Tragedje Paryża/Tom VI/III
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Tragedje Paryża |
Podtytuł | Romans w siedmiu tomach |
Wydawca | J. Czaiński |
Data wyd. | 1903 |
Miejsce wyd. | Gródek |
Tytuł orygin. | Tragédies de Paris |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Gdy wrócił do przytomności, świtać poczynało.
Oktawiusz przemoknięty, schylony pod ciężarem wilgotnego odzienia, z trudnością się podniósł. W jego umyśle panował nieład i zamieszanie. Zdawało mu się iż się przebudził z jakiegoś snu strasznego. Począł zbierać swą pamięć, a przypomniawszy wszystko, zadrżał z boleści i trwogi.
Od dnia poprzedniego wieczorem, Dinah bez śladu zniknęła. Że przyzywała jego pomocy, o tem nie wątpił na chwilę. Potrzeba było co rychlej rozpocząć poszukiwania, ażeby ją odnaleść, ocalić, a w razie koniecznej potrzeby, przyzwać na pomoc policję, i opowiedzieć szczegóły napaści mającej miejsce tej nocy.
Nic więc nie było bardziej naglącego obecnie nad jego powrót do Paryża.
Postanowił wpław rzekę przepłynąć, lecz w chwili, gdy miał się rzucić do wody, uczuł się tak słabym, złamanym, iż wahał się nad wykonaniem tego zamiaru.
Zaczął iść wzdłuż wybrzeża, mając nadzieję, iż gdy zawoła, któryś z rybaków posłyszawszy jego wezwanie, z pomocą mu pospieszy. Nieszczęściem jednak, nie dostrzegł żadnego z tych ludzi. Wybrzeże Marny było opustoszałem zupełnie.
Doszedłszy do małego pagórka znajdującego się na owej wysepce, spostrzegł stare czółno, przywiązane do drzewa, pośród rosnącej wokoło trzciny.
— Przeprawię się na drugi brzeg, wyszepnął, chwytając w rękę gałęź zamiast wiosła, i rozerwawszy sznurek na jakim łódź była uwiązaną, wskoczył w nią, nie zważając iż zatrzeszczała pod jego ciężarem, i wypchnął z pośród zarośli na rzekę.
Z wielkim trudem, przy pomocy owej gałęzi zdołał ją skierować równolegle z biegiem fali. Woda wdzierając się w to stare czółno wszystkiemi szparami, z każdą chwilą je cięższem czyniła, a tem samem trudniejszem do kierowania.
— Nie przepłynę rzeki! pomyślał. Niepodobieństwem jest, ażebym ją mógł na tej łodzi przepłynąć!
Dokonał jednak tego z wielkiem wysileniem, lecz zaledwie zdołał wysiąść na przeciwległym brzegu, łódź zachwiała się pod owym ruchem jak człowiek pijany, zakręciła się w kółko i pod wodą zniknęła.
— Nie wiele była ona już warta, rzekł do siebie. Dowiem się jednak do kogo należała, i wynagrodzę właściciela.
Poczem wdrapawszy się na chropowate wzgórze, dla skrócenia sobie drogi, którą inaczej wracając z Joinville, okrążać należało, szedł pieszo w stronę Paryża.
Nic dziwnego przeto, iż w stanie tak wielkiego osłabienia fizycznego, jak i moralnego, w jakim się znajdował Oktawiusz, potrzebował on czterech godzin czasu dla przybycia do rogatek.
Na szczęście stał tam fiakr próżny, jakby oczekując na niego. Nie zdołałby iść dalej pieszo, tak był z sil wyczerpanym i chwiał się za każdem stąpieniem.
Woźnica spojrzał z nieufnością na owego klienta, biorącego go na godzinę, wsiadającego do powozu bez kapelusza, w kostjumie, jaki opisaliśmy powyżej. Waha! się widocznie z wyruszeniem z miejsca.
— Nie obawiaj się poczciwcze, rzekł doń Oktawiusz. Wiem iż wyglądam bardzo podejrzanie, lecz nastąpiło to skutkiem wypadku, jaki mnie spotkał dziś w nocy. Otrzymasz umówioną zapłatę, bądź pewnym. Mimo nie obiecującej mej powierzchowności, będę miał więcej niźli na wynagrodzenie ciebie.
I kazał jechać na przedmieście du Temple.
Woźnica zaciął konia, nie czując się być zupełnie przekonanym, lecz mimo to wyruszył w drogę.
Trzymając się z trudem poręczy, Oktawiusz przebył cztery piętra dzielące go od mieszkania Diny. Zatrzymawszy się przy drzwiach, z bijącem sercem zapukał.
Głośny okrzyk radości z zewnątrz mu odpowiedział. Dziewczę pospieszyło otworzyć. Zanim jej przyjaciel próg przestąpić zdołał, rzuciła się w jego objęcia, a potem cofnąwszy nieco, spojrzała wołając z przestrachem.
— Ach! nie nadaremno więc lękałam się o ciebie! Nie tylko mnie więc zgubić chciano! Oktawiusza drogi mój, ukochany, skąd ty powracasz co ci się stało?
— Natychmiast ci opowiem wszystko co mnie dotyczę, odrzekł. Przedewszystkiem jednak mów mi o sobie. Uspokój mnie coprędzej. Radbym wszystko wiedzieć. Od wczoraj prawie nie żyję! Wpadłaś w zasadzkę, nieprawdaż? Nastawano na twoje życie? Gdzie przebywałaś... Co z tobą czyniono?
Dinah zrozumiała trwogę i boleść swego przyjaciela, który niewątpliwie w owej chwili przypomniał sobie o sidłach zastawionych przez panią Saint-Angot.
Kilka słów wystarczyło do wlania spokoju w to serce młodzieńca złamane cierpieniem i w jego umysł zmieszany.
— Przedewszystkiem, dowiedz się, mówiło dziewczę, żem bezprzestannie myślała o tobie, a podtrzymywana miłością, gotową byłam umrzeć bez wahania, gdyby ręka owego nikczemnika poważyła się dotknąć mej dłoni. W chwili w której by mnie Bóg opuścił nie ujrzałbyś mnie już żyjącej!
Po raz pierwszy od dnia poprzedniego spadkobierca miljonów odetchnął swobodniej.
— Ach! wyszepnął z radością, ta chwila wszystko wynagradza! Zapominam już że cierpiałem.
Wiemy co Dinah Bluet opowiedziała Oktawiuszowi, powtarzać więc tego nie będziemy, a czytelnicy łatwo pojmą wzruszenie jej ukochanego.
Gdy dziewczę ukończyło opowiadanie, Gavard mówić zaczął z całą szczerością, wręczył Dinie ów list bezimienny z dość jeszcze czytelnem pismem, mimo iż dość długo pozostawał on w wodach Marny.
— Oktawiuszu! Oktawiusza! wołało dziewczę z boleścią, i ty uwierzyłeś czemuś podobnemu?
— Co chcesz najdroższa? Po przeczytaniu tego byłem jak pół obłąkany.
— Zwątpiłeś więc o mnie?
— Szaleństwo mnie ogarnęło. Twoja nieobecność w chwili, gdy miałaś na mnie oczekiwać, była czemś niewytłuinaczonem. Cierpiąc stajemy się niedowierzającymi, a ja nad siły cierpiałem! Ach! jak ci nędznicy byli zręcznymi! Jak oni wszystko wyrachowali! Nie znalazłszy cię w domu, po otrzymaniu tego listu, cóż mogłem myśleć ukochana?
— Należało raczej pomyśleć żem umarła, aniżeli że stałam się nikczemną! Jeśli podejrzywasz mnie choćby na jedną minutę, jeżeli przypuszczasz, że zdolną byłabym cię zdradzić, powiedz mi jak kochać mnie możesz? Cokolwiek bądź by mówiono w tej kwestji, ja czuje, że w prawem, uczciwem sercu, pogarda z miłością pogodzić się nie mogą.
— Działałem jak szaleniec! przyznaję, mówił Oktawiusz. Ciężko zawiniłem, nie zasługuję na przebaczenie, a jednak błagam, przebacz mi, przebacz!
— Przebaczam z całego serca, odpowiedziało dziewczę. Wszak nigdy, przez całe swe życie, upewniam, nie zdołasz wyrządzić mi większej przykrości, jaką wyrządziłeś obecnie, uwierzywszy słowom tego listu.
To mówiąc Dinah otarła łzami nabiegłe powieki, a podając rękę Oktawiuszowi i z po za łez uśmiechając się do niego, prosiła ażeby kończył opowiadanie. Blada i drżąca, zapomniawszy o sobie, słuchała z wlepionemi w młodzieńca oczyma strasznych szczegółów przerażającego dramatu w Joinville-le-Pont.
Po obustronnych zwierzeniach, prosiła swego przyjaciela aby się udał do domu na spoczynek, którego tak bardzo potrzebował.
Ułożono, że dziewczę oczekiwać go będzie wieczorem, o tej samej godzinie o jakiej przybyć miał wczoraj.
Oktawiusz wyszedłszy, wsiadł do fiakra.
∗
∗ ∗ |
Byliśmy obecnymi przy jego powrocie na ulicę Caumartin, i przy jego krótkiej rozmowie z baronem, u którego miał być nazajutrz na śniadaniu, a który z ojcowską troskliwością zdawał się interesować szczegółami tego strasznego zdarzenia.
— Cóż teraz robić zamyślasz? zapytał go Filip po skończonem opowiadaniu. To znaczy jakie środki ostrożności przedsięwziąć zamierzasz, aby uniknąć podobnego niebezpieczeństwa temu, z którego ocalony zostałeś?
— Żadnych środków nie przedsięwezmę. Będę się miał tylko na baczności, ot! wszystko! Stanę się roztropnym, przezornym. Nie wyjadę pod żadnym pozorem z centrum Paryża, i nie będę ufał nikomu, ktoby mnie chciał za rogatki wyprowadzić.
— Nie masz więc zamiaru o ów napad wnieść skargi do sądu i prefekta policji?
— Na co by się to przydało? Wnosić skargę przeciw komu? Wszak wiesz baronie, że dotąd nie posiadam żadnej wskazówki, jakaby mnie naprowadzić mogła na ślady moich nieznanych wrogów. Nasi policyjni agenci, przyznaję, są nader zręcznymi, wszak gdzie zachodzi niemożebność, żaden z nich nic nie poradzi. Zresztą, jest pewien nader ważny szczegół, jaki mnie znagla do milczenia.
— Cóż takiego?
— Dinah, w rozpaczliwej obronie, podpaliła dom, w którym ją zamknięto. Uczyniła to znaglona ostatecznością, własna obrona usprawiedliwia pożar owej rudery. W każdym jednak razie, gdyby jej energiczne postąpienie zostało poznanem, zawezwaną by została do złożenia objaśnień przed prokuratora rzeczypospolitej; co dla niej byłoby nader przykrem i ubliżającem. Nie! nie, baronie, wolę zamilczeć o wszystkiem!
— Przyznaję, że masz słuszność, rzekł Croix-Dieu.
— Co do mnie, mówił dalej Oktawiusz, nie obawiaj się. Powtarzani ci, że będę się miał na baczności. Nie mordują przecie ludzi w Paryżu wśród dnia białego. Lecz skoro tylko noc zapadnie nie będę wychodził pieszo, ani też jechał wynajętym fiakrem. Nie! nie! Wezmę mój własny powóz, z moim woźnicą. Uniknę tym sposobem wszelkiego niebezpieczeństwa. Chcąc się mnie pozbyć, dano by mi chyba trucizny, czego się nie obawiam, postanowiwszy stołować się tylko u siebie, lub u ludzi pewnych, zaufanych przyjaciół, jak ty naprzykład baronie. Spodziewam się, że niezatrułbyś dla mnie butelki Bordeaux morfiną, nikotyną lub innym jakim pierwiastkiem tego rodzaju. Cóż, prawda?
— Naturalnie, odrzekł Croix-Dieu z uśmiechem na ustach, lecz z dziwnem drganiem powiek spuszczonych na zaiskrzone spojrzenie.