Trzej muszkieterowie (1913)/Tom III/Rozdział XVI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Trzej muszkieterowie |
Podtytuł | Powieść historyczna z XVII wieku |
Wydawca | Wydawnictwo Najsławniejszych Powieści Świata |
Data wyd. | 1913 |
Druk | Drukarnia Udziałowa |
Miejsce wyd. | Warszawa, Lwów |
Tłumacz | Stanisław Sierosławski |
Tytuł orygin. | Les Trois Mousquetaires |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Atos był człowiekiem, który boleść swoją skupiał w samym sobie, nie uzewnętrzniając jej przed ludźmi, co przy świetnych jego zdolnościach dawało mu równowagę umysłu, tak niezwykłym blaskiem jaśniejącą we wszystkich okolicznościach życia.
Pochłonięty jedną-jedyną myślą: obietnicą, jaką złożył, i odpowiedzialnością, jaką przyjął na siebie, ostatni z wszystkich poszedł do swego pokoju, a zażądawszy od oberżysty mapy okolicy, pochylił się nad nią, badał pilnie czas jakiś wszelkie jej szczegóły i doszedł do wniosku, że z Béthune do Armentières wiodą cztery drogi. Odłożył następnie mapę i kazał przywołać służących.
Planchet, Grimaud, Mousqueton i Bazin stawili się natychmiast i otrzymali jasne, ścisłe i szczegółowe rozkazy. Nazajutrz przed świtem mieli oni udać się do Armentières, każdy inną drogą. Plancheta, najrozumniejszego ze wszystkich czterech, wysłał Atos śladem powozu, do którego strzelali nasi przyjaciele, a któremu, jak sobie czytelnik przypomina, towarzyszył służący Rocheforta. Powierzając zaś tę misyę służącym, Atos czynił to z całą rozwagą, gdyż, odkąd pozostawali w służbie u niego i u jego przyjaciół, poznał dobrze wartość i istotne zalety każdego z nich. Przytem wziął i to pod uwagę, że służący lepiej mogli, aniżeli ich panowie, spełnić misyę wywiadowczą, gdyż łatwiej im było pozyskać zaufanie i sympatyę okolicznych wieśniaków i zebrać potrzebne Atosowi wiadomości. Wreszcie zaważyła tu i ta okoliczność, że podczas gdy muszkieterowie znani byli milady, służących ich nie znała ona wcale, oni zaś mieli sposobność upamiętnić jej osobę doskonale.
Wszystkim czterem zalecił Atos spotkać się o godzinie jedenastej w Armentières, i gdyby udało się im odnaleźć schronienie milady, trzej mieli pozostać na straży, a czwarty wrócić do Béthune, aby zawiadomić o tem Atosa i posłużyć za przewodnika czterem przyjaciołom.
Wydawszy te rozkazy i odprawiwszy służących, Atos wstał z krzesła, przypasał szpadę, owinął się płaszczem i wyszedł z gospody.
Dochodziła godzina dziesiąta wieczór.
Wiadomo, że o tej porze małe miasteczka prowincyonalne pogrążone są w ciszy i niema już w nich prawie ruchu ulicznego.
Atos jednak szukał widocznie kogoś, aby go o coś zapytać.
Wreszcie spotkał jakiegoś zapóźnionego przechodnia, podszedł ku niemu i powiedział kilka słów. Zaczepiony cofnął się z przerażeniem i jedynie ruchem ręki wskazał drogę muszkieterowi; mimo, że Atos ofiarował mu pół pistola, by mu towarzyszył, przechodzień odmówił stanowczo.
Wówczas Atos poszedł sam we wskazanym kierunku, i dopiero stanąwszy na rozstajnych drogach, zawahał się znowu. Ponieważ jednak tutaj, na rozstaju, mógł łatwiej kogoś napotkać, aniżeli gdzieindziej, stanął i czekał.
Istotnie po chwili pojawił się jakiś nocny przechodzień. Atos powtórzył zapytanie, jakie zadał poprzednio napotkanemu człowiekowi, — ale i ten przechodzień objawił podobny przestrach, odrzucił propozycyę towarzyszenia Atosowi i wskazał mu tylko ręką drogę.
Atos więc poszedł znowuż sam i dotarł do przedmieścia, położonego z przeciwnej strony miasta. Tutaj znów się zawahał i przystanął poraz trzeci.
Na szczęście, ujrzał żebraka, który podszedł ku niemu, prosząc o jałmużnę. Atos przyrzekł mu talara, jeżeli z nim pójdzie. Żebrak wahał się przez chwilę, ale, zobaczywszy srebrną monetę, błyszczącą w dłoni Atosa, ruszył przodem;
Gdy doszli do rogu ulicy, żebrak wskazał mu zdaleka stojący samotnie, opuszczony, ponury domek. Atos skierował się ku niemu, — żebrak zaś, otrzymawszy przyrzeczoną nagrodą, umknął, jak mógł najszybciej.
Muszkieter okrążył dom dokoła, zanim odszukał drzwi, pomalowane czerwono, podobnie, jak cały budynek. Poprzez zamknięte okiennice nie przebłyskiwał ani promyczek światła; żaden szmer nie dowodził, by dom był zamieszkany; wyglądał ponuro i głucho, jak grób.
Atos zapukał parokrotnie, ale nikt się w domku nie odezwał. Dopiero, gdy zapukał po raz trzeci, rozległy się w domku kroki, poczem drzwi rozwarły się, i w progu stanął wysoki blady mężczyzna z czarnym włosem i zarostem. Atos zamienił z nim słów kilka przyciszonym głosem, poczem wysoki mężczyzna dał mu znak, żeby wszedł do wnętrza. Muszkieter skorzystał z pozwolenia, i drzwi zamknęły się za nim.
Człowiek, którego Atos poszukiwał tak daleko i z takim trudem, wprowadził go do swej pracowni, gdzie właśnie zajmował się składaniem szkieletu z grzechocących kości przy pomocy żelaznych drucików. Cały korpus był już gotowy, tylko głowa leżała jeszcze na stole.
Urządzenie pokoju wskazywało, że gospodarz domu zajmuje się naukami przyrodniczemi; były tam słoje, pełne wężów, poznaczone wedle gatunków, — wysuszone jaszczurki, umocowane w wielkich ramach z czarnego drzewa, błyszczały, jak szmaragdy, — wreszcie pęki dzikich polnych ziół, wonnych i posiadających zapewne jakieś nieznane ogółowi właściwości, zwisały z pułapu i zapełniały kąty pokoju.
Wysoki człowiek mieszkał w tym domku samotnie, — służby nie trzymał wcale.
Atos obojętnym, zimnym wzrokiem spojrzał na wszystkie opisane przez nas przedmioty i na zaproszenie gospodarza domu usiadł przy stole, a wyjaśniwszy przyczynę swych odwiedzin, oświadczył, jakiej wymaga usługi.
Zaledwie jednak wypowiedział swe żądanie, nieznajomy, stojący dotąd spokojnie obok muszkietera, cofnął się z przestrachem i wręcz odmówił.
Wówczas Atos wyjął z kieszeni kawałek papieru, na którym było napisanych kilka słów z podpisem u dołu oraz pieczęcią, i pokazał ten papier gospodarzowi domku. Gospodarz przeczytał treść, przyjrzał się podpisowi oraz pieczęci i skłonił głową na znak, że gotów jest być posłusznym.
Atos nie żądał nic więcej; wstał, pożegnał nieznajomego i, wróciwszy do gospody tą samą drogą, którą był tu przybył, zamknął się w swoim pokoju.
O świcie przyszedł d’Artagnan, pytając zniecierpliwiony, co mu czynić należy.
— Czekać — odpowiedział Atos.
Niedługo później przeorysza zawiadomiła muszkieterów, że pogrzeb zmarłej Bonacieux odbędzie się w południe.
O trucicielce nie dowiedziano się nic nowego; okazało się tylko, że musiała umknąć przez ogród, albowiem znaleziono na piasku odciski jej stóp, a furtka była otwarta, i klucz zniknął bez śladu.
O oznaczonej godzinie lord Winter i czterej przyjaciele udali się do klasztoru. Dzwony jęczały żałośnie. Kaplica była naoścież otwarta, a kraty chóru zamknięte. Na środku chóru stała na katafalku trumna ze zwłokami ofiary, przybranemi w habit nowicyuszki. Z obu stron chóru, poza kratami, zebrały się zakonnice i, nie widziane przez nikogo, nie widząc też same nikogo, brały udział w nabożeństwie i łączyły swe pienia ze śpiewem kapłanów.
Stanąwszy w progu kaplicy, d’Artagnan poczuł, że siły opuszczają go znowu; odwrócił się, aby odszukać Atosa, ale go już nie było.
Tymczasem Atos nie tracił czasu napróżno. Kazał się zaprowadzić do ogrodu klasztornego i, idąc za lekkimi śladami stóp tej kobiety, która w istocie rzeczy, gdziekolwiek przeszła, pozostawiała za sobą ślady krwawe, dotarł aż do furtki, wiodącej do lasu, otworzył ją i wszedł w gęstwinę drzew.
Przypuszczenia jego okazały się prawdziwemi; droga, którą umknął powóz, wiodła przez las. Atos szedł dalej, utkwiwszy oczy w ziemię. Tu i ówdzie znaczyły drogę drobne krwawe plamy. W odległości trzech czwartych mili od klasztoru, o jakieś pięćdziesiąt kroków od Festubert, Atos spostrzegł znacznie większą plamę krwawą; ziemia tu była stratowana kopytami końskiemi, a pomiędzy lasem i tem miejscem, tuż obok zrytej kopytami ziemi, znów były widoczne ślady drobnych stóp, takież same, jak i w ogrodzie. Wszystko wskazywało, że powóz zatrzymał się tutaj, oraz, że milady w tem miejscu wyszła z lasu i wsiadła do karety.
Atos, zadowolony z tego odkrycia, potwierdzającego wszystkie jego domysły, wrócił do gospody i zastał tam Plancheta, który niecierpliwie oczekiwał na niego.
Wszystko stało się tak, jak przewidywał.
Planchet pojechał tą samą drogą, — tak, samo, jak Atos, zauważył plamy krwi, — i tak samo, jak Atos, odnalazł miejsce, gdzie zatrzymały się konie. Ale Planchet dotarł dalej, niż Atos, bo aż do wioski Festubert, i pijąc tam w gospodzie, dowiedział się, bez wypytywania nawet, że poprzedniego dnia o godzinie pół do dziewiątej wieczorem zatrzymał się był w gospodzie jakiś człowiek, towarzyszący damie, która jechała w karecie pocztowej. Człowiek ten był raniony i opowiadał, że zranili go w lesie jacyś zbóje, którzy w celu rabunku napadli na powóz, ale im zdążył umknąć. Nie mogąc zpowodu rany jechać dalej, człowiek ten pozostał we wsi, a dama, zmieniwszy konie, udała się w dalszą drogę.
Odszukał też Planchet pocztyliona, który powoził karetą, i dowiedział się, że dama dojechała do Fromelles, a stamtąd udała się dalej do Armentières. Otrzymawszy tę wiadomość, Planchet pojechał do Armentiéres krótszemi drogami i stanął tam o siódmej rano.
W miasteczku była jedna tylko oberża — „Pod Pocztą“. Planchet poszedł do tej gospody, podając się za służącego, poszukującego obowiązku, i już po dziesięciu minutach rozmowy z miejscową służbą dowiedział się, że o jedenastej wieczorem przyjechała do gospody jakaś samotna dama, zajęła jeden z pokoi, a wezwawszy oberżystę, uprzedziła go, że zamierza przez czas pewien pozostać w tych okolicach.
Dowiedziawszy się tyle, nie potrzebował Planchet pytać o nic więcej. Pospieszył na umówione miejsce spotkania, zastał tam już trzech swych towarzyszów na stanowisku, umieścił ich na straży przy wszystkich wyjściach z oberży i popędził do Béthune.
Planchet kończył właśnie zdawać sprawę przed Atosem ze swej wycieczki, gdy do pokoju weszli d’Artagnan, Aramis i Portos. Na twarzach ich malował się smutek, i nawet słodkie oblicze Aramisa zmieniło się przez jakiś ostry wyraz boleści.
— Co czynić? — zapytał d’Artagnan.
— Czekać — odparł Atos.
W najwyższem przygnębieniu rozeszli się znów muszkieterowie do swych pokoi.
O godzinie ósmej wieczorem kazał Atos osiodłać konie i zawiadomił lorda Wintera oraz swych przyjaciół, że trzeba ruszyć w drogę.
W chwilę później wszyscy byli gotowi i, obejrzawszy nabitą broń, wychodzili z gospody. Atos wyszedł ostatni i przed oberżą zastał d’Artagnana już na koniu, naglącego do odjazdu.
— Cierpliwości! — rzekł widząc to Atos. — Brak tu jeszcze kogoś w naszem gronie...
Towarzysze rozejrzeli się ze zdumieniem dokoła i pytający wzrok zatrzymali wreszcie na Atosie.
W tejże chwili Planchet przyprowadził Atosowi konia, i muszkieter lekko wskoczył na siodło.
— Zaczekajcie tu jeszcze na mnie — rzekł; — zaraz wrócę.
I ruszył z kopyta.
W kwadrans później wrócił istotnie, lecz nie sam; towarzyszył mu konno jakiś człowiek w masce na twarzy, owinięty wielkim czerwonym płaszczem.
Lord Winter i trzej muszkieterowie pytająco spojrzeli po sobie, zaciekawieni osobistością człowieka w czerwonym płaszczu, lecz objaśnić ich co do tego mógł jedynie Atos. Że jednak Atos milczał, więc, uznawszy to jego milczenie za konieczność, pozostawili wyjaśnienie tej zagadki dalszemu biegowi rzeczy.
O godzinie dziewiątej mały orszak, prowadzony przez Plancheta, puścił się drogą, którą dnia poprzedniego jechał powóz milady.
Smutny był widok tych milczących jeźdźców, pogrążonych w rozmyślaniu, posępnych, jak rozpacz, i ponurych, jak przeznaczenie, w mrokach wieczoru podążających drogą ku Festubert.