. Gdyby to ostrze szpady weszło mi w ciało, przecięło by mi płuca na dwoje!
— To dziwne! a w której części tak dosięgnionym zostałeś?
— Tu! rzekł Oktawiusz, przykładając rękę do prawej strony piersi. I jednocześnie wydał okrzyk zdumienia.
Jego palce napotkały złoty pieniądz, dany przez Dinę Bluet, i za dotknięciem stwierdziły, iż został on zgiętym na połowę.
— Co się stało? pytał Croix-Dieu.
— Ach! wykrzyknął z uniesieniem Gavard, przed chwila mówiłeś baronie o cudzie! Miałeś słuszność to mówiąc! Cud w rzeczy samej ocalił mi życie, tak! cud, i siła miłości! Gdyby nie moja kochana Dinah, leżałbym bez życia tam, gdzie leży ów człowiek!
— On dostał pomięszania zmysłów, pomyślał baron patrząc na Oktawiusza.
— Sądzisz żem zwarjował? rzeki tenże, nie! dzięki niebu. Nie możesz tego zrozumieć, a jednak rzecz to tak prosta!
I odczepiwszy zegarek z łańcuszkiem przedstawił go baronowi. Widzisz tego luidora, zapytał; oto talizman jaki ocalił mi życie! On to powstrzymał cios, zadany mi przez kapitana Grisolles. Ów talizman pochodzi od Diny. Pożyczyła odemnie sztukę złota na kilka godzin i oddała mi to. Możnaż zaprzeczyć oczywistości?
Nie! baron nie przeczył tym razem. Wziąwszy ów złoty pieniądz, przypatrywał mu się z uwagą, i stwierdził, że Oktawiusz się nie mylił.
— Na honor! rzekł, mówisz prawdę. Jest to wypadek, w którym należałoby powtórzyć słowa Merre’go wyrzeczone w podobnej okoliczności: „Oto pieniądz dobrze umieszczony“! I dodał w myśli: Skoro na mojej drodze spotkam przeszkodę, łamię ją i druzgoczę! To dziewczę staje mi przeszkodą, zdruzgotać ją muszę.
Snując powyższe zdanie, Croix-Dieu uśmiechał się do Oktawiusza.
— Wybacz baronie, rzekł tenże, lecz Dinah wiedząc o pojedynku umiera pewnie z obawy. Biegnę rozproszyć jej smutek, wszak to pojmujesz?
— Najzupełniej.
— Nic nas tu obecnie nie zatrzymuje. Ów nieszczęśliwy miał swoich świadków, którzy mówiąc pomiędzy nami, nie pomyśleli, by mu najprostszych starań udzielić. To jednak do nas nie należy. Odjeżdżajmy. Wysiądę w pobliżu Chateau-d’Eau. Powóz mej matki zostawiam do twego rozporządzenia, ma się rozumieć, iż zabierzesz z sobą pana de Streny i doktora.
— Dobrze, rzekł Croix-Dieu, odjeżdżajmy.
— A! zawołał Oktawiusz, jeszcze jedno słowo baronie. Zanim wsiądziesz do powozu, oddaj mi mój testament proszę; obecnie jest on całkiem bezpotrzebny, i mam nadzieję, że nie tak prędko potrzebnym będzie. Odkąd kocham mą uwielbianą Dinę, życie pięknem być mi się wydaje!
Filip otworzywszy portfel, wyjął kopertę z czarną lakową pieczęcią i podał ją Gavard’owi.
— Cóż myślisz z tem robić? zapytał.
— Podrę lub spalę, czy ja wiem? A raczej nie! dodał po chwili. Ów testament jest arcydziełem! Gdybym potrzebował układać go powtórnie, nie udałoby mi się może tak dobrze. Zamknę go tak, jak jest zapieczętowany w szufladce mojego biurka. Znajdziesz go tam baronie, gdyby nastąpiło coś nieprzewidzianego. Mam twoją obietnicę. Dane słowo szanować należy.
Croix-Dieu wzruszył ramionami.
— Znów te ponure myśli, zawołał, przed pojedynkiem miały one pewną rację bytu, teraz jednakże są całkiem bezsensownemi!
— Widzisz wszelako, że pomimo to nie zginąłem, odrzekł, uśmiechając się Gavard.
Oktawiusz, baron, pan de Streny, i doktor Bernier odkryli głowy przechodząc około trupa Grisolla, a nawet złożyli pokłon dwom jego świadkom, którzy być może przez roztargnienie nie odwzajemnili się im ukłonem, i wsiedli wszyscy czterej do powozu udając się w stronę Paryża.
— Sądzisz więc, doktorze, że temu nieszczęśliwemu żadną miarą życia uratować niepodobna, że on nieodwołalnie zgubiony? pytał Gavard.
— Człowiek zgubionym jest bezpowrotnie wtedy, nigdy zatrzymuje się pulsacja serca, rzekł lekarz. Temu nie wróżę nawet dziesięciu minut życia; nauka nic tu nie poradzi. Gdyby nie owa niezaprzeczona pewność, nie opuszczałbym go, bądź przekonanym. Raniony nieprzyjaciel przestaje być wrogiem.
Dwaj towarzysze poległego, oczekiwali niecierpliwie odjazdu jego przeciwnika ze świadkami.
Silne zaniepokojenie było widocznem na ich fizjonomiach. Przemyśliwali nad ważną kwestją, pragnąc jak rychlej rozwiązania takowej, a kwestją tą było: „Czy Grisolles ma przy sobie pieniądze?“
Gdyby ich nie miał, sytuacja stałaby się djabelnie ciężką do rozwikłania. Czem zapłacić fiakra, wynajętego na godzinę? Historyjkami i kalamburami trudno zaspokoić woźnicę żądającego sześć franków.
Owóż, skoro się tylko znaleźli sami przy ciele garybaldczyka, Gravat i Tiroux poczęli chciwie przetrząsać kieszenie zmarłego i z ulgą wreszcie odetchnęli.
— Do pioruna! był bogatym ów Grisolles, wymruknął Tiroux.
— Los mu sprzyjał nie lada, dodał Gravat.
— Nie tak jak nam, zawołali oba.
— Będziemy mieli przynajmniej czem zapłacić fiakra, powtórzył Tiroux.
— A reszta zostanie dla spadkobierców, ozwał się jego towarzysz.
— Czy miał tylko tych sukcesorów?
— Musiał ich mieć.
— A gdybyśmy niemi byli my sami! Jesteśmy trochę z nim spokrewnionymi?
— Po raz pierwszy to słyszę, zwarjowałeś?
— Przestańmy gadać, zawołał Tiroux. Umieram z głodu. Wszak wiesz, że obiecał nam sute śniadanie.
— Biedny Grisolles! Tak rad był nas dobrze ugościć!
— Była to ostatnia jego wola!
— Ostatnia wola winna być szanowaną!
— Uszanujmy więc ją. Idźmy na śniadanie.
Po upływie kwadransa, dwaj towarzysze kapitana, zawieźli jego ciało, w którem zdawała się błąkać jeszcze jakaś iskra życia, do szpitala w Vincennes, i złożyli na ręce zarządzającego szpitalem pieniądze znalezione w kieszeniach ranionego, pieniądze zapłacone za krew Oktawiusza.
Gravat i Tiroux, przyznać musimy na ich dobrą stronę, zachowali jedynie kwotę ściśle potrzebną na zapłacenie śniadania, a pożywieni do syta, i rozweseleni opuścili restaurację, gdzie Grisolles przyrzekł po pojedynku sprawie im poczęstunek.
Późnym wieczorem wracali do Paryża, mocno podchmieleni, krzycząc i śpiewając, za co jako za naruszenie publicznego spokoju, wzięto ich do aresztu.
Oktawiusz wysiadł z powozu na rogu bulwaru Woltera, zwrócił się w stronę placu Chateau d’Eau, skąd, biegi z pośpiechem ku przedmieściu du Temple, i wszedł do domu, gdzie Dinah objęta niewysłowioną trwogą oczekiwała na jakąkolwiek bądź z pola walki wiadomość.
Tak mieszkanie wdowy, jak i pokoik dziewczęcia; wychodziły na małe podwórko podobne do głębokiej studni, zkąd dziewczę nie miało nawet pociechy by w oknie wyczekiwać mogła na przybycie ukochanego.
Właścicielka mieszkania, zacna i litościwa kobieta, dzieliła w pewnej mierze obawę i niepokój swojej lokatorki. Siedziała przy niej od rana, usiłując umacniać dziewczę moralnemi sentencjami, nużąc ją swem wielomówstem poważnem.
Dinah mówić jej pozwalała, nie słuchając wcale zagłębiona w swych myślach i cierpieniu.
Służąca wdowy, Aniela, postawioną była przez swoją panią na schodach dla pilnowania powrotu Oktawiusza, i powiadomienia naprzód o jego przybyciu.
Młodzieniec ukazał się nagłe, jak pierun. Posłuszna wydanemu sobie nakazowi dziewczyna wołać zaczęła:
— Pani, panienko! Otóż jest, nadchodzi!
— Milcz! zawołał Oktawiusz, wsuwając jej w rękę luidora, ani słóweczka! Chcę je zejść niespodzianie.
I przeskakując po kilka schodów naraz, otworzył nagle drzwi i wszedł wołając: Otóż jestem!
Dinah zerwawszy się z krzesła, krzyknęła, zbladła, i pobiedz chciała ku wchodzącemu, bezsilna jednak upadła na ręce swego przyjaciela, lecz tak niewysłowienie szczęśliwa, iż czuła, że takiej chwili szczęścia umrzeć już można.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.