Trzej muszkieterowie (1913)/Tom I/Rozdział XVI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Trzej muszkieterowie |
Podtytuł | Powieść historyczna z XVII wieku |
Wydawca | Wydawnictwo Najsławniejszych Powieści Świata |
Data wyd. | 1913 |
Druk | Drukarnia Udziałowa |
Miejsce wyd. | Warszawa, Lwów |
Tłumacz | Stanisław Sierosławski |
Tytuł orygin. | Les Trois Mousquetaires |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Niepodobna wyobrazić sobie wrażenia, jakie słowa te wywarły na Ludwika XIII. Twarz jego pokryła się rumieńcem i zbladła natychmiast. A kardynał zrozumiał to przedewszystkiem, że za jednym zamachem odzyskał cały teren, jaki utracił.
— Książę Buckingham w Paryżu? — zakrzyknął król. — I pocóż tu przybył?
— Zapewne w tym celu, aby spiskować z nieprzyjaciółmi Waszej Królewskiej Mości, z hugenotami i Hiszpanami.
— Nie, do licha, nie! Przybył tu spiskować przeciwko mojej czci z panią de Chevreuse, z panią de Longueville i z Kondeuszami.
— Cóż za pomysł, Najjaśniejszy Panie! Królowa jest nazbyt cnotliwą, a przedewewszystkiem zabardzo kocha Waszą Królewską Mość.
— Każda kobieta jest istotą słabą, mości kardynale — oświadczył król. — A o jej miłości ku mnie mam z dawna wyrobione zdanie.
— Tem nie mniej twierdzę, że książę Buckingham przybył do Paryża w celach czysto politycznych — odezwał się kardynał.
— A ja zaś twierdzę, że przybył tutaj w zupełnie innym celu, panie kardynale. Ale niechaj królowa drży, jeżeli jest winna!...
— Istotnie — odparł kardynał, — jakkolwiek staram się wyprzeć z mózgu mego myśl o podobnej zdradzie, Wasza Królewska Mość zmusza mię do zastanowienia się: Pani de Lannoy, którą, stosownie do rozkazu Waszej Królewskiej Mości, kilkakrotnie wypytywałem, opowiadała mi dzisiaj rano, że poprzedniej nocy Jej Królewska Mość czuwała do bardzo późnej godziny, a dzisiaj płakała wiele i przez cały ranek pisała listy.
— To do niego — zawołał król, — napewno do niego! Kardynale, muszę dostać papiery królowej.
— Ale jak je dostać, Najjaśniejszy Panie? Zdaje mi się, że ani ja, ani Wasza Królewska Mość nie możemy się podjąć przeprowadzenia podobnej sprawy.
— A jakże poradzono sobie, aby je zabrać marszałkowej d’Ancre? — zawołał król w najwyższem uniesieniu i gniewie. — Przetrząśnięto wszystkie jej szafy, a wreszcie zrewidowano ją samą.
— Była ona jednak tylko marszałkową d’Ancre, awanturnicą florencką i niczem więcej, Najjaśniejszy Panie; tymczasem dostojna małżonka Waszej Królewskiej Mości jest Anną Austryaczką, królową Francyi, to znaczy, innemi słowy, jedną z najpierwszych monarchiń na świecie.
— Tem niemniej jest winna, książę kardynale! Im bardziej zaś zapomina o Wysokiem stanowisku, jakie zajmuje, tem niżej upada. Zresztą od dawna już postanowiłem zakończyć te wszystkie drobne intrygi polityczne i miłosne. Królowa ma też w pobliżu siebie niejakiego La Parte...
— Który, mojem zdaniem, przyznaję, jest główną sprężyną wszystkiego — wtrącił kardynał.
— Sądzisz pan zatem tak, jak ja, że mnie oszukuje? — zapytał król.
— Przypuszczam i powtarzam to Waszej Królewskiej Mości, że królowa spiskuje przeciwko potędze Najjaśniejszego Pana, lecz nie twierdzę wcale, by spiskowała przeciwko jego czci.
— Ja zaś twierdzę, że sprzysięga się na jedno i na drugie; twierdzę, że królowa mnie nie kocha; twierdzę, że kocha kogo innego; twierdzę, że kocha tego niegodziwca Buckingham! Dlaczego nie kazałeś go pan uwięzić, gdy bawił w Paryżu?
— Skoro jednak krył się tu, jak włóczęga, jak złodziej, należało...
Ludwik XIII zawahał się, przerażony tem, co chciał powiedzieć. Nadaremno Richelieu wytężał słuch, oczekując słowa, które zamarło na wargach królewskich.
— Co należało?
— Nic — odpowiedział król, — nic. Jednakże nie traciłeś go pan z oczu w tym czasie, kiedy przebywał w Paryżu?
— Nie, Najjaśniejszy Panie.
— Gdzie mieszkał?
— Przy ulicy de La Harpe, w domu pod numerem 75.
— Gdzież to jest?
— W pobliżu Luksemburga.
— I jesteś pan pewny, że nie widział się z królową?
— Sądzę, Najjaśniejszy Panie, że królowa aż nazbyt przestrzega wypełniania swoich obowiązków.
— Ale porozumiewali się listownie; do niego to królowa pisała przez cały ranek. Książę kardynale, muszę mieć te listy!
— Jednakże, Najjaśniejszy Panie...
— Muszę je mieć, książę, cokolwiek miałoby mnie to kosztować!
— Ośmielę się jednak zwrócić uwagę Waszej Królewskiej Mości...
— Czy i pan zdradzasz mnie także, mości kardynale, sprzeciwiając się zawsze w ten sposób mojej woli? Czy i pan może także wszedłeś w sojusz przeciwko mnie z Hiszpanami i z Anglikami, z panią de Chevreuse i z królową?
— Najjaśniejszy Panie — odparł kardynał z westchnieniem. — Sądziłem, że mnie podobne podejrzenie spotkać nie może.
— Słyszałeś pan, mości kardynale, co powiedziałem: muszę mieć te listy!
— Byłby tylko jeden jedyny sposób...
— Jaki?
— Powierzyć tę misyę panu kanclerzowi Séguier; wchodzi to najzupełniej w zakres obowiązków jego urzędu.
— Niechaj natychmiast poślą po niego!
— Kanclerz powinien być w tej chwili u mnie w domu, Najjaśniejszy Panie; kazałem go bowiem prosić, aby przybył, gdy zaś udawałem się do Luwru, zostawiłem polecenie, aby zaczekał, jeżeli przyjdzie.
— Niechaj się pospieszą i odnajdą go natychmiast!
— Rozkazy Waszej Królewskiej Mości będą wypełnione... Ale...
— Ale co?
— Ale może królowa nie zechce być posłuszną.
— Moim rozkazom?
— Tak jest, jeżeli nie będzie wiedziała z całą pewnością, że pochodzą od Waszej Królewskiej Mości.
— Dobrze; aby zatem nie miała wcale wątpliwości, pójdę ją sam uprzedzić.
— Wasza Królewska Mość nie zapomni, że uczyniłem wszystko, co było w mojej mocy, aby zapobiedz poróżnieniu.
— Tak jest, książę; wiem, że masz wielkie względy dla królowej, może nawet za wielkie, i uprzedzam pana, że nieco później pomówimy i o tem także.
— Kiedy się spodoba Waszej Królewskiej Mości. Zawsze jednak będę szczęśliwy i dumny, Najjaśniejszy Panie, poświęcając się dla utrzymania zgody, jaką pragnąłbym utrzymać między Waszą Królewską Mością a królową Francyi.
— Dobrze, kardynale, dobrze. Tymczasem jednak poszlij po pana kanclerza, ja zaś idę do królowej.
I Ludwik XIII, otworzywszy drzwi pośredniczące, wszedł w korytarz, wiodący z jego pokojów do apartamentów Anny Austryaczki.
Królowę otaczały jej damy dworu: pani de Guitaut, pani de Sable, pani de Montbazon i pani de Guéménée. Na uboczu siedziała Hiszpanka, dona Estefania, która przybyła z królową z Madrytu. Pani de Guéménée czytała głośno, a wszyscy obecni słuchali z uwagą, z wyjątkiem jednej królowej, która, przeciwnie, umyślnie nakazawszy to czytanie, udawała tylko, że słucha, i snuła wątek własnych myśli.
Myśli te zaś, jakkolwiek ozłocone ostatnim odbłyskiem miłości, były tem nie mniej smutne. Anna Austryaczka utraciła zaufanie męża i była prześladowana zawiścią kardynała, który nie mógł jej przebaczyć, że odrzuciła jego czułe zaloty. Przed oczyma miała przykład królowej-matki, której nienawiść ta zatruła całe życie, mimo że Marya Medyceuszka — jeżeli można wierzyć pamiętnikom z owej epoki — darzyła zrazu kardynała swymi względami, podczas gdy Anna Austryaczka zawsze opierała się jego zalotom. Królowa musiała patrzeć, jak upadają dokoła niej najbardziej oddani jej ludzie, najzaufańsi powiernicy, najdrożsi ulubieńcy. Jak ci nieszczęśni, obdarzeni jakimś tragicznym darem, niosła nieszczęście wszystkiemu, czego się tylko dotknęła; okazywana przez nią przyjaźń stawała się zgubnem hasłem do prześladowania. Pani de Chevreuse i pani de Vernet zostały skazane na wygnanie; La Porte nie taił przed swą władczynią obawy, że lada chwila zostanie uwięziony.
Właśnie w chwili, gdy królowa była pogrążona w najbardziej ponurych i smutnych myślach, otwarły się drzwi od komnaty, i do wnętrza wszedł król.
Lektorka umilkła natychmiast, wszystkie damy dworu powstały z miejsc, i nastała głęboka cisza.
Król, bez jakiejkolwiek oznaki grzeczności, zatrzymał się przed królową i oświadczył wzburzonym głosem:
— Pani, przyjdzie tu pan kanclerz i zawiadomi cię o pewnej sprawie, którą poleciłem mu załatwić.
Nieszczęśliwa królowa, której ustawicznie grożono rozwodem, wygnaniem, a nawet sądem, zbladła pod powłoką różu, pokrywającego jej twarz, i nie mogła powstrzymać pytania:
— Jakiż jest cel tych odwiedzin, Najjaśniejszy Panie? Co takiego ma mi oznajmić kanclerz, czego Wasza Królewska Mość nie może mi sam powiedzieć?
Król wykręcił się na pięcie, nie dając wcale odpowiedzi, a prawie w tej samej chwili kapitan gwardyi, pan de Guitaut, oznajmił przybycie kanclerza.
Zanim Séguier się pojawił, król wyszedł już innemi drzwiami.
Kanclerz wszedł do komnaty, napół uśmiechnięty, napół zawstydzony. Ponieważ spotkamy się z nim jeszcze prawdopodobnie w dalszym ciągu tej historyi, będzie dobrze, jeżeli czytelnicy nasi już obecnie się z nim zapoznają.
Séguier był zabawnym człowiekiem. Jego Eminencyi polecił go, jako człowieka najzupełniej oddanego, kanonik katedry Notre-Dame, ksiądz Des Roches le Masle, który był uprzednio pokojowcem kardynała. Kardynał zaufał mu i dobrze na tem wyszedł.
Opowiadano o kanclerzu przeróżne historye, między innemi następującą:
Po burzliwej przeszłości wstąpił do klasztoru, aby pokutować przynajmniej przez czas jakiś za szaleństwa młodości.
Wchodząc jednakże do świętego miejsca, biedny pokutnik nie zdołał zatrzasnąć za sobą tak szybko bramy, aby nie pozwolić wedrzeć się także namiętnościom, przed któremi właśnie uciekał. Pokusy dręczyły go w dalszym ciągu, a przeor, któremu zwierzył swoją niedolę i który pragnął mu o ile możności dopomódz, zalecił mu, aby w celu odpędzenia szatana-kusiciela szukał ucieczki w chwytaniu za sznur i dzwonieniu co sił. Alarm ten zawiadamiał mnichów, że jeden z braci jest dręczony pokusą, wobec czego całe zgromadzenie rozpoczynało modły.
Przyszły kanclerz uznał radę za dobrą. Odpędzał więc złego ducha nawałem modłów, zanoszonych przez mnichów. Ale szatan nie chciał tak łatwo opuścić miejsca, jakie raz już zajął; w miarę, jak zwiększano liczbę modłów, zwiększał także liczbę pokus. Wskutek tego i w dzień i w nocy dzwon bił ciągle na alarm, oznajmiając gwałtowną potrzebę zwalczania pokus, których doświadczał pokutujący.
Mnisi nie mieli ani na chwilę wypoczynku: w dzień musieli ustawicznie wchodzić i schodzić po stopniach, wiodących do kaplicy; w nocy, oprócz ostatniej godziny kanonicznej i jutrzni, głos dzwonu kazał im jeszcze dwadzieścia razy zrywać się z łóżek i uderzać głową o kamienne tafle cel przy modlitwie.
Nie wiadomo, czy dyabeł okazał się nazbyt upartym, czy też mnisi się zmęczyli, dosyć, że po upływie trzech tygodni pokutnik wrócił poza mury klasztoru z opinią najbardziej opętanego człowieka, jaki kiedykolwiek istniał na świecie.
Po opuszczeniu klasztoru Séguier został urzędnikiem, otrzymał prezydenturę (które to stanowisko zajmował poprzednio jego wuj), przyłączył się do stronnictwa kardynała, co dowodziło niepospolitej bystrości, został kanclerzem, służył Jego Eminencyi z niezwykłą gorliwością, podsycaną nienawiścią ku królowej-matce i pragnieniem zemsty na Annie Austryaczce, przekupywał sędziów w sprawie pana de Chalais, udaremniał obronę pana de Laffemas, wielkiego łowczego Francyi, aż wreszcie, uzyskawszy najzupełniejsze zaufanie kardynała, zaufanie, na które tak dobrze zasłużył, objął tę niezwykłą misyę, dla wypełnienia której przybył do królowej.
Królowa stała jeszcze, kiedy wszedł, ale skoro go tylko spostrzegła, usiadła z powrotem na fotelu i dała znak swym damom dworu, aby również zajęły miejsca na poduszkach i krzesłach. Potem zaś zapytała tonem niezmiernie wyniosłym:
— Czego pan żądasz i w jakim celu przybywasz tutaj?
— Aby w imieniu króla i z zachowaniem całego uszanowania, jakie żywię dla Waszej Królewskiej Mości, odbyć szczegółową rewizyę jej papierów.
— Jakto, panie!? rewizyę moich papierów?... u mnie? Ależ to niegodne!
— Chciej mi przebaczyć pani, ale w tym wypadku jestem tylko narzędziem, jakiem się król posługuje. Czyż Najjaśniejszy Pan nie był sam tutaj i nie zapowiedział mojego przybycia, abyś pani była na nie przygotowana?
— Rewiduj pan zatem. Jestem widocznie zbrodniarką. Estefanio, podaj klucze od moich stolików i sekretników.
Kanclerz pozornie tylko zrewidował te sprzęty, wiedział bowiem, że nie tutaj schowała królowa ów ważny list, który napisała tego samego ranka.
Skoro kanclerz co najmniej dwadzieścia razy otworzył zamknął szuflady sekretnika, nadeszła chwila, mimo wahania, jakie go ogarniało, nadeszła chwila — powtarzam — zakończenia sprawy, to znaczy przeprowadzenia rewizyi osobistej. Z zakłopotaniem na twarzy zbliżył się do Anny Austryaczki i rzekł tonem bardzo niepewnym siebie:
— A teraz pozostaje jeszcze tylko dokonać głównej rewizyi.
— Jakiej? — zapytała królowa, nie rozumiejąc, lub raczej nie chcąc zrozumieć tych słów.
— Najjaśniejszy Pan jest przekonany, że napisała pani dzisiaj rano pewien list; wie także, że list ten nie został jeszcze wysłany wedle adresu. Listu tego nie znalazłem ani w szufladzie stołu, ani w sekretniku, a jednakże musi się on gdzieś znajdować.
— Jakto? ośmieliłbyś się pan podnieść rękę na swoją władczynię? — rzekła Anna Austryaczka, prostując się dumnie i mierząc kanclerza spojrzeniem, którego wyraz był nieledwie groźny.
— Jestem wiernym sługą króla i muszę spełnić, co mi Jego Królewska Mość nakazał.
— A więc tak, to prawda! — odezwała się Anna Austryaczka. — Szpiegowie pana kardynała sprawili się dobrze. Napisałam dzisiaj rano list, i nie został on dotąd wysłany. List ten znajduje się tutaj.
I mówiąc to, królowa położyła piękną swą rękę na piersiach.
— Proszę zatem o wydanie mi tego listu, pani — oświadczył kanclerz.
— Mogę go oddać tylko królowi — odrzekła Anna.
— Gdyby król był chciał, aby ten list wręczono mu osobiście, byłby go sam zażądał. Skoro jednak, jak powtarzam, mnie polecił go zażądać, w takim razie, jeżeli nie zechcesz go pani oddać...
— W takim razie?
— W takim razie polecono ml go odebrać własnoręcznie.
— Jakto? co pan mówi?
— Mówię, że dane mi zlecenia są bardzo szerokie, pani, i że mam prawo szukać tego podejrzanego papieru nawet przy osobie Waszej Królewskiej Mości.
— Co za ohyda! — zawołała królowa.
— Zechciej więc pani działać bardziej zgodnie.
— To postępowanie jest niegodnym gwałtem! czy wiesz pan o tem?
— Wybacz mi, pani; rozkaz królewski...
— Nie zniosę tego! nie! nie! wolę raczej umrzeć! — zawołała królowa, w której wzburzyła się monarsza krew hiszpańska i austryacka.
Kanclerz skłonił się głęboko, poczem, z widocznym zamiarem wypełnienia otrzymanego rozkazu i nie ustąpienia ani na krok od niego, z miną pachołka katowskiego w izbie tortur zbliżył się do Anny Austryaczki, w oczach której błysnęły w tejże chwili łzy gniewu.
Królowa była — jak mówiliśmy — niepospolicie piękna.
Zlecenie mogło uchodzić za kwestyę bardzo delikatnej natury; ale król, wskutek niesłychanej zazdrości o Buckinghama, doszedł już do tego, że nie był zazdrosny o nikogo innego.
Kanclerz Séguier niewątpliwie szukał w tej chwili oczyma sznura od osławionego dzwonu; nie mogąc go jednak znaleźć, przystąpił do dzieła i wyciągnął rękę w kierunku, gdzie się list znajdował, jak to wyznała sama królowa.
Anna Austryaczka cofnęła się o krok w tył, tak blada, jakgdyby śmierć zajrzała jej w oczy; opierając się lewą ręką o stół, znajdujący się poza nią, aby nie upaść, prawą wyjęła list z za gorsu i podała kanclerzowi.
— Weźże pan ten list! — krzyknęła głosem urywanym i drżącym, — weź go i uwolnij mię od swojej wstrętnej obecności!
Kanclerz, który drżał również skutkiem wzruszenia, łatwo zrozumiałego, wziął list, skłonił się aż do ziemi i wyszedł.
Zaledwie drzwi zamknęły się za nim, królowa padła napół zemdlona na ręce dam dworu.
Kanclerz zaniósł list królowi, nie przeczytawszy jednak ani jednego słowa. Król odebrał go drżącemi rękoma, zaczął szukać adresu, którego jednak na liście nie było, zbladł ogromnie, otworzył kopertę powoli, poczem, przekonawszy się z pierwszych zaraz słów, że był pisany do króla hiszpańskiego, przeczytał go bardzo szybko.
Był to całkowity plan walki przeciwko kardynałowi. Królowa doradzała swemu bratu i władcy austryackiemu, aby, postępując wspólnie, pod pozorem, że czują się obrażeni polityką Richelieu’go, którego wiecznem staraniem było poniżenie dworu austryackiego — wypowiedzieli Francyi wojnę i postawili jako warunek pokoju usunięcie kardynała; o miłości nie było ani słowa w całym liście.
Król, uradowany, kazał się dowiedzieć, czy kardynał jest jeszcze w Luwrze. Odpowiedziano mu, że Jego Eminencya oczekuje w gabinecie do pracy na rozkazy Jego Królewskiej Mości.
Natychmiast więc udał się król do niego.
— Słuszne było twoje twierdzenie, książę — rzekł do kardynała, — ja natomiast myliłem się. Jest to intryga nawskróś polityczna; o miłości niema zgoła mowy w tym oto liście. Zato jest on w przeważnej części poświęcony tobie, książę.
Kardynał wziął list z rąk króla i przeczytał go z największą uwagą; gdy zaś doszedł już do końca, począł go czytać na nowo.
— Widzisz teraz zatem, Najjaśniejszy Panie — rzekł, — do czego posuwają się moi nieprzyjaciele; grożą ci dwie wojny, jeżeli nie usuniesz mnie ze stanowiska. I gdybym znajdował się na twojem miejscu, Najjaśniejszy Panie, ustąpiłbym doprawdy tak potężnym naleganiom; ja zaś osobiście byłbym istotnie szczęśliwy, mogąc usunąć się od spraw państwowych.
— Co mówisz, książę?
— Mówię, Najjaśniejszy Panie, że tracę zdrowie w tych nadmiernych zapasach i tej nieustannej pracy. Mówię, że wedle wszelkiego prawdopodobieństwa nie potrafię znieść trudów oblężenia Rochelli i że byłoby lepiej, gdyby Wasza Królewska Mość zlecił przeprowadzenie tego dzieła czyto księciu Kondeuszowi, czy panu de Basompierre, czy wreszcie jakiemuś innemu dzielnemu człowiekowi, przygotowanemu zawodem do prowadzenia wojen, nie zaś mnie, będącemu sługą kościoła, odrywanemu ustawicznie od istotnego powołania ku dziełom, do pełnienia których nie mam wcale zdolności. Będziesz wówczas, Najjaśniejszy Panie, szczęśliwszy w stosunkach swoich wewnętrznych, nie wątpię zaś wcale, że także wobec obcych pozostaniesz nie mniej wielkim.
— Mości książę — odpowiedział król, — rozumiem twoje myśli. Bądź spokojny; wszyscy, których nazwiska są wymienione w liście, poniosą karę, na jaką zasługują, nie wyłączając samej królowej.
— Co mówisz, Najjaśniejszy Panie? Uchowaj Boże, aby królowa miała zostać narażona na najdrobniejszą choćby przykrość z mojej przyczyny! I chociaż zawsze uważała mnie za swego nieprzyjaciela, Najjaśniejszy Panie, właśnie Wasza Królewska Mość mógłby zaświadczyć, że w każdym wypadku stawałem w jej obronie, nawet sprzeciwiając się życzeniom Waszej Królewskiej Mości. O, tak! gdyby swą zdradą narażała honor Waszej Królewskiej Mości, byłoby to zupełnie co innego, i w takim razie ja pierwszy oświadczyłbym bez wahania: „Bądź nieubłagany, Najjaśniejszy Panie, bądź nieubłagany dla występnej!“ Na szczęście, niema tego wypadku, a Wasza Królewska Mość zdobyłeś nowe na to dowody.
— To prawda, mości kardynale — odparł król, — i masz pan słuszność, jak zazwyczaj. Tem nie mniej jednak królowa zasłużyła na mój gniew.
— Ty to raczej, Najjaśniejszy Panie, ściągnąłeś jej gniew na siebie, i nie dziwiłbym się bynajmniej, gdyby żywiła głęboką urazę do Waszej Królewskiej Mości; postąpiłeś z nią bowiem, Najjaśniejszy Panie, zbyt surowo!
— Tak samo postępować będę zawsze, książę, z wszystkimi moimi i twoimi nieprzyjaciółmi, bez względu na to, jak wysokie zajmowaliby stanowiska i jakiekolwiek miałoby mi zagrozić niebezpieczeństwo z powodu tej surowości postępowania.
— Królowa jest dla mnie wrogo usposobiona, Najjaśniejszy Panie, ale nie dla ciebie; przeciwnie, dla ciebie jest oddaną małżonką, uległą, bez zarzutu. Niech mi zatem wolno będzie, Najjaśniejszy Panie, wstawić się za nią do Waszej Królewskiej Mości.
— Niechaj się upokorzy i pierwsza do mnie przyjdzie.
— Przeciwnie, Najjaśniejszy Panie: należy, abyś sam dał dobry przykład; pierwszy bowiem zawiniłeś, posądzając królową.
— Ja mam uczynić pierwszy krok do zgody!? — zawołał król. — Nigdy!
— Błagam o to, Najjaśniejszy Panie.
— Zresztą w jakiż sposób mógłbym jej pierwszy podać rękę?
— Czyniąc coś takiego, co jej sprawi przyjemność.
— Cóż na przykład?
— Urządzić bal. Wiesz, Najjaśniejszy Panie, że królowa lubi tańczyć, a zaręczam, że wobec takiego dowodu dobroci urazy jej rychło przeminą.
— Wiadomo ci przecież, mości kardynale, że nie lubię wszelkich uciech światowych.
— Znając niechęć Waszej Królewskiej Mości do tego rodzaju zabaw, królowa tem więcej będzie ci wdzięczna. Zresztą znajdzie też sposobność, by przystroić się w te pjękne zapinki dyamentowe, które otrzymała w dzień imienin od Waszej Królewskiej Mości, a których nie miała na sobie jeszcze nigdy.
— Zobaczymy, panie kardynale, zobaczymy — odrzekł król, gotów pogodzić się z żoną pod wpływem radości, że królowa zawiniła jedynie tem, co go niewiele obchodziło, a nie popełniła występku, którego się istotnie bardzo obawiał. — Zobaczymy... Chociaż, na honor, jesteś książę nazbyt pobłażliwy.
— Najjaśniejszy Fanie — oświadczył kardynał, — pozostaw surowość swoim ministrom; pobłażliwość jest cnotą królów; stosuj ją w życiu, a przekonasz się, że dobrze ci z tem będzie.
Poczem, usłyszawszy, że zegar wybija godzinę jedenasta, kardynał skłonił się głęboko, prosząc o pozwolenie odejścia i błagając króla raz jeszcze, by się pojednał z królową.
Anna Austryaczka, która wobec przejęcia listu oczekiwała jakichś wyrzutów, była niemało zdziwiona, zauważywszy następnego dnia, że król czyni usiłowania, aby się do niej zbliżyć. Pierwszym odruchem chciała go odepchnąć; jej, duma kobieca i godność królowej zostały zbyt okrutnie dotknięte, by odrazu mogła o wszystkiem zapomnieć. Ale pod wpływem rady dam dworu zaczęła się godzić, aby przynajmniej pozornie puścić urazę w niepamięć. Król skorzystał z pierwszej sposobności spotkania, aby zawiadomić ją, że w najbliższej przyszłości zamierza wydać wspaniały bal.
Dla biednej Anny Austryaczki bal był tak niezwykłą rozrywką, że, kiedy dowiedziała się o zamiarze króla — jak to słusznie przypuszczał kardynał — ostatni cień urazy zniknął bez śladu, jeżeli nie z jej serca, to w każdym razie z oblicza. Zaczęła pytać, kiedy odbędzie się uroczystość. Król oświadczył jednak, że musi pierwej naradzić się w tej sprawie z kardynałem.
I istotnie codziennie zapytywał król kardynała, w jakim terminie bal ma się odbyć, i codziennie kardynał pod tym lub owym pozorem zwlekał z oznaczeniem terminu.
Upłynęło tak dziesięć dni.
Ósmego dnia po opisanych przez nas wypadkach kardynał otrzymał list z Londynu, zawierający te tylko kilka wierszy:
„Mam je. Ale z powodu braku pieniędzy nie mogę się ruszyć z Londynu; proszę mi przysłać pięćset pistolów, a w cztery lub pięć dni po otrzymaniu ich zjawię się w Paryżu.“
Tego samego dnia, kiedy kardynał otrzymał list, król zwrócił się znowu do niego ze zwykłem zapytaniem o termin balu.
Kardynał zaczął obliczać po cichu:
— Przybędzie tutaj, jak twierdzi, w cztery lub pięć dni po otrzymaniu pieniędzy; przesyłka pieniędzy potrwa cztery lub pięć dni, powrót jej cztery do pięciu dni, czyli razem dni dziesięć. Uwzględnijmy jeszcze przeciwne wichry, nieprzewidziane nieszczęśliwe wypadki, słabostki kobiece, a możemy przyjąć na pewno termin dwunastodniowy.
— A zatem, książę kardynale — zapytał król, — jakiż wynik obliczeń?
— Obliczyłem już, Najjaśniejszy Panie. Dzisiaj jest dzień 20-ty września, zatem dygnitarze miejscy wydadzą bal dnia 3 października. W ten sposób wszystko ułoży się jak najlepiej, i unikniemy wrażenia, jakoby Waszej Królewskiej Mości zależało tak bardzo na jak najspieszniejszem nawiązaniu z królową dobrych stosunków.
Po chwili zaś kardynał dodał:
— Nie zapomnij jednak, Najjaśniejszy Panie, powiedzieć Jej Królewskiej Mości w przeddzień uroczystości, że z okazyi tego balu pragniesz się przekonać, czy będzie jej do twarzy w otrzymanych od ciebie zapinkach dyamentowych.