Tryumf Stryjenki/I
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Tryumf Stryjenki |
Podtytuł | Z pamiętników konkurenta |
Pochodzenie | Przy kominku |
Wydawca | A. G. Dubowski i R. Gajewski |
Data wyd. | 1896 |
Druk | Emil Skiwski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst Cały zbiór |
Indeks stron |
Drogi przyjacielu! Podczas gdy ty, pod jasnem niebem Włoch, wolny od trosk i kłopotów, swobodny jak ptak, nie skrępowany żadnymi obowiązkami, używasz życia w całej pełni, zwiedzasz starożytne ruiny, marzysz, malujesz, oglądasz arcydzieła sztuki — ja oto, schylony nad biurkiem, zgnębiony i smutny, rzucam na papier gorzkie wyrazy zniechęcenia i żalu... Smutno mi!
Chciałbym wynurzyć się przed tobą, wyspowiadać.
Wyobrażam sobie, że pękasz ze śmiechu, że wszystkie muskuły twej twarzy wykrzywiają się najkomiczniej — trzymasz się za boki i padasz ze śmiechu na sofę, czy na piasek morskiego wybrzeża... alboż wiem, gdzie będziesz odczytywał te zwierzenia?!
Śmiejesz się, czytasz i oczom swoim nie wierzysz, patrzysz na podpis, i znowuż się chwytasz za boki.
Ja cię znam, kochany Władeczku, i właśnie dlatego, że cię znam, proszę o cierpliwość i o chwileczkę powagi.
Aczkolwiek dusza moja — tylko nie śmiej się, proszę — nastrojona jest dziwnie melodramatycznie, będę jednak starał się panować nad sobą i pisać spokojnie, tak spokojnie, jakbym ci miał zdawać relacyę z posiedzenia członków jakiej filantropijnej instytucyi. Będę suchy, zwięzły, treściwy — jakby to nie o mnie chodziło — tylko się nie śmiej!
Kręcisz głową i dziwisz się, skąd ten ton? co to jest? co mi się stało? Czekaj!
Jużciż nie mogę powiedzieć, żebym w życiu stąpał po samych cierniach tylko... Kłamałbym. Wiesz, że troska o byt nie wyryła mi zmarszczek na czole. Dobrzy rodzice dali mi wykształcenie, jakie takie stanowisko i kapitalik, nieodżałowana zaś ciocia Eufrozyna zapisała mi tę ładną kamienicę na Kruczej, w której właśnie kreślę ten nieszczęsny pamiętnik.
Żyło się, wiesz jak: wygodnie, bez trosk ale i bez szaleństw. Dnie schodziły według stałego programu i było takich dni... No, przed tobą mogę się przyznać. Pomnóż 365 przez 40, dodaj do tego 10 na lata przestępne, a będziesz wiedział, jaka jest ich liczba. Duża, bardzo duża! Przyznawać się do niej nie lubię i nie wyglądam na nią, jak wiesz. Cerę mam dość zdrową i świeżą, włosy we względnym komplecie, czarne jak smoła (mogę ci dać adres wynalazcy tej wody), nie tyję jeszcze tak jak inni w tym wieku i, ogólnie biorąc, wyglądam dość młodo. Tak przynajmniej utrzymują znajomi.
Jednak... w tej dobie życia, w której się znajduję, nabiera się szczególnego zamiłowania do komfortu, do wygód...
Nie wiem czy to ogólne prawo, czyj tylko specyalnie we mnie budzą się podobne upodobania, ale zdaje mi się, że nie mógłbym żyć bez wygód, bez systematyczności... Lubię sypiać wygodnie i długo, jadać dobrze, bawić się, podróżować w wagonie pierwszej klasy, lub w najgorszym razie w powozie; lubię mieć swego krawca, swego fryzyera, wreszcie swego służącego, który już zna moje przyzwyczajenia i któremu nie potrzebuję codzień powtarzać jednych i tych samych poleceń.
Powiesz, kochany Władziu, że to wszystko mam... Łudzisz się. Jestem wykolejony z trybu życia, chory i rozbity fizycznie, wzruszony moralnie, ogarnia mnie niepokój, nie mogę sypiać... jednem słowem znajduję się na jakimś przełomie.
Pytasz dlaczego?
Alboż ja wiem! Każdy człowiek ma swoje fatum — ja zaś mam specyalnie stryjenkę. Znasz przecie panią Leonową? Osoba w sile wieku, mająca jeszcze pretensyę do młodości, i nie bez zasady, bo wyszła za mego stryja przed laty dwudziestoma, a miała wtedy, jeżeli jej wierzyć, szesnaście. Balzak apoteozował takie kobiety. Stryjenka jest miła, towarzyska, dowcipna i koniecznie pragnie mnie ożenić. To jej słabość.
Ożenić!
Wyznam ci szczerze, że nie zastanawiałem się nigdy nad tą kwestyą. Lata zeszły, a nie pomyślałem o dozgonnej towarzyszce życia. Amor nie zranił mego serca aż dotąd, a szukać żony dla losu, dla wzbogacenia się jej posagiem, nie miałem najmniejszej potrzeby, gdyż osobisty mój majątek wystarcza mi aż nadto.
Dopóki stryjenka prowadziła ze mną utarczkę podjazdową, niewiele zważałem na jej namowy — ale od kilku miesięcy rozpoczęła bitwę na całej linii.
— Nie przestanę cię namawiać i przekonywać — mówiła, — dopóki celu nie dopnę. Jesteś ostatnim przedstawicielem rodu, więc nie wolno ci się nie żenić; jesteś człowiek zamożny, więc nie wolno ci nie podzielić twego mienia z osobą, którąbyś mógł uszczęśliwić. Jesteś nareszcie w tym wieku, że jeżeli jeszcze zwleczesz rok, dwa, trzy najdalej, zostaniesz starym kawalerem i nie ożenisz się już nigdy — a czy ty masz pojęcie o tem, co to jest stary kawaler?
— Wiem, proszę stryjenki.
— Ciekawam...
— Stary kawaler, jest to... kawaler stary.
— Nie, nie, sto razy nie! Stary kawaler, to istota godna politowania — to mizantrop, dziwak, często skąpiec, a prawie zawsze egoista. To człowiek, który nie spełnił obowiązków względem społeczeństwa, nie zwrócił mu długu, zaciągniętego z rąk własnych swoich rodziców. To człowiek, który, zasklepiony w egoizmie, nie miał nigdy w sercu uczuć podnioślejszych, szlachetniejszych, lepszych...
— Oj, oj, kochana stryjenko, czy nie zasurowo sądzisz mnie i moich biednych kolegów? Przecież i starzy kawalerowie mogą kochać...
— O tak, bez wątpienia; kochają oni dobre śniadanka i obiady, szaleją za resursą, starem winem, poświęcają się nawet dla dogodzenia własnym zachciankom i przyzwyczajeniom. Spotyka ich też za życia jeszcze zasłużona kara.
— Kara?
— A naturalnie, straszna, ale zasłużona zupełnie. Nemezys małżeńska mści się na nich bez litości. Nie daliście, powiada, nikomu serca, i wam też serca nikt nie da; nie osłodziliście nikomu życia, i wam ono osłodzonem nie będzie. Musicie ginąć w opuszczeniu, w samotności, bez opieki, a majątek, do którego przywiązujecie taką cenę, rozdrapią obcy ludzie i nawet nie wspomną poczciwie waszego imienia.
— Stryjenka jest dziś w usposobieniu tragicznem.
— Bo mi cię żal, mój Jasiu, bo nie chciałabym, żebyś miał zostać takim nieszczęśliwym, anormalnym, wykolejonym człowiekiem; ale ty nie zważasz na moje życzliwe słowa i ile razy zacznę o małżeństwie mówić, zaraz zwracasz na inny przedmiot rozmowę.
— Przeciwnie, moja stryjenko — odrzekłem, czując, że się od dłuższej rozmowy nie wywinę — przeciwnie, chętnie gotów jestem rozmawiać.
— To nie dosyć; nie wystarcza mi, żebyś rad moich słuchał, ale żebyś usłuchał i żebyś zastosował się do nich. Czy masz co przeciwko małżeństwu wogóle?
— Jeden z moich przyjaciół, który ożenił się przed dwoma laty, stara się obecnie o rozwód...
— Ach, cóż to znaczy! Wyjątek nie stanowi reguły. Odpowiedz na moje pytanie — czy masz co przeciw małżeństwu wogóle?
— Inny znów mój przyjaciel, ożeniony dopiero przed rokiem, ucieka z domu.
— Mój kochany, jeżeli życzysz sobie rozmawiać ze mną, to proszę, rozmawiaj porządnie i logicznie. Nic a nic nie obchodzą mnie twoi przyjaciele, pytam o zasadę. Czy uznajesz, że małżeństwo godne jest potępienia?
— Nie.
— Czy przyznajesz, że rodzina ma prawo bytu?
— Zapewne.
— Czy nareszcie osobiście, ty, jako jednostka, wolałbyś być szczęśliwym, czy nieszczęśliwym?
— Cóż za pytanie!
— W takim razie dlaczego się nie żenisz?
— Nie miałem szczęścia zakochać się aż dotychczas...
Stryjenka wybuchnęła śmiechem, a po chwili rzekła poważnie:
— Od dnia dzisiejszego za cztery tygodnie będziesz zakochany po uszy.
— Bardzo wątpię.
— A ja nie. Chyba że zamkniesz się w domu i przez cztery tygodnie nie pokażesz się na świat.
— Przeciwnie, kochana stryjenko, chcę dać dowód odwagi i gotów jestem narazić się na niebezpieczeństwo.
— Trzymam cię za słowo. Notabene powiem ci jeszcze, że od dnia dzisiejszego jesteś wolny.
— Pod jakim względem?
— Przestaję cię zachęcać do małżeństwa. Ani jednem słowem nie wspomnę o okropnościach życia staro-kawalerskiego. Moje rady, uwagi i perswazye ustają.
— Czem mam sobie wytłumaczyć ten niespodziewany zwrot?
— Tem, że ustała już potrzeba perswazyi i przekonywania.
— Nie rozumiem.
— Dałeś mi słowo, że się przed niebezpieczeństwem nie cofniesz.
— O, niezawodnie!
— Więc, ponieważ uważam cię za dżentelmena, który słowa dotrzymywać umie, zobowiążę cię, ażebyć pojechał na wieś, do domu dalekich moich krewnych; tam pobędziesz tydzień, dwa, a reszta sam a się zrobi.
— Skądżeż taka pewność, stryjenko?
— Przekonasz się; liczę na to, że pojedziesz.
— Niezawodnie.
— A zatem, drogi Jasiu, za tydzień przyjdź mnie pożegnać, a ja uprzedzę listownie pana Marcina, że przyjeżdżasz do Białki...