Tragedje Paryża/Tom IV/XVI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Tragedje Paryża
Podtytuł Romans w siedmiu tomach
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1903
Miejsce wyd. Gródek
Tytuł orygin. Tragédies de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XVI.

Zamek de Grandlieu był jedną z owych uroczych miejscowości, jakie po nad brzegami Loary zachwycają turystów.
Ta wielko-pańska, niemal książęca siedziba, zbudowana za panowania Ludwika XIII-go, przez jednego z pradziadów wicehrabiego Armanda, na wzgórzu lesistem, panuje wspaniale nad szeroko rozciągającym się pięknym krajobrazem.
Rozległe łąki, zasiane kwieciem i wielkiemi drzewami, przerzynają tu i owdzie między wyniosłościami wzgórz maleńkie miniaturowe jeziora, na których pływają majestatycznie łabędzie śnieżnej białości.
Blisko od miesiąca, jak wiemy, wicehrabia z Herminia zamieszkiwał we wspanialej tej rezydencji. Przewidywania doktora spełniły się najściślej.
Ożywcze powietrze Touraine cudownie oddziaływało na młodą kobietę, wracając jej jednocześnie siły i świeżość. Po upływie trzech tygodni nie pozostał najmniejszy ślad osłabienia; chorobliwa bladość zniknęła z jej twarzy.
Wicehrabina przechadzała się całemi godzinami po parku, jeździła konno wraz z mężem, nie doznając najmniejszego utrudzenia.
Nieszczęściem owo tak szybkie uzdrowienie nie zmniejszało jej cierpień moralnych. Podczas gdy ciało Herminii odzyskiwało pełne zdrowie, umysł pozostał ciężko chorym.
Przedstawiliśmy w krótkości czytelnikom trwogę i niepokój tej młodej kobiety, skoro pan de Grandlieu powiadomił ją że Andrzej de San-Rémo przyjedzie do nich w gościnę.
Widzieliśmy ją, gdy usiłowała napróżno stłumić gwałtowne bicie swego serca. Słyszeliśmy ją szepcącą:
— Przy nim! Razem bezustannie, przez całe dnie, tygodnie, po moim czynie szaleństwa, po wyrazach, jakie mu się wyrwały w przystępie gorączki? Tak dla mnie jak i dla niego sytuacja nie do zniesienia! Nie odmówił zaproszeniu Armanda, ale nie przyjedzie. Napisze do niego, gdyby było trzeba, zaklinając ażeby nie przyjeżdżał.
Herminia jednak nie napisała; a gdy po upływie miesiąca wicehrabia jej posiedział.
— Oto list do Andrzeja San-Rémo, wypadało mu przypomnieć jego obietnicę, dodałem iż jest oczekiwanym. Czy zgadzasz się na to drogie dziecię, ażeby ten list dziś odszedł?
Młoda kobieta pochyliła głowę dla ukrycia rumieńca:
— Nie znajduję żadnej przeszkody, odpowiedziała.
Tym sposobem posłaniec odwiózł list na pociąg wieczorowy.
Nazajutrz z rana podczas śniadania służący ukazawszy się we drzwiach, podał na srebrnej tacy panu de Grandlieu kopertę z niebieskawego papieru.
Armand rozdarł kopertę.
— To od Andrzeja! zawołał. Telegram krótki, lecz jasny, posłuchaj: I czytał głośno. „Wyjeżdżam pierwszym pociągiem. Serdeczne pozdrowienia San-Rémo.“
Herminia zachwiała się na krześle. Dziwny ją zawrót ogarnął.
— Poczciwy chłopiec, nie przedłużył ani na minutę odpowiedzi, mówił pan de Grandlieu; pragnie tak żywo do nas przyjechać, jak my go przyjąć pragniemy. Nieprawdaż Herminio?
— Bezwątpienia, odpowiedziała bezwiednie, nie pojmując nawet prawie sama co mówi.
Wicehrabia zwrócił się do służącego.
— Niechaj zaprzęgną punktualnie na czwartą godzinę karę konie do mego kabrjoletu, będę sam powoził. Mały omnibus w pocztowej uprzęży niech jedzie na stację wraz ze mną, dla zabrania bagażów markiza. Wydaj w stajniach polecenia.
Służący wyszedł, ażeby spełnić rozkazy.
— Lecz co ci jest me dziecię? zawołał pan de Granddlieu, zdumiony dziwną nieruchomością Herminii i ponurym wyrazem jej twarzy, miałażbyś być znowu cierpiącą?
Młoda kobieta przecząco potrząsnęła głową.
— A zatem, mówił dalej Armand, bliskie przybycie naszego gościa, na jakie wczoraj chętnie się zgodziłaś, dziś widocznie przykrość ci sprawia?
Herminia powtórnie poruszyła głową.
— Nie, odpowiedziała, to nie to.
— Cóż zatem?
— Niewiem sama.
— Zdawało mi się. że znajdowałaś upodobanie, w naszej samotności, mówił wicehrabia. Może przewidywane zmiany w zwyczajach domowych przestraszają cię?
— Być może, w rzeczy samej.
— Uspokój się zatem. Andrzej de San-Rémo nie będzie uprzykrzonym gościem.
— Lubisz tego młodego człowieka, wyjęknęła Herminia. Widzę, że bardzo go lubisz.
— Któż by go nie lubił? odrzekł pan dc Grandlieu. zwłaszcza po okazanem dla mnie poświęceniu, którego omal nie przypłacił życiem. Owo szlachetne uczucie, za głosem którego biegł Andrzej, tak rzadko dziś napotykać się daje, że je uwielbiać należy! Zdaje mi się, że San-Rémo jest moim synem, i chciałbym ażebyś jemu prawdziwą siostrą się stała.
— Siostrą? powtórzyła wicehrabina. Czemuż bym dlań nie miała być siostrą?
— Byłbym szczęśliwym, gdyby tak być mogło, mówił dalej Armand: a rzecz to tak łatwa! Udziel to dobro swem sercem Andrzejowi. Wszakże odmówić nie zechcesz?
— Dobrze, odpowiedziała raczej gestem, niż słowem.
— Mam więc z twej strony na to przyrzeczenie, mówił pan de Grandlieu, i proszę ażebyś jako gospodyni domu czuwała nad dobrobytem naszego przyjaciela. A teraz powiedz mi gdzie go umieścimy?
— Zamek zawiera liczne apartamentu, odpowiedziała Herminia, jak gdyby z roztargnieniem.
Wicehrabia uśmiechnął się.
— Jestem pewien, rzekł, iż sądzisz że nazbyt wiele troskam się o wygodę dla tego młodzieńca, nie odgadłaś prawdy jednakże. Jest to rzeczywiście bardzo młody człowiek, i jego wiek upoważniałby mnie do postępowania z nim bez ceremonii; lecz jednocześnie pomnij, jest on rekonwalescentem, a to nakazuje nam traktować go jak gdyby miał czoło pokryte zmarszczkami i siwiejące włosy. Proponowałbym dla niego apartament „Utraconego raju,“ będzie tam miał od rana pierwsze słoneczne promienie, a z okien jest widok tak piękny, że ożywić by zdołał nawet umierającego.
— Dobrze, odpowiedziała Herminia, pójdę tam po południu i urządzić każę wszystko jak najlepiej, stosownie do twojej woli.
— Dzięki ci drogie dziecię! jesteś aniołem! odrzekł, całując ją w czoło.
Młoda kobieta nic nie odpowiedziawszy smutno się w uśmiechnęła.
Mający służyć apartament na mieszkanie dla Andrzeja San-Rémo składał się z przedpokoju, salonu, sypialni, i garderoby, z której boczne schody przeznaczone dla służby, dotykały parteru.
Ow apartament zwano „Utraconym rajem,“ ponieważ plafon owalny salonu, malowany al fresco przedstawiał Adama i Ewę po spełnionym grzechu, wygnanych z raju przez anioła z wielkiemi skrzydłami, dzierżącego w prawej ręce płonącą pochodnię.
Wspaniale umeblowanie zastosowane było do starożytności zamku, pośród którego znajdowały się i współczesne sprzęty, łączące z owym zbytkiem wygodę, jakiej nie znali pradziadowie nasi.
Herminia dotrzymując danego słowa mężowi, poszła wraz z jego kamerdynerem do tego apartamentu, czuwając osobiście nad szczegółami urządzenia dla przyszłego gościa, co z razu czyniła jakoby z przymusem, następnie z żywem, gorącem zajęciem.
Skoro wszystko w należyty ład i porządek wprowadzonem zostało, udała się do cieplarni, a wybrawszy tam kwiaty, kazała je zanieść do „Utraconego raju,“ i ustawiła własnemi rękoma na konsolach, tak w salonie jak i sypialni, ażeby nadać mieszkaniu pozór wiosennej świeżości.
Zajęcie to zabrało jej znaczną cześć popołudnia.
Pan de Grandlieu wszedłszy do owego apartamentu, nie mógł się dosyć nachwalić wytwornego gustu w urządzeniu.
— Przyjedziemy tu, dodał, około piątej, oba z markizem, i pożegnawszy zonę wyszedł by wyjechać po Andrzeja.
Herminią wróciwszy do swego pokoju, upadła na krzesło, i ukrywszy twarz w dłoniach wybuchnęła łkaniem.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.